Pierwsze mrozy i śniegi zwiastowały mieszkańcom dworu nie tylko rychłe nadejście świąt Bożego Narodzenia, ale także koniec przymusowego odosobnienia: błotniste i grząskie jesienią drogi stawały się nieprzejezdne, przez co nieraz całkowicie uniemożliwiały kontakt z sąsiednimi majątkami, o wyjeździe do miasta nie wspominając. Dopiero przyjście zimy, a wraz z nią korzystnych warunków dla sanny, na powrót przywracało łączność ze światem: można było wybrać się na sprawunki czy do teatru, znów przyjmować tak chętnie widzianych w dworze gości, wreszcie samemu wybrać się do sąsiadów z wizytą.
Od pierwszych dni grudnia dzieci rozpoczynały przygotowywanie choinkowych ozdób: łańcuchów z bibuły, papierowych gwiazd, aniołków i ptaszków, malowanych na złoto orzechów i szyszek. Na choince – której obyczaj stawiania i zdobienia Polacy przejęli od Niemców nie tak wcale dawno, bo dopiero w pierwszej połowie XIX wieku – wisiały także smakołyki: jabłka, figi, cukierki i pierniki. Na patriotycznej fali po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. w dobrym tonie leżało, jak pisze Maja Łozińska, by każdy z zawieszonych na choince drobiazgów był produkcji krajowej. Zresztą kupnych ozdób było niewiele – do miasta udawano się wyłącznie po bombki, anielskie włosy i srebrny proszek służący do obsypywania gałązek. To właśnie bombki, zwane naonczas szklanymi lub srebrnymi kulami, były głównym przedmiotem świątecznego bojkotu, gdyż, jak precyzuje Tomasz Pruszak, trzeba je było sprowadzać z Niemiec. Sama choinka, oczywiście żywa – zazwyczaj sosna, jodła bądź świerk – przywieziona w przeddzień Wigilii lub nawet w samą Wigilię, stawiana była w salonie lub jadalni.
O ile choinka przyszła do nas z Zachodu, o tyle opłatek, tak samo jak i zwyczaj dzielenia się nim, jest rdzennie polski i poza naszym krajem właściwie nie spotykany. Stara to tradycja, bo nawiązująca do kultywowanego w pierwszych wiekach chrześcijaństwa zwyczaju zabierania do domu pobłogosławionego po mszy chleba (tzw. eulogia) dla tych, którzy nie mogli uczestniczyć w nabożeństwie. Ówczesne chleby ofiarne ok. X w. zastąpione zostały opłatkiem w znanej nam dzisiaj postaci: cienkiego, przaśniego płatka chlebowego, wypiekanego z pszennej mąki. W polskiej tradycji domowej opłatek pojawił się, jak pisze Ogrodowska, prawdopodobnie na przełomie XVIII i XIX w. wśród polskiej szlachty, w wieku XIX zaś obyczaj dzielenia się nim trafił pod strzechy do mieszczańskich i chłopskich domostw, z wyjątkiem pozostających pod niemieckimi wpływami Pomorza, Warmii i Mazur, dokąd dotarł dopiero z początkiem XX w.
Opłatki roznosił, zazwyczaj na kilka dni przed Wigilią, kościelny bądź organista, bo też z reguły na potrzeby parafii wypiekali je tzw. ludzie kościelni (organiści, wikariusze, kościelni) lub zgromadzenia klasztorne. Używano do tego celu, jak pisze Rożek, specjalnych form zwanych żelazkami, przypominających duże nożyce zakończone dwoma żelaznymi matrycami w kształcie koła lub prostokąta, z który jedna była płaska, druga zaś miała wytłoczony wzór. Na rzeźbioną część formy lano ciasto pszenne, niekwaszone i niesolone, dociskano doń część gładką, a następnie przez krótki czas narzędzie trzymano nad płonącym ogniem. Parafie zwykle dysponowały przynajmniej jedną taką formą, klasztory zaś miały ich kilka, o odmiennych wzorach.
W XIX wieku prócz znanego nam, białego, bywały także opłatki różnokolorowe, którymi wraz z resztkami potraw i lepszą niż na co dzień paszą częstowano w noc wigilijną zwierzęta, kreśląc nad ich łbami znak krzyża. W Galicji zwyczajowo dawano bydłu opłatek żółty, wierząc, że tak ugoszczone krowy będą dawać żółte, czyli tłuste, mleko, dla koni zaś przeznaczony był opłatek czerwony, chroniący je przed zołzami. Pies dostawał opłatek z ziarnem pieprzu, dzięki czemu miał być groźnym i czujnym stróżem gospodarstwa. Z opłatków tworzono również szczególne, zapomniane już dziś ozdoby, goszczące tak w dworskich pokojach jak i wiejskich izbach. Były to delikatne konstrukcje zwane światami: wykrawane z opłatków geometryczne elementy łączono śliną, wyczarowując z nich w ten sposób sferyczne obiekty zawieszane później u powały na lnianej nici lub końskim włosie.Przygotowanie do wieczerzy pochłaniało całkowicie panią domu i służbę: w ferworze prac mężczyźni byli zbędni, nikt przeto nie protestował, kiedy wierni obyczajowi wybierali się w dzień Wigilii na polowanie, ufni, że sukces odniesiony tego dnia w łowach gwarantuje myśliwemu powodzenie przez cały rok.
Jeszcze w XIX wieku w kątach jadalni stawiano snopki niemłóconego zboża, co miało przynieść dobre zbiory w nadchodzącym roku, a jednocześnie przypominać o miejscu narodzin Zbawiciela. Zwyczaj ten już w początkach XX stulecia powoli odchodził w niepamięć, dłużej zachowując się w chłopskich chałupach. Pod obrus kładziono dawnym obyczajem siano, którego gruba warstwa groziła stabilności półmisków i talerzy, a nieraz przyczyniała się do wywrotności kieliszków. Sam stół, potężny, rozsuwany, ustawiony pośrodku jadalni mógł pomieścić wszystkich domowników i przybyłych w gościnę. Zawsze też znalazło się przy nim miejsce dla niespodziewanego gościa, a po fali powstań narodowych – dla nieobecnych i zmarłych. Do posiłku siadano tak jak i dziś – z pierwszą gwiazdką. Czekano na nią niecierpliwie, tym niecierpliwiej, że przestrzegającym postu domownikom głód dawał się wcześnie we znaki. Miejsca przy stole zajmowane były wedle ściśle określonej kolejności: u szczytu siadała najstarsza w rodzinie kobieta, przestrzegano także zasady, aby liczba biesiadników była parzysta, bowiem, jak głosił przesąd, nie dopełnienie tego wymogu groziło, iż któryś z bliskich nie dożyje kolejnych świąt.
Wigilia Bożego Narodzenia na 12 osób, danie na dwa półmiski wg Karoliny Nakwaskiej:
Pierwszy półmisek.
Polewka migdałowa z ryżem i rodzenkami.
Kutia czyli pszenica parzona z miodem.
Kotlety z jesiotra osmażane z tatarskim sosem i tartą bułką.
Szczupak z kalafiorami z białym sosem, w około kluski bite z ryby.
Czerwona kapusta z krążkami z lina.
Karp smażony.
Gruszki i śliwki suszone.
Placuszki makowe.
Wety. Bakalia, winogrona, jabłka, gruszki zimowe, kasztany i konfitury.
Drugi półmisek.
Zupa grzybowa z łazankami i jarzynami.
Paszteciki z ciasta parzonego z kapustą słodką.
Węgorz z sosem ostrym i drobnemi ogóreczkami.
Karasie z sosem białym żydowskim z łazankami.
Kapusta kwaśna ze śledziem.
Drobne smażone rybki i wątróbki z miętusa.
Sałata zimowa z jarzyn.
Nougat lub galareta z karuku rybiego.
Świąteczne podarunki otrzymywali nie tylko mieszkańcy dworu, ale i cała służba – w tym celu ekonomowie sporządzali spis wszystkich osób przewijających się przez folwark, tak dorosłych jak i dzieci. Rozdawano najczęściej bakalie i elementy przyodziewku: szaliki, rękawiczki, koszule, czy też materiał na suknie. Po wigilii i rozdaniu czekających pod choinką prezentów udawano się na pasterkę pieszo lub – jeśli kościół był oddalony od dworu – saniami. A że wedle rozpowszechnionego przesądu gospodarz, który jako pierwszy przekroczył próg świątyni, miał się cieszył w nadchodzącym roku wyjątkowym urodzajem, przodując we wszystkich robotach polowych, pod kościelne bramy podjeżdżały rozpędzone sanie zaprzężone w buchające parą po długim biegu konie.
Boże Narodzenie spędzano często na odwiedzaniu sąsiadów i rodziny. Choć w XIX wieku nadal nie obowiązywała konieczność umawiania się na wizytę, w przeszłość odeszły już legendarne kuligi, których uczestnicy, jeżdżąc od dworu do dworu, pustoszyli spiżarnie i nadwyrężali zimowe zapasy, by po splądrowaniu jednego majątku udawać się wesołą gromadą do następnego. Do dworu, jak i do chłopskich chałup, przybywali też z dobrą nowiną kolędnicy z szopką, żywymi zwierzętami czy całymi długo przygotowywanymi przedstawieniami, za których odegranie otrzymywali niewielkie datki w gotówce lub łakociach.
Co ciekawe, wieczór i noc sylwestrową spędzano zazwyczaj w rodzinnym gronie, ewentualnie spraszając sąsiadów na uroczystą kolację, przypominającą atmosferą nieco wieczerzę wigilijną, choć nie traktowano jej z taką powagą ani nie zachowywano w tym czasie postu. Oddawano się przy tej okazji niewinnym, domowym rozrywkom jak gra w karty. A że noc z 31 grudnia na 1 stycznia jest czasem przełomowym, szczególnie sprzyjającym tym, którzy chcą poznać swoją przyszłość, młodzież bawiła się we wróżby i tak jak w Andrzejki lał się wosk, cyna czy ołów. Z wybiciem północy składano sobie życzenia i udawano się na spoczynek, by rześkim wstać nazajutrz wcześnie rano, bowiem, jak głosił przesąd, miało to zabezpieczać przed gnuśnością i lenistwem w nadchodzącym roku. Dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym rozpowszechnił się zwyczaj urządzania balów sylwestrowych, który na ziemiach polskich pojawił się dość późno, bo dopiero w XIX w., i początkowo kultywowano go jedynie w bogatych domach mieszczańskich.
Bibliografia:
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Ogrodowska, B. (2001) Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce. Mały słownik. Warszawa: Verbinum
Pruszak, T.A. (2011) O ziemiańskim świętowaniu. Tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkiejnocy. Warszawa: PWN
Rożek, M. (2013) Etos dworu szlacheckiego. Szkic z dziejów kultury. Kraków: Petrus
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: