Ba­le, zwłasz­cza te naj­więk­sze, kar­na­wa­ło­we, by­ły oka­zją do za­wie­ra­nia zna­jo­mo­ści, szcze­gól­nie istot­ną dla pa­nien na wy­da­niu i ich ro­dzi­cie­li, dba­łych nie tyl­ko o przy­szłość swo­ich có­rek, ale tak­że trak­tu­ją­cych ewen­tu­al­ny ma­riaż – zwłasz­cza z kon­ku­ren­tem z wyż­szej sfe­ry – ja­ko in­we­sty­cję obli­czo­ną na osią­gnię­cie okre­ślo­nych zy­sków. W re­zul­ta­cie wie­le zie­miań­skich ro­dzin czę­sto opusz­cza­ło na zi­mę swo­je wiej­skie po­sia­dło­ści by móc „by­wać” w mie­ście, na­wet je­śli ozna­cza­ło to roz­licz­ne wy­rze­cze­nia, a na­wet dłu­gi. Kto zo­sta­wał na zi­mę na wsi, ba­wił się tak­że, ale w są­siedz­kim gro­nie. Urzą­dze­nie ta­kie­go ba­lu z obo­wiąz­ko­wym, uro­czy­stym po­sił­kiem, by­ło spo­rym wy­dat­kiem, nic dziw­ne­go za­tem, że w XIX wie­ku wy­staw­ne przy­ję­cia, or­ga­ni­zo­wa­ne na­der czę­sto we­dle za­sa­dy „za­staw się a po­staw się”, co­raz czę­ściej spo­ty­ka­ły się z ostrą kry­ty­ką, w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym zaś, w do­bie kry­zy­su go­spo­dar­cze­go, w wie­lu do­mach osta­tecz­nie zo­sta­ły za­rzu­co­ne na rzecz mniej kosz­tow­nych spo­tkań to­wa­rzy­skich w węż­szym gro­nie. W tym okre­sie tak­że na zna­cze­niu zy­ska­ły ba­le syl­we­stro­we i no­wo­rocz­ne, nieja­ko za­stę­pu­ją­ce ca­ły wy­syp oka­za­łych, kar­na­wa­ło­wych za­baw, ja­ki rok rocz­nie na­stę­po­wał w la­tach wcze­śniej­szych.

TangoTango
Tango święciło triumfy na międzywojennych, nieoficjalnych zabawach tanecznych (pocztówka z zasobów portalu polona.pl)
Or­ga­ni­za­cja ba­lu wy­ma­ga­ła nie tyl­ko du­żych na­kła­dów pie­nięż­nych, ale i cza­so­wych. Na­wet w naj­za­moż­niej­szych dwo­rach, któ­re dys­po­no­wa­ły wła­sną sa­lą ba­lo­wą za­pro­jek­to­wa­ną przez zna­ko­mi­tych ar­chi­tek­tów i ozdo­bio­ną ma­lo­wi­dła­mi przez nie­mniej do­sko­na­łych ma­la­rzy, przed przy­ję­ciem na­le­ża­ło przy­go­to­wać spe­cjal­ne de­ko­ra­cje z kwiet­nych gir­land czy mu­śli­no­wych dra­pe­rii, nie wspo­mi­na­jąc już o fan­ta­zyj­nych bu­kie­tach zdo­bią­cych sto­ły. La­tem, zwłasz­cza gdy ocze­ki­wa­no więk­szej licz­by go­ści, chęt­nie prze­no­szo­no się do ogro­du. W ta­kim wy­pad­ku wzno­szo­no w par­ku drew­nia­ny pa­wi­lon, któ­rego nie­he­blo­wa­ne de­ski pra­co­wi­cie skry­wa­no pod ma­low­ni­czo upi­na­ny­mi tka­ni­na­mi. Do skru­pu­lat­nie wy­li­cza­nych przez Elż­bie­tę Ko­wec­ką wy­dat­ków na urzą­dze­nie XIX-wiecz­ne­go, wy­staw­ne­go ba­lu na­le­ża­ły po­nad­to kosz­ty zwią­za­ne z oświe­tle­niem dwo­ru (za­ku­pem świec, lam­pio­nów, nie­raz tak­że wy­po­ży­cze­nia kin­kie­tów czy świecz­ni­ków, je­śli licz­ba po­sia­da­nych kan­de­la­brów nie star­cza­ła do od­po­wied­nie­go do­świe­tle­nia sa­li), roz­wie­zie­niem za­pro­szeń, wy­na­ję­ciem krze­seł (słu­żą­cych pa­niom do od­po­czyn­ku mię­dzy tań­ca­mi), wy­po­ży­cze­niem za­sta­wy sto­ło­wej czy pa­ra­wa­nów (przy uży­ciu któ­rych two­rzo­no za­cisz­ne bu­du­ary, gdzie da­my mo­gły po­pra­wić fry­zu­rę czy to­a­le­tę, ko­rzy­sta­jąc przy tym nie­raz z po­mo­cy tr­wa­ją­cych w usta­wicz­nej go­to­wo­ści gar­de­ro­bia­nych i pa­nien słu­żą­cych, wy­po­sa­żo­nych w igły, ni­ci i szpil­ki na wy­pa­dek więk­szej ka­ta­stro­fy, gdyż czę­sto zda­rza­ło się, że pod­czas tań­ca obry­wa­ła się ja­kaś fal­ba­na). Na du­że przy­ję­cia wy­naj­mo­wa­no do­dat­ko­wo lo­ka­jów i po­moc­ni­ków do przy­go­to­wy­wa­nia sa­li. Ku­po­wa­no tak­że eg­zo­tycz­ne wik­tu­ały (ro­dzyn­ki, wa­ni­lię, mig­da­ły, cu­kier) po­trzeb­ne głów­nie do wy­ro­bu ciast (mię­sa czy ja­rzy­ny po­cho­dzi­ły z wła­snych ogro­dów, al­ko­ho­le zaś – z dwor­skich piw­nic). Wresz­cie trze­ba by­ło za­dbać o opra­wę mu­zycz­ną: za­pew­nić ją mógł, jak pi­sał Mie­czy­sław Ro­ści­szew­ski, „sam for­te­pian aż do sze­ściu mu­zy­kan­tów, lub ca­ła ka­pe­la puł­ko­wa”. Wy­bór licz­by in­stru­men­tów uza­leż­nio­ny był od wiel­ko­ści po­miesz­cze­nia – przy­kła­do­wo na dwa przy­le­głe sa­lo­ny wy­star­cza­ły po­dług cy­to­wa­ne­go au­to­ra for­te­pian, skrzyp­ce i wio­lon­cze­la z ba­sem.

Bio­rąc pod uwa­gę roz­mia­ry i kosz­ty opi­sy­wa­ne­go przed­się­wzię­cia nie mo­że dzi­wić, że na wsi nie­zbyt za­moż­ne ro­dzi­ny zie­miań­skie z są­siedz­twa prak­ty­ko­wa­ły zwy­czaj ba­li skład­ko­wych, opła­ca­nych z kie­sze­ni uczest­ni­ków, a od­by­wa­ją­cych się w do­mu dys­po­nu­ją­cym od­po­wied­ni­mi wa­run­ka­mi lo­ka­lo­wy­mi. Ba­le ta­kie wy­pra­wia­no zi­mo­wą po­rą na sa­lo­nach (lub w sa­lach ba­lo­wych, je­śli or­ga­ni­za­tor za­ba­wy ta­ko­wą po­sia­dał), la­tem na­to­miast chęt­nie ba­wio­no się w dwor­skim par­ku, oświe­tlo­nym na tę oka­zję lam­pio­na­mi. Urzą­dza­ny wie­czo­ra­mi bal nie­od­mien­nie sta­no­wił oka­zję do wpro­wa­dze­nia w świat to­wa­rzy­ski do­ra­sta­ją­cych có­rek, dla któ­rych – tak sa­mo jak w po­przed­nim stu­le­ciu – szu­ka­no od­po­wied­niej par­tii, bez wzglę­du bo­wiem na do­ko­nu­ją­ce się zmia­ny oby­cza­jo­we, zie­miań­ski dwór ob­sta­wał przy tra­dy­cyj­nych, pa­triar­chal­nych wzor­cach.

Na po­cząt­ku XIX w. w prze­rwie mię­dzy tań­ca­mi przy sto­le za­sia­da­ły je­dy­nie ko­bie­ty. Męż­czyź­ni al­bo im usłu­gi­wa­li, sa­mi ra­cząc się ja­dłem na sto­ją­co, al­bo – je­śli je­dze­nie pa­niom po­da­wa­ła służ­ba – za­sia­da­li przy pro­stych, zbi­tych na­pręd­ce z de­sek sto­łach, wpraw­dzie nie tak wy­staw­nych jak ten, przy któ­rym po­si­la­ły się da­my, ale za to umoż­li­wia­ją­cych swo­bod­ną (i su­to za­kra­pia­ną) roz­mo­wę o mę­skich spra­wach. Na prze­strze­ni ko­lej­nych lat zwy­czaj ten, uzna­ny za prze­sta­rza­ły i nie­wy­god­ny, szyb­ko uległ zmia­nie: je­śli go­ści by­ło ma­ło, wszy­scy sia­da­li do wspól­ne­go po­sił­ku, je­śli zaś za­pro­szo­nych by­ło zbyt wie­lu, by po­mie­ści­li się przy jed­nym sto­le, or­ga­ni­zo­wa­no bu­fet, w ra­mach któ­rego przy­by­li ko­lej­no po­ży­wia­li się przy nie­wiel­kich sto­li­kach. Do­dat­ko­wo, mię­dzy tań­ca­mi, służ­ba roz­no­si­ła na­po­je, sło­dy­cze i lo­dy, a nad sa­mym ra­nem – barszcz, bi­gos czy wręcz ob­fi­te śnia­da­nie. Ten opi­sy­wa­ny przez Elż­bie­tę Ko­wec­ką sche­mat był dość od­por­ny na zmia­ny, oto bo­wiem, jak po­da­je Ma­ja Ło­ziń­ska, jesz­cze w dwudziesto­leciu mię­dzy­wojen­nym pod­czas ele­ganc­kich ba­lów oko­ło pół­no­cy ser­wo­wa­no ko­la­cję, któ­rej me­nu nie róż­ni­ło się za­sad­ni­czo od obo­wią­zu­ją­ce­go na wy­staw­nym obie­dzie. Ten go­rą­cy po­si­łek, przy któ­rym obo­wiąz­ko­wo na­le­ża­ło sie­dzieć przy sto­le, co­raz czę­ściej jed­nak za­stę­po­wa­no zim­nym bu­fetem. Go­ście usłu­gi­wa­li so­bie w ta­kim wy­pad­ku sa­mi, do wo­li się­ga­jąc po wy­sta­wio­ne na sto­ło­wych bla­tach tar­tin­ki, zim­ne mię­sa, pasz­te­ty z dzi­czy­zny, sa­łat­ki, ausz­pi­ki, tor­ty i owo­ce. Słu­żą­cy roz­no­si­li w tym cza­sie lo­dy, poncz i kru­szon, nie bra­kło tak­że i in­nych al­ko­ho­li. Do­pie­ro pod ko­niec ba­lu, za­nim za­gra­no ostat­nie­go ma­zu­ra zwy­czajowo za­my­ka­ją­ce­go przy­ję­cie, po­da­wa­no go­rą­cy barszcz i cie­płe za­ką­ski.

Pierwszy balPierwszy bal
Pierwszy bal w rysunkowym pamiętniku nastoletniej Celiny Dominikowskiej z Treterów (rysynek z zasobów portalu polona.pl)

W pierw­szym dzie­się­cio­le­ciu Dru­giej Rzecz­po­spo­li­tej obo­wią­zy­wał też jesz­cze XIX-wiecz­ny plan ba­lu: za­ba­wa za­czy­na­ła się oko­ło go­dzi­ny 22 (cza­sem do­pie­ro o pół­no­cy) od po­lo­ne­za, gdzie w pierw­szych pa­rach szli naj­bar­dziej zna­mie­ni­ci go­ście, a koń­czy­ła nie­od­mien­nie ma­zu­rem, czę­sto nad sa­mym ra­nem. Każ­da z pań, przy­by­wa­ją­ca na bal obo­wiąz­ko­wo w to­wa­rzy­stwie (mło­da mę­żat­ka pod nie­obec­ność mał­żon­ka wy­bie­ra­ła się na przy­ję­cie z bra­tem, wu­jem bądź przy­ja­ciół­ką i jej mę­żem, a pan­na – z mat­ką, ewen­tu­al­nie oj­cem, któ­ry za­raz po przy­by­ciu na miej­sce po­wie­rzał ją opie­ce god­nej za­ufa­nia zna­jo­mej), otrzy­my­wa­ła przy wej­ściu spe­cjal­ny kar­net, w któ­rym pa­no­wie za­pi­sy­wa­li się na ko­lej­ne tań­ce. No­te­sik ta­ki pod­czas tań­ca trzy­ma­ło się wraz z wa­chla­rzem w rę­ce al­bo umiesz­cza­ło w pa­sku lub doł­ku za sta­ni­kiem. Dżen­tel­men, pra­gną­cy za­re­zer­wo­wać so­bie miej­sce w kar­ne­cie wy­bra­nej da­my, pod­cho­dził do niej i zło­żyw­szy ukłon, przed­sta­wiał swe ży­cze­nie w kwie­ci­stej i uni­żo­nej for­mie, mó­wiąc np. „Ośmie­lam się za­py­tać, któ­re­go kon­tre­dan­sa pa­ni mi prze­zna­czy?” al­bo: „Czy mo­gę mieć za­szczyt za­pro­sze­nia pa­ni do pierw­sze­go ma­zu­ra?”. Zwra­ca­jąc się do bliż­szej zna­jo­mej mógł się ogra­ni­czyć do mniej wy­kwint­nej proś­by w ro­dza­ju: „Racz mi pa­ni nie od­mó­wić po­tań­cze­nia ze so­bą jed­ne­go wal­ca.” O ile da­ma nie przy­rze­kła wcze­śniej da­ne­go tań­ca in­ne­mu part­ne­ro­wi, nie wol­no jej by­ło dać od­po­wie­dzi od­mow­nej, mo­gła co naj­wy­żej wy­mó­wić się zmę­cze­niem i kon­se­kwent­nie prze­sie­dzieć da­ny utwór. Po­dob­nie je­śli na sku­tek po­mył­ki za­pi­sa­ła na ten sam ta­niec dwóch part­ne­rów, win­na by­ła cał­kiem z nie­go zre­zy­gno­wać, tłu­ma­cząc się chwi­lo­wą nie­dy­spo­zy­cją. Wy­klu­czo­ne by­ło na­to­miast wpi­sy­wa­nie się do kar­ne­ci­ka oso­by niezna­jo­mej: na­wet w tań­cu, je­śli fi­gu­ra wy­ma­ga­ła zmia­ny part­ner­ki, dżen­tel­men, na­tknąw­szy się na da­mę, któ­rej nie był wcze­śniej przed­sta­wio­nym, po­wi­nien był nie­zwłocz­nie sa­me­mu się jej za­pre­zen­to­wać. Nie mniej jed­no­znacz­ne i bez­dy­sku­syj­ne by­ły in­ne za­sa­dy sa­vo­ir vi­vre­’u obo­wią­zu­ją­ce uczest­ni­ków ba­lu. Nie do przy­ję­cia by­ła choć­by wszel­ka po­ufa­łość mię­dzy tan­ce­rza­mi – na­wet je­śli by­li ro­dzeń­stwem: źle wy­cho­wa­ną by­ła ko­bie­ta utrzy­mu­ją­ca z part­ne­rem kon­takt wzro­ko­wy, czy, nie daj Bóg, śmie­ją­ca się w tań­cu. Rów­nie źle wi­dzia­nym by­ło, je­śli któ­raś z pań zbyt czę­sto szła w ta­ny z jed­nym męż­czy­zną (o ile nie był jej na­rze­czo­nym). O los pa­nien z pu­sty­mi kar­ne­ci­kami na pry­wat­nych, ka­me­ral­nych przy­ję­ciach trosz­czy­ła się go­spo­dy­ni – sa­ma nie tań­cząc wie­le lub wca­le, do­kła­da­ła sta­rań, by za­pew­nić każ­dej ba­wią­cej u niej pa­nience part­ne­ra do tań­ca, czy to na­ma­wia­jąc wol­nych ka­wa­le­rów do za­opie­ko­wa­nia się opusz­czo­ną nie­szczę­śni­cą („na proś­bę pa­ni do­mu – in­stru­ował ro­da­ków Ro­ści­szew­ski – tańcz­cie z pan­ną, choć­by by­ła naj­brzyd­szą”), czy to śląc jej w od­siecz swo­ich sy­nów lub ku­zy­nów, któ­rzy ob­tań­co­wy­wa­li „z uprzej­me­go obo­wiąz­ku” mniej po­pu­lar­ne dziew­czę­ta. Na więk­szych, ofi­cjal­nych ba­lach za­da­nie to przy­pa­da­ło czu­wa­ją­ce­mu nad prze­bie­giem za­ba­wy wo­dzi­re­jo­wi – nie moż­na więc by­ło opu­ścić przy­ję­cia choć­by raz nie bę­dąc por­wa­ną do tań­ca.

„Po­wo­dze­nie ba­lu za­le­ży głów­nie od wo­dzi­re­ja – pi­sał z em­fa­zą Ro­ści­szew­ski. – Bal bez wo­dzi­re­ja, to pułk bez do­wód­cy.” Do­bry wo­dzi­rej wi­nien był być du­szą to­wa­rzy­stwa, umie­ją­cą wpra­wić skrę­po­wa­nych po­cząt­ko­wo uczest­ni­ków ba­lu w do­bry na­strój i za­chę­cić do wspól­nej za­ba­wy. Na du­żych przy­ję­ciach wy­róż­nia­ła go z tłu­mu ko­kar­da bądź pęk ko­lo­ro­wych wstą­żek przy­pię­ty do le­we­go ra­mie­nia. Głów­nym za­da­niem wo­dzi­re­ja by­ło pro­wa­dze­nie ta­necz­ne­go ko­ro­wo­du, roz­sta­wia­nie po sa­li par, pil­no­wa­nie, by tań­czący nie po­trą­ca­li się wza­jem­nie, wresz­cie dyk­to­wa­nie ko­lej­no­ści po­szcze­gól­nych fi­gur (sto­sow­nie do umie­jęt­no­ści uczest­ni­ków). W mię­dzywojniu na ofi­cjal­nych ba­lach wy­strze­ga­no się ta­necz­nych no­wi­nek, jak choć­by co­raz po­pu­lar­niej­sze­go ame­ry­kań­skie­go foks­tro­ta czy char­le­sto­na, któ­re wśród lu­dzi star­szej da­ty, do któ­rych za­li­czał się Ro­ści­szew­ski, ucho­dzi­ły za nie­przy­zwo­ite, a mło­dzież po­pi­su­ją­cą się no­wo­mod­ny­mi akro­ba­cja­mi oskar­ża­no o zmie­nia­nie do­stoj­nej sa­li ba­lo­wej w dom roz­pu­sty. Stąd naj­więk­szą eks­tra­wa­gan­cją na ta­kich for­mal­nych za­ba­wach po­zo­sta­wał, jak pi­sze Iwo­na Kien­zler, walc z fi­gu­rami. Zmy­sło­we tan­ga czy fry­wol­ne no­wo­ści zza oce­anu kró­lo­wa­ły na spo­tka­niach mniej ofi­cjal­nych, ja­ki­mi by­ły po­pu­lar­ne w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wojen­nym, z uwa­gi na mniej­szy koszt ich or­ga­ni­za­cji, zie­miań­skie wie­czo­ry ta­necz­ne. W swym cha­rak­te­rze przy­ję­cia ta­kie by­ły bliż­sze dan­sin­go­wi niż ba­lo­wi, to­też obo­wią­zy­wały na nich i mniej for­mal­ne ubio­ry wi­zy­to­we.

Smoking i frakSmoking i frak
Męski strój wieczorowy z połowy lat 30.: nieformalny smoking i wytworny frak (z zasobów portalu polona.pl)
Trze­ba bo­wiem pa­mię­tać, że uro­czy­sty cha­rak­ter ba­lu zo­bo­wią­zy­wał uczest­ni­ków do od­po­wied­nie­go do oka­zji stro­ju – ko­niecz­nie wie­czo­ro­we­go, ten zaś, jak i ca­ła mo­da, zmie­niał swo­ją for­mę na prze­strze­ni wie­ków. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku odzie­ży co­dzien­nej zmia­ny te w mniej­szym stop­niu do­ty­czy­ły męż­czyzn niż ko­biet, bo choć wy­gląd po­szcze­gól­nych ele­men­tów mę­skiej gar­de­ro­by z cza­sem ewo­lu­ował, to prze­kształ­ce­nia te nie by­ły tak wy­raź­ne jak w przy­pad­ku dam­skich to­a­let. To­też męż­czyzn nie­od­mien­nie obo­wią­zy­wał frak (w XIX w. mógł być ko­lo­ro­wy, od po­cząt­ku wie­ku XX wy­łącz­nie czar­ny) z pi­ko­wa­ną ka­mi­zel­ką; bia­ła ko­szu­la o sztyw­nym, ster­czą­cym koł­nie­rzy­ku; bia­ła mu­cha; skła­da­ny cy­lin­der zwa­ny sza­po­kla­kiem (któ­ry dżen­tel­men zo­sta­wiał na krze­śle part­ner­ki nim po­wiódł ją na par­kiet); dwie pa­ry rę­ka­wi­czek (na wy­pa­dek gdy­by jed­na pę­kła w tań­cu) i czar­ne la­kier­ki. Je­śli ubiór mę­ski był w mia­rę zu­ni­for­mi­zo­wa­ny, to XIX-wiecz­ne suk­nie ba­lo­we ja­sno sy­gna­li­zo­wa­ły za­rów­no sta­tus mał­żeń­ski, jak i ma­jąt­ko­wy ko­biety. Od nie­za­męż­nych pa­nien, jak pi­sze Mał­go­rza­ta Moż­dżyń­ska-Naw­rot­ka, ocze­ki­wa­ło się skrom­no­ści, któ­rej ozna­ką by­ła pro­sto­ta ubio­ru: lek­ka, ba­weł­nia­na suk­nia w pa­ste­lo­wej to­na­cji (bia­łej, błę­kit­nej, ró­żo­wej, sza­fi­ro­wej, od cza­sów se­ce­sji tak­że be­żo­wej) po­zba­wio­na ozdób i bi­żu­te­rii (wy­ją­tek sta­no­wić mógł dys­kret­ny sznur pe­reł). Ta­kie po­wiew­ne, lek­kie su­kien­ki o nie­wiel­kim wy­cię­ciu pod szy­ją, szy­te z tiu­lu czy mu­śli­nu „w bar­wach ma­rzeń” i od­cie­niach „bla­dych, nie­pew­nych” za­le­cał pan­nom jesz­cze na prze­ło­mie wie­ków w swym po­rad­ni­ku Mie­czy­sław Ro­ści­szew­ski. Śmia­łe to­a­lety o żyw­szych ko­lo­rach, je­dwa­bie, pió­ra, ko­ron­ki, dia­men­ty i głę­bo­kie de­kol­ty za­re­zer­wo­wa­ne by­ły je­dy­nie dla mło­dych mę­ża­tek, stąd przy­ta­cza­na przez Elż­bie­tę Ko­wec­ką Ewa Fe­liń­ska mo­gła w pierw­szej po­ło­wie XIX stu­le­cia za­no­to­wać: „mia­łam wy­zna­nie od niektó­rych mę­ża­tek, że wy­szły za mąż je­dy­nie w ce­lu do­sta­nia niektó­rych stro­jów, do któ­rych gło­wa im się pa­li­ła, a o któ­rych wie­dzia­ły, że nie do­sta­ną ina­czej, chy­ba z wy­pra­wą.” Kro­jem XIX-wiecz­ne suk­nie ba­lo­we nie od­bie­ga­ły od no­szo­nych na co dzień – na­ka­zy mo­dy by­ły tu jed­nakie – wy­róż­nia­ły się na­to­miast bo­gac­twem przy­brań, ja­ko­ścią i ko­lo­rem ma­te­ria­łu, stroj­no­ścią fal­ban czy plis, wresz­cie – głę­bo­ko­ścią de­kol­tu: ob­na­ża­ją­ce ra­mio­na wy­cię­cie w opi­nii Mie­czy­sława Ro­ści­szew­skiego ucho­dzi­ło wręcz za nie­odzow­ny ele­ment to­a­lety „bar­dzo stroj­nej”. Ko­bie­tom star­szym (w owej epo­ce ro­zu­mia­no pod tym po­ję­ciem pa­nie, któ­re prze­kro­czy­ły czter­dziest­kę) wy­pa­da­ło już ubie­rać się sta­tecz­nie i bez wcze­śniej­szej eks­tra­wa­gan­cji, gdyż, jak pi­sze Do­broch­na Kał­wa, „ko­bieta za­męż­na, a w do­dat­ku mat­ka, ubra­na do «fi­gu­ry» bu­dzi­ła zgor­sze­nie”. Ich stro­je szy­te by­ły z cięż­kich ma­te­rii o sto­no­wa­nych ko­lo­rach, któ­re wraz z wie­kiem ciem­nia­ły aż po wdo­wią czerń.

Na re­ali­za­cję śmia­łych, po­ten­cjal­nie skan­da­licz­nych na­wet po­my­słów – jak suk­nia od­sła­nia­ją­ca ca­łą łyd­kę – po­zwa­la­ły ba­le ma­sko­we. Za­ba­wy ko­stiu­mo­we by­ły w XIX stu­le­ciu bar­dzo mod­ne: chęt­nie prze­bie­ra­no się w stro­je sta­ro­pol­skie, szkoc­kie czy hisz­pań­skie, al­bo wcie­la­no się w bo­ha­te­rów zna­nych po­wie­ści czy po­sta­cie hi­sto­rycz­ne. Oczy­wi­ście przy­go­to­wa­nie ubio­ru na ta­ką ma­ska­ra­dę sta­wa­ło się nie la­da wy­zwa­niem, zwłasz­cza na wsi, gdzie nie moż­na by­ło sko­rzy­stać z te­atral­nych wy­po­ży­czal­ni, bę­dąc ska­za­nym na usłu­gi skrom­nej szwacz­ki ma­ją­cej nie­wiel­kie po­ję­cie o stro­jach, daj­my na to, śre­dnio­wiecz­nych kasz­te­la­nek czy grec­kich pa­ste­rek. Męż­czyź­ni, któ­rzy nie znaj­do­wa­li upodo­ba­nia w prze­bie­ran­kach, mo­gli sta­wić się na ba­lu ko­stiu­mo­wym we fra­ku i cy­lin­drze (któ­rego nie zdej­mo­wa­li przez ca­ły czas tr­wa­nia za­ba­wy), po­zwa­la­jąc so­bie co naj­wy­żej na eks­tra­wa­gan­cję w po­sta­ci ko­lo­ro­wych rę­ka­wi­czek. Ma­ska­ra­dy ze­zwa­la­ły uczest­ni­kom na więk­szą swo­bo­dę oby­cza­jo­wą: przy­ję­te by­ło choć­by zwra­ca­nie się do każ­de­go per „ty” i po­ufa­łość ta­ka nie mo­gła być po­wo­dem do obra­zy. Niem­niej i tu ist­nia­ły nie­prze­kra­czal­ne gra­ni­ce: nie­do­pusz­czal­ne by­ło wy­ko­rzy­sty­wa­nie swej ano­ni­mo­wo­ści do znie­wa­ża­nia czy wy­śmie­wa­nia bliź­nich, a za szczyt im­per­ty­nen­cji i bru­tal­stwa, we­dle słów Ro­ści­szew­skiego, ucho­dzi­ło uno­sze­nie czy zry­wa­nie ma­sek in­nych osób. Na prze­ło­mie wie­ków do mod­nych za­baw na­le­ża­ły tak­że ba­le bia­łe (or­ga­ni­zo­wa­ne wy­łącz­nie dla młodzie­ży płci oboj­ga – pa­nienki sta­wia­ły się na nich w bie­li, ka­wa­le­ro­wie z bia­ły­mi kwia­ta­mi w bu­to­nier­kach) oraz ró­żo­we (prze­zna­czo­ne dla mło­dych mę­ża­tek; ana­lo­gicz­nie do ba­lu bia­łego pa­nie wdzie­wa­ły suk­nie ró­żo­we, a pa­no­wie wty­ka­li w kla­pę fra­ka ró­żę bądź ró­żo­wy go­ździk).

Jed­nak na­wet „zwy­kły” bal na­strę­czał po­waż­nych wy­dat­ków i trud­no­ści wią­żą­cych się ze stwo­rze­niem ory­gi­nal­nej to­a­lety, któ­ra czę­sto­kroć – zwłasz­cza gdy wy­bie­ra­ją­ca się na bal da­ma nie na­le­ża­ła do naj­za­moż­niej­szych – ba­zo­wa­ła na jed­nej i tej sa­mej suk­ni w kół­ko prze­ra­bia­nej, far­bo­wa­nej, opa­try­wa­nej no­wy­mi fal­banami czy szar­fa­mi, tak, by na każ­dej ko­lej­nej z licz­nych za­baw kar­na­wa­ło­wych spra­wia­ła wra­że­nie cał­kiem no­wej kre­acji. Nie moż­na też za­po­mnieć o obo­wiąz­ko­wych do­dat­kach: wy­kwint­nym wo­recz­ku na dro­bia­zgi, wa­chla­rzu, zza któ­rego moż­na by­ło rzu­cać wy­bran­ko­wi ukrad­ko­we spoj­rze­nia, rę­ka­wicz­kach, do­pra­wia­nych do fry­zu­ry lo­kach, gdy wła­snych mia­ło się nie dość, i róż­no­rod­nych ozdo­bach wień­czą­cych kunsz­tow­ne splo­ty wło­sów jak dia­de­my czy kwia­to­we gir­lan­dy. In­te­re­su­ją­cym, a ma­ło zna­nym do­dat­kiem suk­ni ba­lo­wej z lat 40. XIX w. by­ły me­ta­lo­we opra­wy bu­kie­tów. Jak po­da­je Gut­kow­ska-Ry­chlew­ska oko­lo­ne kar­to­ni­kiem z wy­tła­cza­ną ko­ron­ką bu­kie­ci­ki ży­wych kwia­tów, któ­rych ło­dyż­ki owi­ja­no dru­ci­kiem, umiesz­cza­no w me­ta­lo­wej, bo­ga­to zdo­bio­nej opraw­ce. Opraw­ka ta­ka, wy­po­sa­żo­na w wy­god­ną do trzy­ma­nia rącz­kę, mia­ła do­cze­pio­ny łań­cu­szek za­koń­czo­ny obrącz­ką, któ­rą da­ma wsu­wa­ła na pa­lec, dzię­ki cze­mu mo­gła w tań­cu wy­pu­ścić bu­kie­cik z dło­ni. Do tań­ca za­kła­da­no je­dwab­ne poń­czosz­ki i atła­so­we trze­wicz­ki o mięk­kiej i cien­kiej po­de­szwie, któ­ra szyb­ko się zu­ży­wa­ła – Ko­wec­ka po­da­je, że cie­szą­ca się po­wo­dze­niem pan­na po­tra­fi­ła ze­drzeć w cią­gu jed­nej no­cy 2-3 pa­ry ta­kich pan­to­fel­ków.

W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym „[u]czest­ni­cy za­baw i spo­tkań to­wa­rzy­skich – jak pi­sze Mie­czy­sław Mar­kow­ski – mu­sie­li sto­so­wać się do wy­mo­gów ety­kie­ty, ubie­rać się sto­so­wa­nie do oko­licz­no­ści. Każ­dy zie­mia­nin obo­wiąz­ko­wo mu­siał mieć frak – na ba­le i hucz­ne za­ba­wy, smo­king – na mniej uro­czy­ste spo­tka­nia, ża­kiet z dłu­gi­mi po­ła­mi – prze­zna­czo­ny na wi­zy­ty oraz tu­żu­rek – za­kła­da­ny na po­grze­by.” Do te­go ze­sta­wu do­cho­dzi­ły bia­łe ka­mi­zel­ki i przy­pi­na­ne do ko­szul koł­nie­rzy­ki, bu­ty – ko­niecz­nie czar­ne (przy du­żych uro­czy­sto­ściach naj­le­piej la­kier­ki), wresz­cie kra­wa­ty i mu­chy.
Suknie wieczorowe z połowy lat 30.Suknie wieczorowe z połowy lat 30.
Suknie wieczorowe z połowy lat 30. (z zasobów portalu polona.pl)
Nie­odzow­nym ele­men­tem mę­skie­go stro­ju ba­lo­we­go aż po la­ta 30., kie­dy wy­móg ten prze­stał obo­wią­zy­wać, by­ły bia­łe rę­ka­wicz­ki, któ­re do­brze wy­cho­wa­ni pa­no­wie ścią­ga­li za­nim sie­dli do je­dze­nia czy kart, a wkła­da­li do tań­ca, gdyż, jak tłu­ma­czy­ła ba­ro­no­wa Staf­fe „[g]oła rę­ka wil­got­nie­je za­wsze w tań­cu, wa­la­li­by więc nią rę­ka­wicz­ki al­bo sta­ni­ki dan­se­rek, bio­rąc je za rę­ce al­bo obej­mu­jąc w pół przy wi­ro­wych tań­cach”. Na tle jed­na­ko­wo ubra­nych męż­czyzn wy­róż­nia­ły się fan­ta­zyj­ne kre­acje ich part­ne­rek: naj­czę­ściej je­dwab­ne (lo­jal­ność oby­wa­tel­ska na­ka­zy­wa­ła wy­bór kra­jo­wych je­dwa­biów z Mi­la­nów­ka), wy­szy­wa­ne w zyg­za­ki błysz­czą­cy­mi ko­ra­li­ka­mi i pa­jet­ka­mi, a do te­go la­mo­wa­ne u do­łu fu­trem. W dru­giej po­ło­wie lat 20., kie­dy to na mniej for­mal­nych spo­tka­niach to­wa­rzy­skich kró­lu­ją ame­ry­kań­skie tań­ce, jak foks­trot czy char­le­ston, dam­skie to­a­le­ty o pro­stej, gład­kiej gó­rze z głę­bo­kim, bo nie­raz się­ga­ją­cym pa­sa de­kol­tem na ple­cach, zy­sku­ją dół z roz­cię­cia­mi po bo­kach, ufor­mo­wa­ny w eks­tra­wa­ganc­kie zę­by lub fal­ba­ny. Pod ko­niec de­ka­dy po­ja­wia­ją się kry­no­lin­ki o pro­stych sta­nicz­kach bez rę­kawów prze­cho­dzą­cych w wie­lo­war­stwo­wą, sztyw­ną, fal­ba­nia­stą spód­ni­cę. Za­kła­da­ne do tych stro­jów bu­ty od co­dzien­nych róż­nił nie fa­son, lecz ma­te­riał: tka­ni­na w ko­lo­rze suk­ni, nie­jed­no­krot­nie tak­że na­szy­wa­na dże­ta­mi czy pa­cior­ka­mi, lub eg­zo­tycz­na skó­ra – kro­ko­dy­la bądź wę­ża. Do­peł­nie­niem stro­ju by­ła to­reb­ka fa­sonem zbli­żo­na do pła­skie­go wo­recz­ka oraz bi­żu­te­ria: sznur pe­reł czy wi­sior w sty­lu art déco. Ko­lo­ro­wym i ele­ganc­kim ak­cen­tem w wie­czo­ro­wych to­a­le­tach po­zo­sta­wa­ły kwia­ty – ży­we lub sztucz­ne (te dru­gie zwy­kle wy­ko­na­ne z je­dwa­biu lub ak­sa­mi­tu), któ­re przy­pi­na­no u de­kol­tu lub pa­sa. W la­tach 30., jak pi­sze An­na Sie­radz­ka, obo­wią­zy­wa­ły dwa ro­dza­je su­kien ba­lo­wych: pierw­szym by­ła wy­żej opi­sa­na kry­no­lin­ka, wy­ko­na­na te­raz z lek­kie­go tiu­lu, szy­fo­nu czy ko­ron­ki, dru­gim – szy­ta ze zło­tej lub srebr­nej la­my, względ­nie je­dwa­biu utrzy­ma­ne­go w ja­snych, pa­ste­lo­wych bar­wach, suk­nia o tzw. wę­żo­wej li­nii, kro­jem na­wią­zu­ją­ca do to­a­let gwiazd Hol­ly­wo­od. Na ra­mio­na wy­bie­ra­ją­ca się na bal da­ma za­rzu­ca­ła fu­tro wie­czo­ro­we, szal, płaszcz, lub sor­tie – ro­dzaj pe­le­ryn­ki z je­dwa­biu la­mo­wa­nego fu­trem lu­b… piór.

Bibliografia:

Bar­ba­sie­wicz, M. (2013) Do­bre ma­nie­ry w przed­wo­jen­nej Pol­sce. War­sza­wa: PWN

Kał­wa, D. (2005) Pol­ska do­by roz­bio­rów i mię­dzy­wo­jen­na. W: A. Chwal­ba (red.) Oby­cza­je w Pol­sce. Od śre­dnio­wie­cza do cza­sów współ­cze­snych. War­sza­wa: PWN, ss. 221-336

Kien­zler, I. (2014) Mo­da. Dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne, tom 27. War­sza­wa: Bel­lo­na i Edi­pres­se

Kien­zler, I. (2014) Mu­zy­ka. Dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne, tom 28. War­sza­wa: Bel­lo­na i Edi­pres­se

Ko­wec­ka, E. (2008) W sa­lo­nie i w kuch­ni. Opo­wieść o kul­tu­rze ma­te­rial­nej pa­ła­ców i dwo­rów pol­skich w XIX w. Po­znań: Zysk i S-ka

Ło­ziń­ska, M. (2011) Sma­ki dwu­dzie­sto­le­cia. Zwy­cza­je ku­li­nar­ne, ba­le i ban­kie­ty. War­sza­wa: PWN

Mar­kow­ski, M.B. (1993) Oby­wa­te­le ziem­scy w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim 1918-1939. Kiel­ce: Kie­lec­kie To­wa­rzy­stwo Nau­ko­we

Moż­dżyń­ska-Naw­rot­ka, M. (2002) O mo­dach i stro­jach. Wro­cław: Wy­daw­nic­two Dol­no­ślą­skie

Ro­ści­szew­ski, M. (pseud. B. Lon­dyń­ski) (1905) Księ­ga oby­cza­jów to­wa­rzy­skich. Ko­deks wy­pro­bo­wa­nych prze­pi­sów, po­rad i wska­zó­wek, tu­dzież od­po­wie­dzi prak­tycz­nych na py­ta­nia: Jak pro­wa­dzić dom świa­to­wy? Jak żyć z ludź­mi i zjed­ny­wać so­bie przy­ja­ciół? Jak się za­cho­wać w każ­dej oka­zyi ży­cia ro­dzin­ne­go i kor­po­ra­cyj­ne­go? Z kim żyć? Jak się ba­wić? Jak mó­wić? Jak się ubie­rać? i t.d. i t.d. Lwów-Zło­czów: na­kła­dem i dru­kiem księ­garni Wil­hel­ma Zu­ker­kan­dla

Ro­ści­szew­ski, M. (pseud. B. Lon­dyń­ski) (1938) Zwy­cza­je to­wa­rzy­skie. Po­dręcz­nik prak­tycz­ny dla pań i pa­nów. War­sza­wa: Bi­bl­jo­te­ka Dzieł Nau­ko­wych

Sie­radz­ka, A. (2013) Mo­da w przed­wo­jen­nej Pol­sce. War­sza­wa: PWN

Staf­fe, B. (1907) Zwy­cza­je to­wa­rzy­skie. Tłum. i oprac. M. Ro­ści­szew­ski (pseud. B. Lon­dyń­ski) Lwów: K. S. Ja­ku­bow­ski; War­sza­wa: E. Wen­de i Sp.

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: