Po­dob­nie jak i dziś ob­cho­dy Wiel­ka­no­cy roz­po­czy­na­ły się w Nie­dzie­lę Pal­mo­wą: wszy­scy, czy to zie­mia­nie czy chło­pi, nie­śli w ten dzień do ko­ścio­ła pa­lem­ki z od­po­wied­nio przy­stro­jo­nych (bar­win­kiem, usu­szo­ny­mi kwia­ta­mi, bi­bu­łą czy wstą­żecz­ka­mi) wierz­bo­wych ba­zi, któ­ry­mi, po po­wro­cie do do­mu, kro­pio­no obej­ście i gła­dzo­no bo­ki krów, po czym skrzęt­nie cho­wa­no za świę­tym obra­zem, by strze­gły do­mo­stwa od złe­go, a w ra­zie po­trze­by, star­te na proch, słu­ży­ły do oka­dza­nia cho­re­go by­dła czy spo­rzą­dza­nia lecz­ni­czych wy­wa­rów.

Po­prze­dza­ją­cy nie­cier­pli­wie wy­cze­ki­wa­ne świę­ta Wiel­ki Ty­dzień, czas smut­ku i ocze­ki­wa­nia Mę­ki Pań­skiej, był trud­ny do znie­sie­nia dla roz­do­ka­zy­wa­nej, wy­głod­nia­łej po dłu­gim po­ście mło­dzie­ży, stąd do­cho­dzi­ło do gor­szą­cych eks­ce­sów: gdy w Wiel­ką Śro­dę od­pra­wia­ją­cy mszę księ­ża ude­rza­li msza­łem w pul­pit, przy­wo­łu­jąc wspo­mnie­nie za­mę­tu, ja­ki po­wstał wśród apo­sto­łów po poj­ma­niu Je­zu­sa, mło­dzi lu­dzie wsz­czy­na­li rwe­tes tłu­kąc ki­ja­mi w ław­ki i grze­cho­cząc ko­łat­ka­mi tak gor­li­wie, że nie­jed­no­krot­nie trze­ba ich by­ło wy­pra­szać ze świą­ty­ni. W Wiel­kim Ty­god­niu wie­sza­no, pa­lo­no lub to­pio­no ku­kłę Ju­da­sza, oby­czaj, któ­ry nie bez przy­czy­ny przy­wo­dzi na myśl ob­rzęd to­pie­nia Ma­rzan­ny, a w Wiel­ki Pią­tek, gdy do­ro­śli na znak ża­ło­by za­sła­nia­li w do­mach lu­stra i wstrzy­my­wa­li ze­ga­ry, mło­dzi za­ba­wia­li się w wie­sza­nie żu­ru i śle­dzia, znie­na­wi­dzo­nych po­st­nych po­traw: gar­nek z żu­rem zmie­sza­nym z ple­wa­mi czy po­pio­łem zawie­sza­no na drze­wie, by znie­nac­ka wy­lać je­go za­war­tość na gło­wę któ­re­goś z uczest­ni­ków za­ba­wy, za­zwy­czaj te­go, któ­ry nie brał do­tąd w niej udzia­łu.

ŚwięconeŚwięcone
Ksiądz święcący pokarmy przed dworem. Rysunek z książki „Rok polski” Z. Glogera

Świę­ce­nie po­kar­mów, jak i dziś, przy­pa­da­ło na Wiel­ką So­bo­tę: chło­pi przy­no­si­li wów­czas wszyst­ko, co mia­ło sta­nąć po­tem na ich sto­le, stąd wiel­kie, wy­peł­nio­ne je­dze­niem ko­sze zno­szo­no przed dwór czy do ko­ścio­ła, cze­ka­jąc cier­pli­wie na przy­jazd księ­dza. By­ły tam bo­chen­ki chle­ba, pę­ta kieł­ba­sy, sło­ni­na, gło­wi­zna, la­ski chrza­nu, se­ry, oseł­ki ma­sła, słod­kie ko­ła­cze, plac­ki, wiel­ka­noc­ne ba­by i – oczy­wi­ście – ja­ja, o któ­rych prze­czy­tać moż­na w tek­ście po­świę­co­nym ob­cho­dom Wiel­ka­no­cy w zie­miań­skim dwo­rze. Tak­że i te­go dnia nie oby­wa­ło się bez nie­cnych wy­bry­ków umę­czo­nych czter­dzie­sto­ma dnia­mi po­stu wy­rost­ków. Noc po­prze­dza­ją­ca Wiel­ka­noc no­si­ła – nie bez po­wo­du – mia­no dia­bel­skiej: mło­dzież płci mę­skiej od­da­wa­ła się bo­wiem wów­czas róż­no­ra­kim pso­tom – a to za­ty­ka­no są­sia­dom ko­mi­ny szma­ta­mi, ma­lo­wa­no okna sa­dzą, wy­pusz­cza­no by­dło z obo­ry, a to za­wie­sza­no na­rzę­dzia na drze­wach czy wcią­ga­no na dach ele­men­ty ro­ze­bra­ne­go na czę­ści wo­zu.

Jesz­cze póź­nym wie­czo­rem w Wiel­ką So­bo­tę lub wcze­snym ran­kiem w Nie­dzie­lę Wiel­ka­nocną gro­ma­dzo­no się w ko­ście­le na re­zu­rek­cję. Pro­ce­sji idą­cej wo­kół ko­ścio­ła to­wa­rzy­szy­ły gło­śne wy­strza­ły na wi­wat Zmar­twych­wsta­łe­go Chry­stu­sa, któ­rych usku­tecz­nia­niem trud­ni­li się wiej­scy chłop­cy przy­go­to­wu­jąc ła­dun­ki z na­są­czo­nej ka­li­chlor­kiem szmat­ki, któ­rą ob­wią­zy­wa­ło się moc­no ni­cią i uło­żo­ną na ka­mie­niu ude­rza­ło dru­gim. Po mszy za­rów­no chło­pi jak i zie­mia­nie raź­no ru­sza­li do swych do­mostw niecier­pli­wie wy­glą­da­jąc koń­ca po­stu i su­to za­sta­wio­ne­go, świą­tecz­ne­go sto­łu, któ­ry sta­no­wił god­ną na­gro­dę za ca­łe ty­go­dnie wy­rze­czeń.

Śmigus dyngusŚmigus dyngus
Śmigus-dyngus na rysunku z ksiązki „Rok polski” Z. Glogera

Dru­gi dzień świąt to oczy­wi­ście śmi­gus-dyn­gus. „Lud wiej­ski – pi­sał Zyg­munt Glo­ger – trzy­ma­ją­cy się wier­nie sta­re­go zwy­cza­ju, w dniu tym wy­pra­wia sce­ny po­ciesz­ne a mia­no­wi­cie oko­ło stu­dzien. Pa­rob­cy od ra­na gro­ma­dzą się, cza­tu­ją na dziew­ki idą­ce czer­pać wo­dę i tam por­waw­szy mie­dzy sie­bie ofia­rę, le­ją na nią wo­dę wia­dra­mi, al­bo też po pro­stu za­nu­rza­ją w sta­wie, nie­kie­dy w prze­rę­bli, je­że­li lód jesz­cze trzy­ma.” Każ­da dziew­czy­na pra­gnę­ła zo­stać w ten wcze­sno­wio­sen­ny dzień prze­mo­czo­ną „do nit­ki”, świad­czy­ło to bo­wiem o jej po­wo­dze­niu u chłop­ców, jak­kol­wiek wzię­cie, ja­kim cie­szy­ła się pan­na w La­ny Po­nie­dzia­łek, mia­ło nie­jed­no­krot­nie tra­gicz­ne na­stęp­stwa w po­sta­ci cięż­kiej cho­ro­by, a na­wet i śmier­ci. We Wto­rek Wiel­ka­noc­ny za­mie­nia­no się ro­la­mi i te­raz dziew­czy­ny oble­wa­ły wo­dą chłop­ców – Ba­ba­sik czy też Ba­ba­skik szyb­ko prze­ra­dzał się zresz­tą we wza­jem­ne chlu­sta­nie się wo­dą, a nie­raz i roz­cią­gał na ko­lej­ne dni.

Bibliografia:

Glo­ger, Z. (1900) Rok pol­ski w ży­ciu, tra­dy­cji i pie­śni. War­sza­wa: Jan Fi­szer

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Ogro­dow­ska, B. (2000) Świę­ta pol­skie. Tra­dy­cja i oby­czaj. War­sza­wa: Al­fa

Ogro­dow­ska, B. (2001) Zwy­cza­je, ob­rzę­dy i tra­dy­cje w Pol­sce. Ma­ły słow­nik. War­sza­wa: Ver­bi­num

Tra­czyń­ski, E. (2001) Wieś świę­to­krzy­ska w XIX i XX wie­ku. Kiel­ce: Re­gio­nal­ny Ośro­dek Stu­diów i Och­ro­ny Śro­do­wi­ska Kul­tu­ro­we­go w Kiel­cach

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: