Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym własnym sumptem wyrabiane płótno czy sukno było podstawowym materiałem, z którego ludność wsi szyła ubrania. Nie bez powodu pisała Orynżyna w roku 1937, że „[p]omimo tylu fabryk włókienniczych, pomimo Łodzi, Bielska i Białegostoku – tkactwo ludowe jest wciąż jeszcze najpotężniejszą gałęzią przemysłu ludowego”. A przecież w tym czasie pojawiały się już na wsi tkaniny fabryczne, wróżąc rychłą zagładę zgrzebnym samodziałom. Prześledźmy proces wytwarzania tych ostatnich poczynając od pozyskania surowca – wełny, lnu czy konopi – aż do ich gotowej postaci: sukna i płótna.
Wiosną, gdy pogoda była wystarczająco ciepła, przystępowano do strzyżenia owiec. Zdarzało się, jak pisze Orynżyna, że niecierpliwi chłopi „nieraz po barbarzyńsku strzygą owce zbyt dokładnie wczesną wiosną, co bywa przyczyną zaziębień, dziesiątkujących całe stada”. Druga strzyżka miała miejsce na jesieni. Zanim jednak w ogóle do strzyżenia owiec przystąpiono, należało stado „wyprać”. W tym celu „[w] poprzek rzeki ustawi się tyle osób ile potrzeba. Najpierwszy odbiera owcę suchą i zamacza ją całkiem we wodzie, poczem ją oddaje drugiemu; drugi myje jej grzbiet i posuwa znowu dalej; trzeci myje jej brzuch i posuwa znowu dalej; czwarty np. nogi, pięty, kark i łeb i t.d., a ostatni odbiera owcę już zupełnie czystą, bierze ją więc i jeszcze parę razy całą nurza we wodzie, aby należycie się wypłókała, a nakoniec oddaje ją stojącemu nad brzegiem, który ją dopiero odpędza do drugich, już także wymytych owiec.” Runo ścinano za pomocą specjalnych nożyc, których – co ciekawe – używano także przy tworzeniu papierowych wycinanek, którymi chłopi zdobili swe domy przy okazji każdej większej uroczystości czy święta. Za radą cytowanego wyżej Thaera do strzyżenia owiec należało wybierać miejsce porządnie uprzątnięte, aby oczyszczonej wełny nie zabrudził piasek czy plewy. Otrzymany w ten sposób surowiec prano, odtłuszczano i gręplowano, czyli rozczesywano za pomocą zgrzebeł zwanych gręplami. Dopiero po ukończeniu tych zabiegów można było przystąpić do przędzenia, które przebiegało podobnie jak w przypadku włókien pochodzenia roślinnego.
Len i konopie wysiewano na przełomie kwietnia i maja, zbierano zaś, wyrywając rośliny wraz z korzeniami (nigdy ich nie koszono) w okolicach września. Łodygi lnu suszono, młócono (z uzyskanego w ten sposób, niejako przy okazji, siemienia lnianego wytłaczano olej lub przeznaczano je na karmę dla zwierząt), po czym dwa tygodnie moczono w sadzawkach, jeziorach czy stawach, aby zmiękczyć ich zdrewniałe części i rozpuścić wiążące włókna kleje roślinne. Alternatywą, a niekiedy uzupełnieniem moczenia było roszenie lnu, polegające na rozścieleniu łodyg na łąkach i pastwiskach, gdzie pozostawiano je na dwa do ośmiu tygodni, co jakiś czas odwracając. W ten sposób len namakał od wieczornej rosy i wysychał w dzień, co dawało analogiczne, a według niektórych nawet lepsze efekty od moczenia, jakkolwiek sam proces trwał dłużej.
Po wymoczeniu len wiązany był w snopki i zostawiany do wyschnięcia. Gdy pędy dobrze obeschły, znoszono je do domu, gdzie poddawano je dalszej obróbce celem oddzielenia miękkiego włókna od paździerzy, czyli zdrewniałej części rośliny. I tak len najpierw międlono za pomocą drewnianych narzędzi o konstrukcji analogicznej do nożyc: międlicy (o pojedynczym ostrzu) lub cierlicy (o ostrzu podwójnym). Ich zadaniem było rozgniecenie łodygi i oddzielenie jej zewnętrznej, stwardniałej warstwy od znajdującego się wewnątrz włókna. Międlica była mniej wydajna od cierlicy, łamiąc łodygi na większe kawałki, toteż używano jej jedynie w pierwszej fazie międlenia, lub w ogóle z niej rezygnowano ograniczając się jedynie do użycia cierlicy. Jeszcze szybsze i lepsze efekty dawało zastosowanie tzw. międlicy wałkowej, urządzenia przypominającego swym wyglądem sporych rozmiarów magiel wyposażony w rozgniatające łodygi karbowane wałki i napędzany z obracanego przez konie kieratu. Kiedy łodyga rośliny była już należycie pokruszona trzeba było oczyścić włókno z resztek paździerzy. Pierwszym etapem tego procesu było trzepanie przy pomocy deseczek o kształcie zbliżonym do noży czy tasaków lub – w bardziej zaawansowanej wersji – urządzenia zwanego trzepakiem kołowym, które miało postać osadzonego na podpórce łopatkowatego koła. Wprawione w ruch roztrzepywało wsuniętą pod łopatki garść lnianej czy konopnej słomy. Wytrzepany surowiec czesano przy użyciu kolejno gęstych grzebieni i szczotek, oczyszczających ostatecznie włókno z resztek zdrewniałych części łodyg. Grzebienie o grubych, szeroko rozstawionych, długich zębach służyły także do odziarniania, czyli odrywania torebek nasiennych od łodyg lnianych, które – jak pamiętamy – następowało jeszcze przed roszeniem, na etapie młócenia. Podczas czesania lnu oddzielano długie włókna, przeznaczając je na wyrób tkanin, od krótkich pakuł, z których robiono sznury i powrozy.
Domowa produkcja tych ostatnich polegała na zastosowaniu kołowrotka powroźniczego, który, jak podaje Moszyński, chłop „umocowuje (...) dolnym końcem osi w pniu drzewa, szparze ściany etc., zaś uwiązawszy koniec włókien do jednego z rogów poczyna wić sznur, puszczając kołowrotek w ruch i odchodząc od drzewa czy ściany wstecz, coraz dalej. Gdy pewna ilość powrózka zostanie uwita, wtedy mota ją na kołowrotek i, zaczepiwszy o róg, wije dalej.” Zwyczajowym surowcem służącym do wyrobu wszelakich sznurów, lin, powrozów i postronków, były konopie, których wstępna obróbka podobna była tej, jakiej poddawano len. Podobnie jak w przypadku większości rzemiosł ludowych, mieszkańcy wsi wyrabiali powrozy i liny na własny użytek, z rzadka tylko trudniąc się ich sprzedażą. W dwudziestoleciu międzywojennym powroźników, a zatem rzemieślników, czerpiących dochód z produkcji lnianych i konopnych sznurów czy powrozów, było już zresztą niewielu, w przeciwieństwie do tkaczy, których wyroby ciągle jeszcze znajdowały nabywców.
Najstarszym narzędziem używanym do przędzenia było wrzeciono, podłużny kawałek drewna z jednej strony zakończony spiczasto, z drugiej – obciążony bądź to przęślikiem, mającym postać glinianego lub kamiennego koralika czy krążka, bądź wystruganym w drewnie wrzeciona drewnianym zgrubieniem, na które czasem nabijano dla lepszego rezultatu np. ziemniak. Rolą obciążnika było zwiększenie bezwładności puszczonego w ruch wrzeciona. Przędzenie na wrzecionie należało rozpocząć od skręcenia w palcach pasma włókna wysnutego z lnianego czy konopnego pęku, tzw. kądzieli, którą dla wygody pracy osadzano na pionowym drążku, przęślicy. Nicią tą obwiązywano kolejno podstawę, obwijano środkową część wrzeciona i wreszcie – za pomocą luźnej pętli – jego szpic. Teraz, dobierając jedną ręką pasmo włókna z kądzieli, z drugiej, przepuszczając przez palce formującą się nić, wypuszczano wrzeciono, które zaczynało obracać się wokół własnej osi, skręcając pasmo lnu czy konopi w stopniowo wydłużającą się nitkę. Gdy była ona dostatecznie długa zdejmowano pętlę ze szpicu wrzeciona i nawijano nić na wrzeciono jak na szpulkę, a ponownie zapętliwszy ją wierzchołku iglicy powtarzano całą czynność. W drugiej połowie XIX wieku rozpowszechnił się na polskiej wsi kołowrotek, urządzenie wynalezione daleko wcześniej, bo już w wieku XVI. Kołowrotek znacznie usprawniał pracę pozwalał bowiem jednocześnie skręcać i nawijać nić: wprawione w ruch za pomocą miarowo przydeptywanego pedału koło kołowrotka obracało szpulkę, na którą nawijała się samoczynnie skręcająca się nić. „Ażeby uprzytomnić sobie, jak żmudna jest ta praca – pisała Orynżyna – dość zaznaczyć, że na 1 m2 czesankowego płótna trzeba uprząść 3.2 km nici i ślęczeć przy tym ok. 12 godzin”. Uzyskaną nić przewijano na motowidło, dzięki czemu można było obliczyć długość i ocenić jakość przędzy. Zdjęty z motowidła motek prano i suszono, rozwieszając na dwóch żerdziach, z których dolną obciążano celem rozciągnięcia przędzy. Wysuszone nici rozpinano na zwijakach (wijadłach) mających postać dwóch (lub więcej) zakończonych poprzecznie żerdzi, które montowano na krzyż i osadzano pionowo lub poziomo na stojaku, tak by mogły się kręcić wokół własnej osi. Ze zwijaka nić można było wygodnie, bez obawy o jej poplątanie się, przewinąć na – zależnie od długości i jakości przędzy – szpule bądź cewki. Dłuższą i mocniejszą przeznaczano na osnowę i nawijano na szpule za pomocą szpularza, urządzenia zbliżonego swą budową do kołowrotka napędzanego pedałem lub korbą, krótszą zaś wykorzystywano na wątek zwijając przy pomocy potaka na niewielką rurkę zwaną cewką, którą następnie umieszczano w czółenku. Przed rozpoczęciem tkania na krosnach nici osnowy należało jeszcze przewinąć ze szpul na wał nadawczy warsztatu. W tym celu osadzano szpule w dwóch kolumnach w pionowej ramie zwanej grotownicą, stamtąd zaś wysnute ze szpulek przędziwo przeprowadzano przez dziurki w zawieszonej na ścianie deseczce – przepustnicy. Ponieważ każda nić miała własny otworek nie istniała obawa, że przędza się poplącze. Z przepustnicy nitki motano na ramowy stelaż zwany snowadłem, a z niego dopiero przekładano cały pęk równo ułożonej przędzy na wał krosna. Jak podaje Zbigniew Skuza snucie osnowy na snowadle i jej nawijanie na warsztat wymagało nie lada umiejętności, którymi dysponowały jedynie nieliczne gospodynie we wsi, stąd nawijanie osnowy wymagało nieraz odwołania się do pomocy bardziej doświadczonej sąsiadki.Tkactwem gospodynie zajmowały się tylko w zimie, praca ta wymagała bowiem rozłożenia w izbie warsztatu, przechowywanego przez resztę roku na strychu lub w stodole. Krosna zajmowały nieraz i połowę pomieszczenia, stąd ważne było, by pracę na nich skończyć jeszcze przed Wielkanocą, tak aby – jak pisze Skuza – na święta izba była wolna. Popularny na wsi warsztat poziomy wyposażony był w dwa wały – podawczy, na którym nawinięta była osnowa, oraz odbiorczy, na który zwijano gotową tkaninę. Rozpięte między wałami nici osnowy przepuszczane były przez nicielnice oraz płochę. Pierwsze pozwalały na rozdzielenie przędzy osnowy na dwie części, górną i dolną, w przesmyku między którymi przeciągano czółenko z nitką wątku, druga służyła do „przybijania” przewleczonej nici wątku do reszty gotowej tkaniny. W ten sposób podczas tkania wątek przeplatał się z osnową, dzięki czemu powstawała zwarta płachta materiału, w przypadku lnu o beżowo-szarym kolorze. Jeśli chciało się jej nadać jaśniejszą, czy wręcz białą barwę, należało gotowe płótno wybielić, rozścielając je na nasłonecznionym stoku. Dzięki ekspozycji na słońce tkanina stopniowo blaknęła – proces ten można było przyspieszyć polewając płachty wodą i zostawiając do obeschnięcia, a co jakiś czas odwracając na drugą stronę. Czynności te powtarzano kilkakrotnie.
Wyrób sukna z wełnianej przędzy wymagał z kolei folowania. W tym celu zanoszono tkaninę do folusza, czyli znajdującej się zazwyczaj przy młynie, napędzanej wodą stępy, w której wilgotny materiał był zgniatany, ulegając częściowemu spilśnieniu, dzięki czemu stawał się trwalszy, gęstszy i bardziej nieprzemakalny. W foluszach uzyskiwano także z sierści zwierzęcej czy gorszego gatunku wełny filc, który wykorzystywany był głównie do wyrobu kapeluszy.
Kolorowe tkaniny uzyskiwano poprzez ich farbowanie. Można było farbować samą przędzę, albo już gotowy materiał. W obu wypadkach długo używano łatwych do pozyskania substancji naturalnych jak łuski cebuli (kolor rdzawo-brązowy), koszenila, korzenie marzanny i lebiodki (czerwony), janowiec (żółty), kora dębowa i olchowa, sadza (czerń), widłak, liście i pączki brzozy (żółto-zielony). Pojawienie się w sprzedaży tanich farb sztucznych ułatwiało wprawdzie pracę, były to jednak często barwniki bardzo złej jakości: szybko płowiały, a zwilżone puszczały kolor. W ludowym rękodziele znane były także techniki zdobienia gotowego materiału powtarzalnymi wzorami. Uzyskiwano je odciskając na płótnie czy suknie rysunek wycięty w drewnianym klocku – stemplu. Etnolodzy wyróżniają dwie metody drukowania tkanin: w przypadku druku bezpośredniego farbę nanoszono wprost na materiał, technika batikowa natomiast polegała na nałożeniu na tkaninę nie farby, lecz wosku. Tak przygotowany materiał zanurzano w zimnym barwniku – ponieważ miejsca pokryte woskiem nie wchłaniały farby, tam, gdzie odciśnięto formę, uzyskiwano pożądany, jaśniejszy od tła wzór. Kilkakrotnie nakładając wosk i farbując tkaninę na coraz to ciemniejszy kolor, można było uzyskać wielobarwny deseń.
Bibliografia:
Czerwiński, T. (2009) Wyposażenie domu wiejskiego w Polsce. Warszawa: Sport i Turystyka – MUZA SA
Kolberg, O. (1871) Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce. Serya V. Krakowskie. Część I. Kraków: Uniwersytet Jagielloński
Moszyński, K. (1929) Kultura ludowa Słowian. Część I: Kultura materialna. Z 21 mapkami oraz rycinami 1138 przedmiotów. Kraków: Polska Akademia Umiejętności
Thaer, A. (1845) Poradnik gospodarski na każdy miesiąc w roku to jest wykaz najważniejszych zatrudnień w gospodarstwie rólniczem zachodzących, w porządku miesięcznym ułożonych czyli książka podręczna dla początkujących gospodarzy oraz tych, którzy chcą się dowiedzieć, co każdego czasu w gospodarstwie przedsięwziąć należy. Wrocław: nakładem Zygmunta Schlettera
Traczyński, E. (2001) Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku. Kielce: Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Kielcach
Ogonowska, M. i Skoczylas-Stadnik, B. (2008) Z dziejów tkactwa ludowego. Kamienna Góra: Muzeum Tkactwa Dolnośląskiego w Kamiennej Górze
Orynżyna, J. (1938) Przemysł ludowy w Polsce. Warszawa: Nakładem tygodnika „Polska gospodarcza”
Skuza, Z. (2012) Ginące zawody w Polsce. Warszawa: Sport i Turystyka – MUZA SA
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: