Pierw­sze mro­zy i śnie­gi zwia­sto­wa­ły miesz­kań­com dwo­ru nie tyl­ko ry­ch­łe na­dej­ście świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia, ale tak­że ko­niec przy­mu­so­we­go od­osob­nie­nia: błot­ni­ste i grzą­skie je­sie­nią dro­gi sta­wa­ły się nie­prze­jezd­ne, przez co nie­raz cał­ko­wi­cie unie­moż­li­wia­ły kon­takt z są­sied­ni­mi ma­jąt­ka­mi, o wy­je­ździe do mia­sta nie wspo­mi­na­jąc. Do­pie­ro przyj­ście zi­my, a wraz z nią ko­rzyst­nych wa­run­ków dla san­ny, na po­wrót przy­wra­ca­ło łącz­ność ze świa­tem: moż­na by­ło wy­brać się na spra­wun­ki czy do te­atru, znów przyj­mo­wać tak chęt­nie wi­dzia­nych w dwo­rze go­ści, wresz­cie sa­me­mu wy­brać się do są­sia­dów z wi­zy­tą.

Pocztówka bożonarodzeniowaPocztówka bożonarodzeniowa
Pocztówka bożonarodzeniowa z 1933 r.
Zdjęcie z zasobów portalu polona.pl

Od pierw­szych dni grud­nia dzie­ci roz­po­czy­na­ły przy­go­to­wy­wa­nie cho­in­ko­wych ozdób: łań­cu­chów z bi­bu­ły, pa­pie­ro­wych gwiazd, anioł­ków i ptasz­ków, ma­lo­wa­nych na zło­to orze­chów i szy­szek. Na cho­in­ce – któ­rej oby­czaj sta­wia­nia i zdo­bie­nia Po­la­cy prze­ję­li od Niem­ców nie tak wca­le daw­no, bo do­pie­ro w pierw­szej po­ło­wie XIX wie­ku – wi­sia­ły tak­że sma­ko­ły­ki: jabł­ka, fi­gi, cu­kier­ki i pier­ni­ki. Na pa­trio­tycz­nej fa­li po odzy­ska­niu nie­pod­le­gło­ści w 1918 r. w do­brym to­nie le­ża­ło, jak pi­sze Ma­ja Ło­ziń­ska, by każ­dy z za­wie­szo­nych na cho­in­ce dro­bia­zgów był pro­duk­cji kra­jo­wej. Zresz­tą kup­nych ozdób by­ło nie­wie­le – do mia­sta uda­wa­no się wy­łącz­nie po bomb­ki, aniel­skie wło­sy i srebr­ny pro­szek słu­żą­cy do ob­sy­py­wa­nia ga­łą­zek. To wła­śnie bomb­ki, zwa­ne na­on­czas szkla­ny­mi lub srebr­nymi ku­la­mi, by­ły głów­nym przedmio­tem świą­tecz­ne­go boj­ko­tu, gdyż, jak pre­cy­zu­je To­masz Pru­szak, trze­ba je by­ło spro­wa­dzać z Nie­miec. Sa­ma cho­in­ka, oczy­wi­ście ży­wa – za­zwy­czaj so­sna, jo­dła bądź świerk – przy­wie­zio­na w przed­dzień Wi­gi­lii lub na­wet w sa­mą Wi­gi­lię, sta­wia­na by­ła w sa­lo­nie lub ja­dal­ni.

O ile cho­in­ka przy­szła do nas z Za­cho­du, o ty­le opła­tek, tak sa­mo jak i zwy­czaj dzie­le­nia się nim, jest rdzen­nie pol­ski i po­za na­szym kra­jem wła­ści­wie nie spo­ty­ka­ny. Sta­ra to tra­dy­cja, bo na­wią­zu­ją­ca do kul­ty­wo­wa­ne­go w pierw­szych wie­kach chrze­ści­jań­stwa zwy­czaju za­bie­ra­nia do do­mu po­bło­go­sła­wio­ne­go po mszy chle­ba (tzw. eu­lo­gia) dla tych, któ­rzy nie mo­gli uczest­ni­czyć w na­bo­żeń­stwie. Ów­cze­sne chle­by ofiar­ne ok. X w. za­stą­pio­ne zo­sta­ły opłat­kiem w zna­nej nam dzi­siaj po­sta­ci: cien­kie­go, prza­śnie­go płat­ka chle­bo­we­go, wy­pie­ka­ne­go z pszen­nej mą­ki. W pol­skiej tra­dy­cji do­mo­wej opła­tek po­ja­wił się, jak pi­sze Ogro­dow­ska, praw­do­po­dob­nie na prze­ło­mie XVIII i XIX w. wśród pol­skiej szlach­ty, w wie­ku XIX zaś oby­czaj dzie­le­nia się nim tra­fił pod strze­chy do miesz­czań­skich i chłop­skich do­mostw, z wy­jąt­kiem po­zo­sta­ją­cych pod nie­miec­ki­mi wpły­wa­mi Po­mo­rza, War­mii i Ma­zur, do­kąd do­tarł do­pie­ro z po­cząt­kiem XX w.

Opłat­ki roz­no­sił, za­zwy­czaj na kil­ka dni przed Wi­gi­lią, ko­ściel­ny bądź or­ga­ni­sta, bo też z re­gu­ły na po­trze­by pa­ra­fii wy­pie­ka­li je tzw. lu­dzie ko­ściel­ni (or­ga­ni­ści, wi­ka­riu­sze, ko­ściel­ni) lub zgro­ma­dze­nia klasz­tor­ne. Uży­wano do te­go ce­lu, jak pi­sze Ro­żek, spe­cjal­nych form zwa­nych że­laz­ka­mi, przy­po­mi­na­ją­cych du­że no­ży­ce za­koń­czo­ne dwo­ma że­la­zny­mi ma­try­ca­mi w kształ­cie ko­ła lub pro­sto­ką­ta, z któ­ry jed­na by­ła pła­ska, dru­ga zaś mia­ła wy­tło­czo­ny wzór. Na rzeź­bio­ną część for­my la­no cia­sto pszen­ne, nie­kwa­szo­ne i nie­so­lo­ne, do­ci­ska­no doń część gład­ką, a na­stęp­nie przez krót­ki czas na­rzę­dzie trzy­ma­no nad pło­ną­cym ogniem. Pa­ra­fie zwy­kle dys­po­no­wa­ły przy­naj­mniej jed­ną ta­ką for­mą, klasz­to­ry zaś mia­ły ich kil­ka, o od­mien­nych wzo­rach.

W XIX wie­ku prócz zna­ne­go nam, bia­łe­go, by­wa­ły tak­że opłat­ki róż­no­ko­lo­ro­we, któ­rymi wraz z reszt­ka­mi po­traw i lep­szą niż na co dzień pa­szą czę­sto­wa­no w noc wi­gi­lij­ną zwie­rzę­ta, kre­śląc nad ich łba­mi znak krzy­ża. W Ga­li­cji zwy­czajowo da­wa­no by­dłu opła­tek żół­ty, wie­rząc, że tak ugosz­czo­ne kro­wy bę­dą da­wać żół­te, czy­li tłu­ste, mle­ko, dla ko­ni zaś prze­zna­czo­ny był opła­tek czer­wo­ny, chro­nią­cy je przed zoł­za­mi. Pies do­sta­wał opła­tek z ziar­nem pie­przu, dzię­ki cze­mu miał być groź­nym i czuj­nym stró­żem go­spo­dar­stwa. Z opłat­ków two­rzo­no rów­nież szcze­gól­ne, za­po­mnia­ne już dziś ozdo­by, gosz­czą­ce tak w dwor­skich po­ko­jach jak i wiej­skich izbach. By­ły to de­li­kat­ne kon­struk­cje zwa­ne świa­ta­mi: wy­kra­wa­ne z opłat­ków geo­me­trycz­ne ele­men­ty łą­czo­no śli­ną, wy­cza­ro­wu­jąc z nich w ten spo­sób sfe­rycz­ne obiek­ty za­wie­sza­ne póź­niej u po­wa­ły na lnia­nej ni­ci lub koń­skim wło­sie.

Przy­go­to­wa­nie do wie­cze­rzy po­chła­nia­ło cał­ko­wi­cie pa­nią do­mu i służ­bę: w fer­wo­rze prac męż­czyź­ni by­li zbęd­ni, nikt prze­to nie pro­te­sto­wał, kie­dy wier­ni oby­czajowi wy­bie­ra­li się w dzień Wi­gi­lii na po­lo­wa­nie, uf­ni, że suk­ces od­nie­sio­ny te­go dnia w ło­wach gwa­ran­tu­je my­śli­we­mu po­wo­dze­nie przez ca­ły rok.

Jesz­cze w XIX wie­ku w ką­tach ja­dal­ni sta­wia­no snop­ki nie­młó­co­ne­go zbo­ża, co mia­ło przy­nieść do­bre zbio­ry w nad­cho­dzą­cym ro­ku, a jed­no­cze­śnie przy­po­mi­nać o miej­scu na­ro­dzin Zba­wi­cie­la. Zwy­czaj ten już w po­cząt­kach XX stu­le­cia po­wo­li od­cho­dził w nie­pa­mięć, dłu­żej za­cho­wu­jąc się w chłop­skich cha­łu­pach. Pod obrus kła­dzio­no daw­nym oby­czajem sia­no, któ­re­go gru­ba war­stwa gro­zi­ła sta­bil­no­ści pół­mi­sków i ta­le­rzy, a nie­raz przy­czy­nia­ła się do wy­wrot­no­ści kie­lisz­ków. Sam stół, po­tęż­ny, roz­su­wa­ny, usta­wio­ny po­środ­ku ja­dal­ni mógł po­mie­ścić wszyst­kich do­mow­ni­ków i przyby­łych w go­ści­nę. Zaw­sze też zna­la­zło się przy nim miej­sce dla nie­spo­dzie­wa­ne­go go­ścia, a po fa­li po­wstań na­ro­do­wych – dla nie­obec­nych i zmar­łych. Do po­sił­ku sia­da­no tak jak i dziś – z pierw­szą gwiazd­ką. Cze­ka­no na nią nie­cier­pli­wie, tym nie­cier­pli­wiej, że prze­strze­ga­ją­cym po­stu do­mow­ni­kom głód da­wał się wcze­śnie we zna­ki. Miej­sca przy sto­le zaj­mo­wa­ne by­ły we­dle ści­śle okre­ślo­nej ko­lej­no­ści: u szczy­tu sia­da­ła naj­star­sza w ro­dzi­nie ko­bie­ta, prze­strze­ga­no tak­że za­sa­dy, aby licz­ba bie­siad­ni­ków by­ła pa­rzy­sta, bo­wiem, jak gło­sił prze­sąd, nie do­peł­nie­nie te­go wy­mo­gu gro­zi­ło, iż któ­ryś z bli­skich nie do­ży­je ko­lej­nych świąt.

Wi­gi­lia Bo­że­go Na­ro­dze­nia na 12 osób, da­nie na dwa pół­mi­ski wg Ka­ro­li­ny Na­kwa­skiej:

Pierw­szy pół­mi­sek.
Po­lew­ka mig­da­ło­wa z ry­żem i ro­dzen­ka­mi.
Ku­tia czy­li psze­ni­ca pa­rzo­na z mio­dem.
Ko­tle­ty z je­sio­tra osma­ża­ne z ta­tar­skim so­sem i tar­tą buł­ką.
Szczu­pak z ka­la­fio­ra­mi z bia­łym so­sem, w oko­ło klu­ski bi­te z ry­by.
Czer­wo­na ka­pu­sta z krąż­ka­mi z li­na.
Karp sma­żo­ny.
Grusz­ki i śliw­ki su­szo­ne.
Pla­cusz­ki ma­ko­we.
We­ty. Ba­ka­lia, wi­no­gro­na, jabł­ka, grusz­ki zi­mo­we, kasz­ta­ny i kon­fi­tu­ry.

Dru­gi pół­mi­sek.
Zu­pa grzy­bo­wa z ła­zan­ka­mi i ja­rzy­na­mi.
Pasz­te­ci­ki z cia­sta pa­rzo­ne­go z ka­pu­stą słod­ką.
Wę­gorz z so­sem ostrym i drob­ne­mi ogó­recz­ka­mi.
Ka­ra­sie z so­sem bia­łym ży­dow­skim z ła­zan­ka­mi.
Ka­pu­sta kwa­śna ze śle­dziem.
Drob­ne sma­żo­ne ryb­ki i wą­trób­ki z mię­tu­sa.
Sa­ła­ta zi­mo­wa z ja­rzyn.
No­ugat lub ga­la­re­ta z ka­ru­ku ry­bie­go.

Świą­tecz­ne po­da­run­ki otrzy­my­wa­li nie tyl­ko miesz­kań­cy dwo­ru, ale i ca­ła służ­ba – w tym ce­lu eko­no­mo­wie spo­rzą­dza­li spis wszyst­kich osób prze­wi­ja­ją­cych się przez fol­wark, tak do­ro­słych jak i dzie­ci. Rozda­wa­no naj­czę­ściej ba­ka­lie i ele­men­ty przy­odziew­ku: sza­li­ki, rę­ka­wicz­ki, ko­szu­le, czy też ma­te­riał na suk­nie. Po wi­gi­lii i roz­da­niu cze­ka­ją­cych pod cho­in­ką pre­zen­tów uda­wa­no się na pa­ster­kę pie­szo lub – je­śli ko­ściół był od­da­lo­ny od dwo­ru – sa­nia­mi. A że we­dle roz­po­wszech­nio­ne­go prze­sądu go­spo­darz, któ­ry ja­ko pierw­szy prze­kro­czył próg świą­ty­ni, miał się cie­szył w nad­cho­dzą­cym ro­ku wy­jąt­ko­wym uro­dza­jem, przo­du­jąc we wszyst­kich ro­bo­tach po­lo­wych, pod ko­ściel­ne bra­my pod­jeż­dża­ły roz­pę­dzo­ne sa­nie za­przę­żo­ne w bu­cha­ją­ce pa­rą po dłu­gim bie­gu ko­nie.

Kolędnicy noworoczniKolędnicy noworoczni
Kolędnicy noworoczni, rys. z książki Z. Glogera „Rok polski”

Bo­że Na­ro­dze­nie spę­dza­no czę­sto na od­wie­dza­niu są­sia­dów i ro­dzi­ny. Choć w XIX wie­ku na­dal nie obo­wią­zy­wa­ła ko­niecz­ność uma­wia­nia się na wi­zy­tę, w prze­szłość ode­szły już le­gen­dar­ne ku­li­gi, któ­rych uczest­ni­cy, jeż­dżąc od dwo­ru do dwo­ru, pu­sto­szy­li spi­żar­nie i nadwy­rę­ża­li zi­mo­we za­pa­sy, by po splą­dro­wa­niu jed­ne­go ma­jąt­ku uda­wać się we­so­łą gro­ma­dą do na­stęp­ne­go. Do dwo­ru, jak i do chłop­skich cha­łup, przy­by­wa­li też z do­brą no­wi­ną ko­lęd­ni­cy z szop­ką, ży­wy­mi zwie­rzę­ta­mi czy ca­ły­mi dłu­go przy­go­to­wy­wa­ny­mi przed­sta­wie­nia­mi, za któ­rych ode­gra­nie otrzy­my­wa­li nie­wiel­kie dat­ki w go­tów­ce lub ła­ko­ciach.

Co cie­ka­we, wie­czór i noc syl­we­stro­wą spę­dza­no za­zwy­czaj w ro­dzin­nym gro­nie, ewen­tu­al­nie spra­sza­jąc są­sia­dów na uro­czy­stą ko­la­cję, przy­po­mi­na­ją­cą at­mos­fe­rą nie­co wie­cze­rzę wi­gi­lij­ną, choć nie trak­to­wa­no jej z ta­ką po­wa­gą ani nie za­cho­wy­wa­no w tym cza­sie po­stu. Od­da­wa­no się przy tej oka­zji nie­win­nym, do­mo­wym roz­ryw­kom jak gra w kar­ty. A że noc z 31 grud­nia na 1 stycz­nia jest cza­sem prze­ło­mo­wym, szcze­gól­nie sprzy­ja­ją­cym tym, któ­rzy chcą po­znać swo­ją przy­szłość, mło­dzież ba­wi­ła się we wróż­by i tak jak w An­drzej­ki lał się wosk, cy­na czy ołów. Z wy­bi­ciem pół­no­cy skła­da­no so­bie ży­cze­nia i uda­wa­no się na spo­czy­nek, by rześ­kim wstać na­za­jutrz wcze­śnie ra­no, bo­wiem, jak gło­sił prze­sąd, mia­ło to za­bez­pie­czać przed gnu­śno­ścią i le­ni­stwem w nad­cho­dzą­cym ro­ku. Do­pie­ro w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym roz­po­wszech­nił się zwy­czaj urzą­dza­nia ba­lów syl­we­stro­wych, któ­ry na zie­miach pol­skich po­ja­wił się dość póź­no, bo do­pie­ro w XIX w., i po­cząt­ko­wo kul­ty­wo­wa­no go je­dy­nie w bo­ga­tych do­mach miesz­czań­skich.

Bibliografia:

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­czajów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

Ogro­dow­ska, B. (2001) Zwy­czaje, ob­rzę­dy i tra­dy­cje w Pol­sce. Ma­ły słow­nik. War­sza­wa: Ver­bi­num

Pru­szak, T.A. (2011) O zie­miań­skim świę­to­wa­niu. Tra­dy­cje świąt Bo­żego Na­ro­dze­nia i Wiel­kiej­no­cy. War­sza­wa: PWN

Ro­żek, M. (2013) Etos dwo­ru szla­chec­kie­go. Szkic z dzie­jów kul­tu­ry. Kra­ków: Pe­trus

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: