W kwe­stii naj­lep­sze­go na­rzę­dzia do żę­cia zbo­ża tr­wa­ły w XIX wie­ku spo­ry. Zwo­len­ni­cy tra­dy­cyj­ne­go sier­pa wska­zy­wa­li, że przy je­go uży­ciu po­no­si się mniej­sze stra­ty, bo­wiem ści­na­jąc nim wiąz­kę zbo­ża, przy­trzy­mu­je się ją wol­ną rę­ką, przez co mniej zia­ren wy­sy­pu­je się z kło­sów na zie­mię niż dzie­je się to przy za­sto­so­wa­niu ko­sy, tną­cej ło­dy­gi ni­sko przy zie­mi. Fak­tem by­ło jed­nak, że ko­sa, któ­rą do tej po­ry sto­so­wa­no wy­łącz­nie przy sprzę­cie tra­wy, zwięk­sza­ła wy­daj­ność pra­cy i szyb­ko zy­ski­wa­ła na po­pu­lar­no­ści po uwłasz­cze­niu, kie­dy wła­ści­cie­lom ma­jąt­ków bar­dziej opła­ca­ło się za­osz­czę­dzić na pra­cy ro­bot­ni­ków fol­warcz­nych, niż dbać o mi­ni­ma­li­zo­wa­nie strat przy żni­wach, bo­wiem sko­sze­nie po­la ko­są tr­wa­ło dwa ra­zy kró­cej niż sier­pem. Do­dat­ko­wo uzy­ska­na po koś­bie sło­ma, znaj­du­ją­ca wie­le za­sto­so­wań w go­spo­dar­stwie, by­ła znacz­nie dłuż­sza niż po żni­wach prze­pro­wa­dzo­nych za po­mo­cą sier­pa. Za­mia­na sier­pa na ko­sę do­pro­wa­dzi­ła tak­że do zmia­ny oby­cza­jów: żę­cie sier­pem na­le­ża­ło tra­dy­cyj­nie do prac ko­bie­cych, zbie­ra­nie zaś i sta­wia­nie snop­ków – mę­skich. W przy­pad­ku ko­sy ro­le ule­gły od­wró­ce­niu: sie­cze­nie przy­pa­dło męż­czy­znom, pod­bie­ra­nie i wią­za­nie ścię­te­go zbo­ża sta­ło się do­me­ną ko­biet. Trze­ba przy tym pod­kre­ślić, że w go­spo­dar­stwach wło­ściań­skich sierp dłu­żej był w uży­ciu – w pod­kie­lec­kich wsiach spo­ty­ka­my go jesz­cze w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym.

Żniwanazwa
Żniwa przy użyciu żniwiarki. Lata powojenne (fot. ze zbioru Zbigniewa Bąka)
W dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku po­ja­wi­ły się ma­szy­ny rol­ni­cze – żni­wiar­ki i ko­siar­ki, wy­py­cha­ją­ce po­wo­li tra­dy­cyj­ne spo­so­by zbio­rów. Me­cha­ni­za­cja pra­cy na ro­li przy­spie­szy­ła w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym: w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim, jak pi­sze Mie­czy­sław Mar­kow­ski, by­ła ona wy­mu­szo­na fa­lą straj­ków ro­bot­ni­ków rol­nych z la­tach 1918–20 oraz nie­wy­star­cza­ją­cą licz­bą ko­ni i wo­łów, po­trzeb­nych do upra­wy zie­mi. W re­zul­ta­cie, choć za­kup ma­szyn rol­ni­czych był na­der kosz­tow­ną, a przez to ry­zy­kow­ną in­we­sty­cją, część zie­mian de­cy­do­wa­ła się na za­cią­gnię­cie kre­dy­tu i na­by­cie lo­ko­mo­bi­li czy pa­ro­we­go płu­gu, któ­ry uspraw­nił­by pra­cę i za­że­gnał nie­bez­pie­czeń­stwo po­zo­sta­wie­nia zie­mi odło­giem. Mi­mo tych in­no­wa­cji kie­lec­kie dłu­go po­zo­sta­wa­ło w ty­le pod wzglę­dem me­cha­ni­za­cji go­spo­dar­ki za przo­du­ją­cy­mi w tej kwe­stii zie­miami za­chod­ni­mi, tj. na­le­żą­cy­mi oneg­daj do za­bo­ru pru­skie­go. Im da­lej na wschód, po­da­je Mar­kow­ski, tym mniej ma­szyn rol­ni­czych, a wię­cej służ­by fol­warcz­nej.

No­wo­cze­sne ma­szy­ny dłu­go nie znaj­do­wa­ły jed­nak za­sto­so­wa­nia przy sprzę­cie rze­pa­ku. Po upo­wszech­nie­niu się pło­do­zmia­nu zie­mianie czę­sto de­cy­do­wa­li się na sa­dze­nie tej wy­jąt­ko­wo nie­wdzięcz­nej ro­śli­ny, przy­spa­rza­ją­cej go­spo­da­rzom nie­ma­ło tro­ski. Oto bo­wiem zbyt­nie zwle­ka­nie z jej zbio­rem mo­gło do­pro­wa­dzić do przed­wcze­sne­go wy­sy­pu i utra­ty ca­łe­go plo­nu, to­też, choć rze­pak doj­rze­wa po ko­niec czerw­ca, sprzęt roz­po­czy­na­no od­po­wied­nio wcze­śniej, ob­ser­wu­jąc zmia­ny za­cho­dzą­ce w doj­rza­ło­ści strą­ków. Na­wet i wów­czas na­le­ża­ło za­cho­wać środ­ki ostroż­no­ści: po­nie­waż świa­tło sło­necz­ne mo­gło przy­czy­nić się do otwar­cia się na­sion w cza­sie żni­wa, a tym sa­mym do du­żych strat w zbio­rach, pra­cę roz­po­czy­na­no po za­cho­dzie słoń­ca. Uczest­ni­czy­li w niej wszy­scy za­trud­nie­ni w fol­war­ku ro­bot­ni­cy. W dzień po­prze­dza­ją­cy sprzęt rze­pa­ku już w po­łu­dnie ro­bo­ta w ma­jąt­ku za­mie­ra­ła, a lu­dzie uda­wa­li się na spo­czy­nek, by na­brać sił przed cięż­ką no­cą. Prócz ka­gan­ków, nie­zbęd­nych do oświe­tle­nia pól, przy­go­to­wy­wa­no na tę oka­zję za­pa­sy chle­ba, kieł­ba­sy, wód­ki, a na­wet, jak pi­sze Ma­ja Ło­ziń­ska, pa­pie­ro­sów, by żni­wia­rze mo­gli się go­dzi­wie po­krze­pić.

Zwózka plonówZwózka plonów
Zwózka plonów do lasochowskiej stodoły (fot. z albumu Tadeusza Kowańskiego)
Przy na­stęp­nych zbio­rach, ko­lej­no jęcz­mie­nia, ży­ta i psze­ni­cy, po­świę­ca­no ko­sia­rzom mniej uwa­gi. Z re­gu­ły pa­mię­ta­no wszak­że, że cięż­ka pra­ca w upa­le i ku­rzu szyb­ko wzbu­dza pra­gnie­nie, to­też przy­go­to­wy­wa­no dla żni­wia­rzy wpraw­dzie już nie wód­kę, lecz, bę­dą­cą nie­raz przy­czy­ną prze­zię­bień, zim­ną wo­dę lub – za ra­dą Na­kwa­skiej – „na­pój dla ro­bot­ni­ków i żni­wia­rzy, któ­ry bar­dzo ma­ło kosz­tu­je i każ­de­go cza­su da się zro­bić. Na zro­bie­nie 25. garn­cy na­po­ju, weź 20 fun­tów ży­ta; zrób z nie­go słód to jest: wsyp w na­czy­nie du­że i na­lej je wo­dą dość cie­płą, lecz nie go­rą­cą, w ilo­ści do­sta­tecz­nej, aby ziar­na za­mo­czyć, nie za­lać; dwa ra­zy na do­bę mię­szaj; je­że­li czas zim­ny, po­staw w miej­scu ogrza­nem; i gdy ży­to kły pu­ści, wsyp je w 25. garn­co­wą becz­kę z fun­tem droż­dży piw­nych; na­lej 10 garn­cy wo­dy go­rą­cej nie ukro­pu, prze­rób ki­jem i wymię­szaj przez kwa­drans; na­za­jutrz do­lej zno­wu 10 garn­cy wo­dy rów­nie go­rą­cej jak pierw­sza i po­dob­nież mię­szaj przez kwa­drans; trze­cie­go dnia do­peł­nij becz­kę go­rą­cą wo­dą, za­bij i zo­staw przez dni pięć spo­koj­nie, po tych już na­pój go­to­wy bę­dzie. We dwa lub trzy ty­go­dnie do­brze go użyć, gdyż się póź­niej psuć za­czy­na. Na­pój ten przy­jem­ny w sma­ku, jest praw­dzi­wem do­bro­dziej­stwem dla lu­dzi ro­bią­cych w po­lu, któ­rzy nie mo­gąc się od­da­lić od pra­cy, mu­szą pić wo­dę na słoń­cu zcie­pla­łą, co go­rzej męt­ną i ze­psu­tą; sa­mo pi­cie zim­nej wo­dy pod­czas upa­łów, już zdro­wiu szko­dzi, gdy cia­ło w zby­tecz­nem zo­sta­je roz­grza­niu. Za­le­cam ci więc przez ludz­kość, abyś tę ma­łą przy­jem­ność spra­wić ra­czy­ła isto­tom pra­cu­ją­cym dla twe­go do­bra.”

Je­śli po znie­sie­niu pańsz­czy­zny chłop za pra­cę w przy sprzę­cie zbo­ża w fol­war­ku otrzy­my­wał uzgod­nio­ną zawcza­su za­pła­tę (lub pra­co­wał w za­mian za udzie­lo­ne wcze­śniej przez dwór wspar­cie w na­tu­rze czy go­tów­ce np. na przed­nów­ku), o ty­le za po­moc są­sia­do­wi w po­dob­nych oko­licz­no­ściach ni­gdy nie żą­dał wy­na­gro­dze­nia. Zwy­cza­jo­we pra­wo wy­ma­ga­ło od człon­ków wiej­skiej spo­łecz­no­ści oka­zy­wa­nia po­mocy te­mu, kto aku­rat znaj­do­wał się w po­trze­bie, a kto przyj­mu­jąc wspar­cie za­cią­gał tym sa­mym dług wdzięcz­no­ści zo­bo­wią­zu­ją­cy go do ana­lo­gicz­ne­go re­wan­żu w przy­szło­ści. Pow­szech­nie po­ma­ga­no więc so­bie nie tyl­ko przy żni­wach, ale i przy bu­do­wie do­mu, zwóz­ce drze­wa z la­su, sia­no­ko­sach, wy­kop­kach, scho­dzo­no się ko­lej­no do są­sia­dów sku­bać pie­rze czy sie­kać ka­pu­stę, ob­da­ro­wy­wa­no ko­bie­tę w po­ło­gu, zno­szo­no pro­duk­ty spo­żyw­cze na są­siedz­kie we­se­le, jeż­dżo­no po gu­śla­rza do cho­rych i księ­dza do umie­ra­ją­cych, go­to­wa­no ża­łob­ni­kom je­dze­nie, wresz­cie od­wo­żo­no na cmen­tarz cia­ła zmar­łych. Choć­by na co dzień wieś dzie­li­ły róż­ne­go ro­dza­ju ani­mo­zje i otwar­te kon­flik­ty, so­li­dar­nie spie­szo­no z po­mocą przy ga­sze­niu po­ża­ru i skła­da­no się na po­go­rzel­ców, na­wet je­śli ci ostat­ni miesz­ka­li w od­le­głej wio­sce i dar­czyń­ca nie znał ich oso­bi­ście.

ŻniwiarzŻniwiarz
Żniwiarz ostrzący kosę, lata międzywojenne (fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Ta­kie­go spon­ta­nicz­ne­go wspar­cia udzie­la­no za­tem w sy­tu­acjach szcze­gól­nych, na­to­miast wza­jem­ne świad­cze­nie so­bie usług do­ty­czy­ło głów­nie naj­bied­niej­szych, któ­rych nie stać by­ło na opła­ca­nie po­moc­ni­ków. W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym po­wszech­ną rze­czą by­ło, że w okre­sie na­si­le­nia ro­bót po­lo­wych (zwłasz­cza żniw i zbio­rów ro­ślin oko­po­wych) bo­gat­si go­spo­da­rze przyj­mo­wa­li do pra­cy pra­cow­ni­ków na­jem­nych, głów­nie bez­rol­nych chło­pów, wy­na­gra­dza­nych w go­tów­ce lub w ra­mach tzw. odrob­ku, to jest w za­mian za od­da­nie do użyt­ko­wa­nia kil­ku za­go­nów pod upra­wę wa­rzyw czy ziem­nia­ków. W śred­nio­za­moż­nych do­mach chłop­skich na sta­łe naj­mo­wa­no pa­stu­cha do pa­sa­nia by­dła, któ­ry po­ma­gał tak­że w obej­ściu i pra­cach po­lo­wych (był to zwy­kle chło­pak mię­dzy 13 a 15 ro­kiem ży­cia, któ­re­mu prócz nie­wiel­kie­go wy­na­gro­dze­nia za­pew­nia­no wy­ży­wie­nie, a nie­kie­dy je­dy­nie wikt i odzież). W bo­ga­tych go­spo­dar­stwach, li­czą­cych po­nad 20 hek­ta­rów, za­trud­nia­no prócz owe­go pa­stu­cha tak­że pa­rob­ka do ko­ni i słu­żą­cą.

Trze­ba jed­nak pa­mię­tać, że ma­jęt­nych chło­pów, tzw. kmie­ci by­ło nie­wie­lu (sta­no­wi­li oni le­d­wie 7% ogó­łu wło­ścian), więk­szość zaś, bo ok. 60%, miesz­kań­ców wsi sta­no­wi­ła wiej­ska bie­do­ta, go­spo­da­ru­ją­ca na mniej niż 5 ha zie­mi, lub w ogó­le jej po­zba­wio­na. Pro­ble­mem, zwłasz­cza w naj­uboż­szych, kar­ło­wa­tych go­spo­dar­stwach był w la­tach mię­dzy­wojen­nych nie brak, lecz nadmiar rąk do pra­cy. Dzie­ci w do­mu by­ło kil­ko­ro, z nich zaś je­den tyl­ko syn miał dzie­dzi­czyć oj­co­wi­znę (za­sa­da ta, bę­dą­ca uświę­co­nym tra­dy­cją zwy­cza­jem na zie­miach za­chod­nich, w po­zo­sta­łych re­gio­nach kra­ju prze­strze­ga­na by­ła mniej ry­go­ry­stycz­nie, co pro­wa­dzi­ło do roz­drob­nie­nia chłop­skich go­spo­darstw, a w kon­se­kwen­cji do ro­sną­ce­go ubó­stwa). Co po­cząć z resz­tą? Cór­ki, gdy podro­sły, moż­na by­ło wy­dać za mąż, ale bied­ne ro­dzi­ny z bra­ku środ­ków nie by­ły w sta­nie za­pew­nić dziew­czę­tom po­sa­gu, co w za­sa­dzie unie­moż­li­wia­ło dziew­czy­nie zna­le­zie­nie na­rze­czo­ne­go. Chłop­ców wy­sy­ła­no na na­ukę rze­mio­sła, na któ­re jed­nak nie by­ło po­py­tu. Trud­na sy­tu­acja go­spo­dar­cza ogra­ni­czy­ła tak w bo­ga­tych do­mach chłop­skich jak i w dwo­rach licz­bę ro­bot­ni­ków na­jem­nych, stąd bie­do­cie cięż­ko by­ło zna­leźć pra­cę i w tym cha­rak­te­rze. W re­zul­ta­cie po­wsta­ła ka­te­go­ria lu­dzi zbęd­nych, do­ra­sta­ją­cej mło­dzie­ży, któ­ra nie znaj­du­jąc za­trud­nie­nia po­zo­sta­wa­ła w do­mu, czę­sto­kroć zbyt ubo­gim, by wy­ży­wić licz­ną ro­dzi­nę. Ubocz­nym skut­kiem te­go sta­nu rze­czy by­ło za­co­fa­nie wsi: chło­pi, jak pi­sze Ma­jew­ski, wo­le­li po­słu­gi­wać się prze­sta­rza­ły­mi na­rzę­dzia­mi jak ce­py, sier­py czy żar­na, by­le mieć czym wy­peł­nić dzień. Nad­miar wol­ne­go cza­su de­cy­do­wał też o tym, że nie sta­ra­no się tak­że o sca­le­nie po­roz­rzu­ca­nych i od­da­lo­nych od za­gro­dy dzia­łek.

Ścinanie przepiórkiŚcinanie przepiórki
Ścinanie przepiórki, rys. z książki Z. Glogera „Rok polski”
Żni­wa, ta naj­waż­niej­sza w cią­gu ro­ku pra­ca go­spo­dar­ska, wy­ma­ga­ła od­po­wied­niej, ob­rzę­do­wej opra­wy: na roz­po­czę­cie prac wy­bie­ra­no od­po­wied­ni dzień, naj­czę­ściej so­bo­tę – po­świę­co­ną tra­dy­cyj­nie Mat­ce Bo­skiej, kie­dy za­no­szo­no mo­dły o po­myśl­ność ro­bót i świę­co­no ko­sy i sier­py. W tym też dniu pra­co­wa­no w uro­czy­stych stro­jach, oka­zu­jąc w ten spo­sób sza­cu­nek zie­mi i zbo­żu. Uro­czy­ste­go ak­tu roz­po­czę­cia żniw do­ko­ny­wał sam go­spo­darz (w fol­war­ku był to dzie­dzic), wła­sno­ręcz­nie ści­na­jąc wiąz­kę zbo­ża. Ko­lej­ność, w ja­kiej pra­co­wa­li ro­bot­ni­cy, by­ła ści­śle usta­lo­na: na sa­mym po­cząt­ku szli przo­dow­nik z przo­dow­ni­cą, któ­rzy, ja­ko ze wszyst­kich by­li naj­szyb­si i naj­wy­daj­niej­si, nada­wa­li tem­po pra­cy. Im to wła­śnie, przo­dow­nikowi i przo­dow­ni­cy, przy­pa­dał w udzia­le za­szczyt za­koń­cze­nia prac po­lo­wych przez ścię­cie ostat­nie­go wiech­cia zbo­ża na­zy­wa­ne­go – za­leż­nie od re­gio­nu – pę­pem, pęp­kiem, bro­dą lub prze­piór­ką, któ­ry przez ja­kiś czas po­zo­sta­wał na po­lu, nie­jed­no­krot­nie przy­stro­jo­ny wstąż­ka­mi i kwia­ta­mi, ja­ko uoso­bie­nie ma­gicz­nych sił we­ge­ta­cji. Mu­siał się on obo­wiąz­ko­wo zna­leźć w do­żyn­ko­wym wień­cu, wy­pla­ta­nym w róż­ne, znów za­leż­nie od re­gio­nu kra­ju, for­my. Go­to­wy wie­niec nie­sio­no wpierw w uro­czy­stym po­cho­dzie do ko­ścio­ła, gdzie był świę­co­ny przez księ­dza, a na­stęp­nie do dwo­ru, przed któ­rym przo­dow­ni­ca prze­ka­zy­wa­ła go wła­ści­cie­lo­wi ma­jąt­ku, ocze­ku­ją­ce­mu na gan­ku wraz z ro­dzi­ną na­dej­ścia or­sza­ku. Wrę­cze­nie wień­ca przy wtó­rze śpie­wa­nej przez wszyst­kich ze­bra­nych pie­śni „Plon nie­sie­my plon” by­ło sy­gna­łem do wy­gło­sze­nia prze­mó­wie­nia przez przed­sta­wi­cie­la chło­pów. Sztu­ka by­ła to trud­na i nie­raz spra­wia­ła wło­ścia­nom nie­ma­ły kło­pot, stąd już w koń­cu XIX wie­ku za­czy­na­ły się uka­zy­wać dru­kiem nie­wiel­kie ksią­żecz­ki, za­wie­ra­ją­ce przy­go­to­wa­ne na tę oka­zję mo­wy oko­licz­no­ścio­we.

Cho­ci­szew­ski, w swo­im dzieł­ku z 1906 r. pod ty­tu­łem „Żniw­ny wia­nek: zbiór pie­śni, pio­sne­czek, wier­szy i prze­mó­wień sto­so­wa­nych na ob­chód wień­ca” za­miesz­cza na­stę­pu­ją­ce po­ucze­nia: „Ob­chód wień­ca moż­na uroz­ma­icić prze­mo­wa­mi, któ­rych co­raz mniej się sły­szy. Oczy­wi­sta rzecz, że naj­przód prze­ma­wia się do go­spo­darza i go­spo­dy­ni, któ­rzy urzą­dza­ją wie­niec. Moż­na jed­nak­że i póź­niej, gdy na chwi­lę usta­ną tań­ce, raz po raz pal­nąć mów­kę po­waż­nej lub we­so­łej tre­ści. Prze­mó­wie­nia po­win­ny być tre­ściwe a nie­zbyt dłu­gie. Uni­kać na­le­ży spraw draż­nią­cych, przy­krych, nie­mi­łych, bo z te­go nie ma za­ba­wy ani żad­ne­go po­żyt­ku. W pio­sen­ce jesz­cze nie­jed­no ucho­dzi np. przy­cin­ki na eko­no­ma lub wło­da­rza, ale w prze­mó­wie­niu nie go­dzi się za­cze­piać osób, tym wię­cej je­że­li są nie­obec­ne. Tak­że nie wol­no w mów­kach wień­co­wych uży­wać brzyd­kich, kar­czem­nych wy­ra­zów, któ­re mo­gą zgor­szyć mia­no­wi­cie mło­dzież. (...) Do­brze jest prze­pla­tać wier­sza­mi prze­mó­wie­nia, tym wię­cej, że wiersz się ła­twiej spa­mię­ta.” Za­miesz­czo­ne w „Żniw­nym wian­ku” mo­wy no­szą ta­kie gór­no­lot­ne ty­tu­ły jak: „Słów kil­ka o za­cno­ści sta­nu rol­ni­cze­go” czy „Prze­mó­wie­nie o sta­ro­żyt­no­ści wień­ca”.

DożynkiDożynki
Wręczenie wieńca dożynkowego zarządcy majątku Lasochów (fot. z albumu rodzinnego Tadeusza Kowańskiego)
Na mar­gi­ne­sie moż­na do­dać, że jest zbio­rek Cho­ci­szew­skie­go in­te­re­su­ją­cym do­ku­men­tem uka­zu­ją­cym si­łę i roz­po­wszech­nie­nie w owym cza­sie pol­skie­go an­ty­se­mi­ty­zmu. Bo choć au­tor za­strze­ga, że w prze­mó­wie­niach do­żyn­ko­wych „nie wol­no (...) wy­stę­po­wać wro­go prze­ciw lu­dziom in­nej wia­ry i na­ro­do­wo­ści” i przy­się­ga się, że sam do tych wy­stą­pień nie ma za­mia­ru za­chę­cać, to prze­cież je­go mo­wa pt. „Głos jed­ne­go z uczest­ni­ków wień­ca w waż­nej spra­wie” jest czy­tel­ną agit­ką wy­mie­rzo­ną w Ży­dów, oskar­ża­ją­cą tę mniej­szość o le­ni­stwo, wy­zysk, przy­na­leż­ność do ma­so­ne­rii, sym­pa­tie so­cja­li­stycz­ne, wro­gość „wo­bec każ­dej re­li­gii, a szcze­gól­nie ka­to­lic­kiej” i za­chę­ca­ją­cą do boj­ko­tu ży­dow­skich skle­pów oraz do­ko­ny­wa­nia za­ku­pów wy­łącz­nie w „chrze­ści­jań­skich skła­dach”. Ca­łość za­koń­czo­na jest wy­mow­nym post scrip­tum: „UWAGA. Po­wyż­sze prze­mó­wie­nie moż­na do­słow­nie po­wie­dzieć na pa­mięć, le­piej jed­nak­że do­dać nie­jed­no, np. przy­to­czyć na­zwi­sko ja­kie­go go­spo­da­rza, któ­ry z po­wo­du pi­jań­stwa u Ży­dów ma­ją­tek stra­cił.” Na po­dob­nej do ora­cji za­sa­dzie kom­po­no­wa­ne by­ły do­żyn­ko­we pie­śni – ich li­nia me­lo­dycz­na wła­ści­wie nie ule­ga­ła zmia­nie, tekst na­to­miast, jak­kol­wiek ukła­da­ny we­dług ogól­nie przy­ję­te­go sche­ma­tu, za­wie­rał frag­men­ty im­pro­wi­zo­wa­ne jak choć­by kom­ple­men­ty i do­cin­ki pod ad­re­sem go­spo­da­rzy, eko­no­mów czy ofi­cja­li­stów. Zwy­cza­jo­wo śpie­wa­no o tru­dzie pra­cy, spo­dzie­wa­nej zań na­gro­dzie, po­czę­stun­ku i za­ba­wie. Z cza­sem, jak pi­sze Ogro­dow­ska, pie­śni do­żyn­ko­we upodob­ni­ły się do kro­ni­ki ży­cia wsi, do­ku­men­tu­ją­cej naj­waż­niej­sze wy­da­rze­nia w ro­ku.

Jak moż­na wy­wnio­sko­wać z wcze­śniej­sze­go frag­men­tu wrę­cze­nie wień­ca i to­wa­rzy­szą­ce mu prze­mo­wy by­ły tyl­ko wstę­pem do wła­ści­wej, do­żyn­ko­wej za­ba­wy. Wie­niec za­wie­sza­no w sie­ni, skąd za­bie­ra­no go do­pie­ro na wio­snę na­stęp­ne­go ro­ku, by zdo­bią­ce go kło­sy ze­trzeć na proch i do­dać do siew­ne­go ziar­na, co mia­ło za­pew­nić po­myśl­ne plo­ny. Żni­wia­rze otrzy­my­wa­li za swój trud po­dzię­ko­wa­nie i sto­sow­ną za­pła­tę, szcze­gól­nie szczo­drą w przy­pad­ku przo­dow­ni­ków, po czym wła­ści­ciel ma­jąt­ku za­pra­szał obec­nych na bie­sia­dę przy sto­łach roz­sta­wio­nych na dzie­dziń­cu lub w spi­chle­rzu. Po po­czę­stun­ku ze­bra­ni ru­sza­li w ta­ny. W pierw­szej pa­rze szedł dzie­dzic z przo­dow­ni­cą, w ko­lej­nej – dzie­dziczka z przo­dow­ni­kiem. Do­żyn­ki uroz­ma­ica­ły róż­no­rod­ne kon­kur­sy: za­wo­dy we wspi­nacz­ce po na­tłusz­czo­nym słu­pie czy lo­te­rie fan­to­we. Na­gro­dy w tych ostat­nich mo­gły być naj­róż­niej­sze. Na­kwa­ska ra­dzi, by nie po­prze­sta­wać na roz­da­wa­niu pi­wa i go­rzał­ki, „lecz prze­ciwnie mniej onych sza­fu­jąc, ra­czej za­jąć, za­ba­wić in­ne­mi spo­so­ba­mi lud­ność twych wło­ści. Przez rok ca­ły zbie­ra­ła­byś ka­wał­ki roż­no­farb­nych zrzyn­ków, i z tych tak sa­ma jak twe dzie­ci i są­siad­ki do pra­cy za­pro­szo­ne, ro­bi­ły­by­ście cza­pecz­ki, gor­se­ty, czep­ce dla ko­biet, czół­ka dla dziew­cząt, po­dług ubio­ru i zwy­cza­ju oko­li­cy, przez cię za­miesz­ka­łej. Do tych do­łą­czy­ła­byś róż­ne in­ne przedmio­ty go­spo­dar­skie, ja­ko to: przę­dzi­wo cien­kie, gę­si, pro­się­ta, ko­szyk ziem­nia­ków, nad­to: ja­łosz­kę, cie­lę, lub owcę, po­dług ma­jąt­ku twe­go, któ­re­by głów­ny los lo­te­ryi dla wło­ścian prze­zna­czo­nej z tych wszyst­kich fan­tów sta­no­wi­ły. Do tych do­da­ła­byś jesz­cze dla po­mno­że­nia licz­by szczę­śli­wych wy­gra­ną ma­ło kosz­tow­ne dro­bia­zgi np. sztoć­ce, lich­ta­rze, zwier­cia­deł­ka, no­życz­ki, na­parst­ki, pa­pier igieł, ni­ci do szy­cia, czap­ki dla chło­pa­ków, lub sło­mia­ne pro­ste ka­pe­lu­sze, pa­cior­ki do ró­żań­ca, obraz­ki Świę­tych, in­ne dro­bia­zgi po­dług twej moż­no­ści, gu­stu i licz­by wło­ścian. Na te wszyst­kie fan­ty by­łyby po­ro­bio­ne nu­me­ra i bi­le­ty do któ­rych więk­sza jesz­cze ilość bia­łych próż­nych by się do­da­ła. (...) Sa­ma­byś się szcze­rze za­do­wol­ni­ła, wi­dząc ra­dość tych bied­nych lu­dzi, za naj­mniej­szą wy­gra­ną. Ich śmie­chy i żar­ty, z tych, któ­rzy nie­wła­ści­we fan­ty wy­cią­gnę­li, by cię też nie­raz roz­śmie­szy­ły.” Roz­po­czę­ta przed dwo­rem za­ba­wa zwy­kle znaj­do­wa­ła swój fi­nał w po­bli­skiej karcz­mie, gdzie pi­to i tań­czo­no do póź­nej no­cy. Po­dob­ny do opi­sa­ne­go prze­bieg, choć skrom­niej­szy, mia­ły do­żyn­ki go­spo­dar­skie, or­ga­ni­zo­wa­ne przez bo­gat­szych chło­pów dla ro­dzi­ny, pa­rob­ków i ro­bot­ni­ków na­ję­tych do żniw.

Bibliografia:

Bursz­ta, J. (1972) Kul­tu­ra wsi od koń­ca XVIII do po­cząt­ków XX w. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom II. Okres za­bo­rów. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 628-671

Cho­ci­szew­ski, J. (1906) Żniw­ny wia­nek: zbiór pie­śni, pio­sne­czek, wier­szy i prze­mó­wień sto­so­wa­nych na ob­chód wień­ca, zwa­ne­go tak­że okręż­nem i do­żyn­ka­mi: z do­dat­kiem dwóch sztuk te­atral­nych; List do Mat­ki Bo­skiej; Zło­ty chleb. Gnie­zno: na­kła­dem au­to­ra

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Ma­jew­ski, J. (1980) Ro­zwój go­spo­dar­ki chłop­skiej w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom III. Okres II Rzecz­po­spo­li­tej i oku­pa­cji hi­tle­row­skiej. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 25-120

Mar­kow­ski, M.B. (1993) Oby­wa­te­le ziem­scy w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim 1918-1939. Kiel­ce: Kie­lec­kie To­wa­rzy­stwo Nau­ko­we

Miesz­czan­kow­ski, M. (1980) Struk­tu­ra agrar­na i spo­łecz­na wsi pol­skiej w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom III. Okres II Rzecz­po­spo­li­tej i oku­pa­cji hi­tle­row­skiej. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 121-188

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­czajów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

Ogro­dow­ska, B. (2001) Zwy­cza­je, ob­rzę­dy i tra­dy­cje w Pol­sce. Ma­ły słow­nik. War­sza­wa: Ver­bi­num

Tra­czyń­ski, E. (2001) Wieś świę­to­krzy­ska w XIX i XX wie­ku. Kiel­ce: Re­gio­nal­ny Ośro­dek Stu­diów i Och­ro­ny Śro­do­wi­ska Kul­tu­ro­we­go w Kiel­cach

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: