Jak po­da­je Woj­ciech Szczy­giel­ski me­to­dy sto­so­wa­ne od XVI w. w ho­dow­li ryb, za­kła­da­ją­ce dłu­gi, bo czte­ro-pię­cio­let­ni (a w nie­któ­rych wy­pad­kach do­cho­dzą­cy do sied­miu lat) cykl ho­dow­la­ny, uwa­ża­ne by­ły w XIX w. za prze­sta­rza­łe i ra­czej znie­chę­ca­ły zie­mian do pa­ra­nia się te­go ro­dza­ju dzia­łal­no­ścią. Go­spo­dar­ka kar­pio­wa prze­ży­wa­ła więc sta­gna­cję. Zmia­na na­stą­pi­ła w la­tach 70. XIX stu­le­cia dzię­ki pra­com To­ma­sza Du­bi­sza, sło­wac­ko-ślą­skie­go ho­dow­cy. Roz­pro­pa­go­wa­nie je­go no­wo­cze­sne­go po­dej­ścia, dosto­so­wa­nego do eu­ro­pej­skich wa­run­ków kli­ma­tycz­nych i znacz­nie skra­ca­ją­ce­go cykl ho­dow­la­ny dzię­ki za­pew­nie­niu na­ryb­ko­wi lep­szych wa­run­ków po­kar­mo­wych, spra­wi­ło, że go­spo­dar­stwa ho­dow­la­ne na zie­miach pol­skich szyb­ko za­czę­ły przo­do­wać w ca­łym sta­wow­nic­twie eu­ro­pej­skim, zaś w la­tach 1918–39 Pol­ska sta­ła się naj­więk­szym pro­du­cen­tem kar­pi na kon­ty­nen­cie (i to po­mi­mo te­go, że – jak uskar­żał się pod ko­niec lat 20. Sta­ni­sław Ja­nic­ki – spo­ży­cie ryb słod­ko­wod­nych w Pol­sce, choć wy­ka­zu­ją­ce ten­den­cję wzro­sto­wą, po­zo­sta­wa­ło nie­wiel­kie, a ry­bac­two, z uwa­gi na znisz­cze­nia wo­jen­ne i nie­ko­rzyst­ny sto­su­nek po­no­szo­nych na­kła­dów do uzy­ski­wa­nych ze sprze­da­ży do­cho­dów, nie przy­no­si­ło już tak du­żych zy­sków jak przed woj­ną). Część po­tęż­nych ma­jąt­ków ziem­skich okre­su międzywo­jen­nego w re­gio­nie świę­to­krzy­skim na­sta­wio­na by­ła głów­nie na ho­dow­lę ryb. W sa­mym po­wie­cie włosz­czow­skim, jak po­da­je Mie­czy­sław Mar­kow­ski, funk­cjo­no­wa­ło pięć ta­kich wiel­ko­ob­sza­ro­wych go­spo­darstw ry­bac­kich. Wie­lu dwo­rom zie­miań­skim to­wa­rzy­szy­ły tak­że sta­wy o bar­dziej re­kre­acyj­nym cha­rak­te­rze: ko­pa­ne na te­re­nie ogro­du słu­ży­ły nie tyl­ko ho­dow­li ryb, ale też roz­ryw­ce – let­nim prze­jażdż­kom łód­ką i zi­mo­wym po­pi­som łyż­wia­rzy. Ry­by z ta­kich „przy­do­mo­wych” sta­wów lub sa­dza­wek odła­wia­no wy­łącz­nie na uży­tek dwo­ru, stąd też i wy­daj­ność tych obiek­tów by­ła nie­po­rów­ny­wal­nie mniej­sza niż sta­wów stric­te ho­dow­la­nych. W obu ty­pach zbior­ni­ków nie­zmien­nie od XIX stu­le­cia prym wio­dły kar­pie, w mniej­szym zaś stop­niu li­ny, szczu­pa­ki i san­da­cze. Do­dat­ko­we zy­ski przy­no­sił chów ra­ków, a w XIX w. tak­że… pi­ja­wek. W mię­dzy­woj­niu z ko­lei bar­dziej przed­się­bior­czy zie­mianie in­we­sto­wa­li w sztucz­ną ho­dow­lę pstrą­ga.

Łódka na stawieŁódka na stawie
Łódka na lasochowskim stawie, lata powojenne (fot. ze zbioru Zbigniewa Bąka)
Pla­nu­jąc bu­do­wę sta­wów na­le­ża­ło uwzględ­nić sze­reg czyn­ni­ków śro­do­wi­sko­wych – ro­dzaj podło­ża, ukształ­to­wa­nie te­re­nu, przede wszyst­kim zaś ob­fi­tość wo­dy (naj­le­piej rzecz­nej, bo­ga­tej w sub­stan­cje od­żyw­cze spły­wa­ją­ce z pół – zim­na wo­da źró­dla­na ro­ko­wa­ła mniej­sze przy­cho­dy, sta­no­wiąc słab­szą po­żyw­kę dla plank­to­nu, głów­ne­go po­ży­wie­nia kar­pi). Au­to­rzy „Pol­skie­go sta­wo­we­go go­spo­dar­stwa” z 1860 r. za­le­ca­li urzą­dza­nie sta­wów je­dy­nie na sła­bych gle­bach, na któ­rych in­ny ro­dzaj dzia­łal­no­ści – a za­tem upra­wa ro­ślin czy ho­dow­la zwie­rząt – nie mógł przy­nieść ocze­ki­wa­ne­go zy­sku. Nie ina­czej zresz­tą by­ło w pierw­szej de­ka­dzie dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­ne­go, kie­dy pro­duk­cja ryb­na nie by­ła tak opła­cal­na jak przed woj­ną, stąd sta­wy za­kła­da­no wy­łącz­nie na nie­użyt­kach, czy­li – jak wy­ja­śniał Ja­nic­ki – grun­tach „tak wa­dli­wych, że przez za­lew je­dy­nie wła­ści­ciel ma moż­ność utrzy­ma­nia się przy ich po­sia­da­niu”. Ów­cze­sna go­spo­dar­ka sta­wo­wa, tak jak i dziś, wy­ma­ga­ła prze­no­sze­nia ryb do osob­nych zbior­ni­ków sto­sow­nie do osią­gnię­te­go przez nie wie­ku czy ce­lem od­by­cia tar­ła. Au­to­rzy „Pol­skie­go sta­wo­we­go go­spo­dar­stwa”, opu­bli­ko­wa­ne­go, jak pa­mię­ta­my, na dzie­sięć lat przed re­wo­lu­cją Du­bi­sza, dzie­li­li sta­wy na czte­ry ka­te­go­rie: sta­wy roz­pło­do­we, w któ­rych prze­pro­wa­dza­no tar­ło, a na­stęp­nie cho­wa­no na­ry­bek; sta­wy odro­sto­we, prze­zna­czo­ne dla krocz­ków; moż­li­wie płyt­kie i sze­ro­kie sta­wy głów­ne, gdzie w okre­sie let­nim trzy­ma­no do­ro­słe eg­zem­pla­rze (tj. kar­pie po osią­gnię­ciu czwar­te­go ro­ku ży­cia, a np. szczu­pa­ki – trze­cie­go), by przed pla­no­wa­ny­mi odło­wa­mi na­bra­ły tu­szy; wresz­cie zi­mo­cho­wy o du­żej głę­bo­ko­ści, do któ­rych prze­sa­dza­no ry­by na zi­mę, je­śli w sta­wach odro­sto­wych lub głów­nych nie uwzględ­nio­no głęb­szej ko­tli­ny, w ja­kiej zwie­rzę­ta mo­gły­by zna­leźć schro­nie­nie w cza­sie mro­zów. Za­pro­po­no­wa­na przez Du­bi­sza in­no­wa­cja po­le­ga­ła na tym, że w miej­sce jed­ne­go sta­wu roz­pło­do­wego wpro­wa­dza­ła trzy: ma­łe tar­li­sko słu­żą­ce do wy­cie­ra­nia ryb, prze­sadz­kę mniej­szą, do któ­rej wpusz­cza­no świe­żo wy­lę­gnię­ty na­ry­bek, i więk­szą, gdzie prze­no­szo­no podro­śnię­te ryb­ki po ko­lej­nych 4–6 ty­go­dniach. W ten spo­sób zwięk­sza­no ilość do­stęp­ne­go dla ryb w pierw­szych mie­sią­cach ży­cia po­kar­mu, co przy do­brych wa­run­kach gwa­ran­to­wa­ło ich znacz­ny przy­rost. Dwu­let­nie krocz­ki trzy­ma­no w sta­wach krocz­ko­wych (roz­ro­sto­wych), a trzy­let­nie, przy­go­to­wy­wa­ne do odło­wu kar­pie tra­fia­ły do sta­wów ku­piec­kich.

Połów rybPołów ryb
Odławianie ryb w gospodarstwie hrabiego Potockiego w Zatorze (fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)
Jesz­cze w XIX stu­le­ciu użyź­nio­ny od­cho­da­mi ry­bi­mi szlam za­le­ca­no wy­ko­rzy­stać pod upra­wę (na­wo­żąc nim po­la lub po pro­stu prze­zna­cza­jąc spusz­czo­ny i nie użyt­ko­wa­ny w da­nym ro­ku staw pod zbo­że al­bo ro­śli­ny pa­stew­ne), a za­ro­śnię­te trzci­ną czy man­ną dno po­żyt­ko­wać ja­ko pa­stwi­sko. Prze­zor­ny go­spo­darz dbać mu­siał o to, by w sta­wach prze­zna­czo­nych do ho­dow­li ryb nie po­jo­no by­dła, nie pra­no owiec przed strzy­że­niem, nie mo­czo­no lnu i ko­no­pi, wresz­cie nie wpusz­cza­no tam ptac­twa do­mo­we­go (dzi­kie kacz­ki we­spół z wy­dra­mi i bar­dzo nie­licz­ny­mi już w po­ło­wie XIX stu­le­cia cza­pla­mi za­le­ca­no bez­li­to­śnie tę­pić ja­ko szkod­ni­ki). Opie­ka nad ho­dow­lą nie ogra­ni­cza­ła się jed­nak do mie­się­cy, w któ­rych ry­by ak­tyw­nie że­ro­wa­ły, wy­ma­ga­ły więc do­glą­da­nia i do­zo­ru: zi­mą na­le­ża­ło pa­mię­tać o wy­bi­ja­niu w ta­fli lo­du prze­rę­bli, aby za­pew­nić im do­pływ tle­nu. Pi­sa­ła Na­kwa­ska: „pod­czas wiel­kich mro­zów ro­bią się tu też prze­rę­ble w lo­dzie, aby ry­by nie po­du­si­ły się i (...) da­ją się czo­py ze sło­my w tych otwo­rach, aby po­wie­trze prze­chód mia­ło.” W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym uwa­ża­no już za nie­zbęd­ne ko­sze­nie ro­ślin­no­ści den­nej – trzcin, ta­ta­ra­ku czy ro­go­ży­ny – a tak­że okre­so­we spusz­cza­nie i wap­no­wa­nie sta­wów, ce­lem od­kwa­sze­nia podło­ża i wy­tę­pie­nia za­gra­ża­ją­cych zdro­wiu ho­dow­li drob­no­ustro­jów. Op­ty­mal­nym roz­wią­za­niem by­ło po­sia­da­nie zi­mo­cho­wów opróż­nia­nych wio­sną, a za­ry­bia­nych przed zi­mą, dzię­ki cze­mu resz­ta zbior­ni­ków mo­gła zo­stać spusz­czo­na i za­ora­na na je­sie­ni, co sprzy­ja­ło użyź­nie­niu gle­by, a za­ra­zem eli­mi­na­cji cho­ro­bo­twór­czych za­raz­ków pod wpły­wem ni­skich tem­pe­ra­tur. W do­bie in­ten­sy­fi­ka­cji ho­dow­li po­zo­sta­wie­nie zbior­ni­ka na ca­ły rok odło­giem by­ło już nie do po­my­śle­nia – w sta­wach nie tyl­ko nie upra­wia­no już ro­ślin, ale wręcz za­le­ca­no ich na­wo­że­nie (Ber­told Be­nec­ke re­ko­men­do­wał użyt­ko­wa­nie dna zbior­ni­ków w ce­lach rol­ni­czych je­dy­nie wte­dy, kie­dy sta­wy by­ły moc­no za­nie­dba­ne lub wy­ma­ga­ły grun­tow­nej de­zyn­fek­cji). Nie po­le­ga­no też już tyl­ko na ży­zno­ści sta­wu przekłada­jącej się na ob­fi­tość plank­to­nu, lecz pro­gra­mo­wo do­kar­mia­no ry­by – łu­bi­nem, jęcz­mie­niem, ku­ku­ry­dzą, ale tak­że wy­mie­sza­ny­mi z otrę­ba­mi, mą­ką lub pul­pą ziem­nia­cza­ną od­pa­da­mi z mle­czar­ni i rzeź­ni.

Za naj­lep­sze mie­sią­ce do spusz­cze­nia sta­wów na po­łów ryb na sprze­daż ucho­dzi­ły w 1845 r. li­sto­pad i ma­rzec, na­to­miast w ro­ku 1860 ra­dzo­no ra­czej za­nie­chać wio­sen­ne­go odło­wu, ja­ko szko­dli­we­go dla od­by­wa­ją­cych w tym cza­sie tar­ło do­ro­słych osob­ni­ków, a „żni­wa sta­wiar­skie” urzą­dzać już w pa­ździer­ni­ku. Na prze­strze­ni lat, mi­mo zmian za­cho­dzą­cych w prak­ty­ce ry­bac­kiej, zde­cy­do­wa­na więk­szość ryb wy­ła­wia­na by­ła i prze­ka­zy­wa­na na ry­nek w mie­sią­cach je­sien­nych. Przy­czy­na by­ła pro­sta: jesz­cze w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym nie­licz­ne tyl­ko go­spo­dar­stwa zie­miań­skie i ma­ło któ­re chłop­skie po­sia­da­ły zi­mo­cho­wy, stąd go­to­wych do sprze­daży ryb po­zby­wa­no się jesz­cze przed zi­mą, na­ry­bek zaś trzy­ma­no przez ca­ły rok w sta­wach let­nich, co zi­mo­wą po­rą na­ra­ża­ło ho­dow­lę na du­że stra­ty. Sy­tu­ację tę wy­ko­rzy­sty­wa­li kup­cy, dyk­tu­jąc na je­sie­ni chło­pom ce­ny po­ni­żej ryn­ko­wej, wie­dząc, że mu­szą oni sprze­dać swój to­war przed na­dej­ściem mro­zów. Na zi­mo­wych i wio­sen­nych zwyż­kach cen ko­rzy­sta­li już tyl­ko im­por­te­rzy, głów­nie z Wę­gier i Ju­go­sła­wii.

Do naj­star­szych na­rzę­dzi słu­żą­cych do po­ło­wu ryb na­le­żą na­rzę­dzia kol­ne: har­pu­ny, jed­no- lub wie­lo­zęb­ne ości oraz bo­da­rze, któ­re tym róż­ni­ły się od ości, że wy­po­sa­ża­no je do­dat­ko­wo w grub­sze ra­mio­na czy tę­pe zę­by, za­gar­nia­ją­ce ry­by na zę­by wła­ści­we. Za po­mo­cą ości i bo­da­rzy ło­wio­no ry­by wio­sną, w okre­sie tar­ła, oraz póź­ną je­sie­nią i zi­mą, ko­rzy­sta­jąc z ło­dzi lub, gdy wo­da by­ła płyt­ka, bro­dząc w niej. By­wa­ło, że na po­łów wy­bie­ra­no się no­cą – w ta­kim wy­pad­ku ry­by wa­bio­no za po­mo­cą trzy­ma­nej w rę­ku po­chod­ni. Spraw­ni bo­da­rze po­tra­fi­li ło­wić ry­by za po­mo­cą ości tak­że w prze­rę­bli: ta­ka me­to­da po­ło­wu by­ła wy­so­ce ce­nio­na, po­nie­waż wy­ma­ga­ła od ry­ba­ka zręcz­no­ści, a do­dat­ko­wo – łu­tu szczę­ścia, co nada­wa­ło jej po­lor gry ha­zar­do­wej. Pro­to­typ dzi­siej­szej węd­ki skła­dał się z ki­ja, za­zwy­czaj zro­bio­ne­go z prę­ta lesz­czy­no­we­go, sznur­ka skrę­co­ne­go z koń­skie­go wło­sia lub lnia­nych czy ko­nop­nych ni­ci, oło­wia­ne­go cię­żar­ka, pły­wa­ka zro­bio­ne­go z ko­ry, zwy­kle to­po­lo­wej, oraz drew­nia­ne­go lub że­la­zne­go ha­czy­ka, na któ­rym mo­co­wa­no przy­nę­tę (w tym miej­scu za­zna­czyć na­le­ży, że „ło­wie­nie ryb dla za­ba­wy”, jak okre­śla­ją węd­kar­stwo au­to­rzy „Pol­skie­go sta­wo­we­go go­spo­dar­stwa”, uzna­wa­ne by­ło w XIX wie­ku za roz­ryw­kę god­ną spra­gnio­ne­go od­po­czyn­ku prze­my­słow­ca czy rze­mieśl­ni­ka, na któ­rą za­ję­ty po­waż­ną pra­cą zie­mia­nin nie po­wi­nien tra­cić cza­su, i „rze­czy­wi­ście u nas ło­wie­nie węd­ką ryb nie uzy­ska­ło pra­wa oby­wa­tel­stwa, uwa­ża­ne jest jesz­cze po czę­ści i słusz­nie za za­baw­kę dzie­cin­ną, któ­rą im po­zo­sta­wia­my”). Do po­ła­wia­nia ryb wiej­scy kłu­sow­ni­cy uży­wa­li tak­że wę­dek pły­wa­ją­cych, gdzie na pęk si­to­wia lub ko­rę na­wi­ja­no sznu­rek z przy­twier­dzo­nym doń ha­czy­kiem z przy­nę­tą – węd­ki ta­kie roz­rzu­ca­no w du­żej licz­bie po po­wierzch­ni wo­dy.

Kącik rybackiKącik rybacki
Część ekspozycji prezentująca narzędzia rybackie. Na ścianie po prawej od góry: bodarze, harpun i ości, kosy do cięcia roślinności dennej, widełki do prowadzenia niewodu pod lodem, pieśnia do wykuwania otworów w lodzie. Na podłodze nosiłki do karpi i beczka do przewozu ryb.

Z wi­tek wierz­bo­wych, brzo­zo­wych lub lesz­czy­no­wych wy­pla­ta­no sa­mo­łów­kiwier­sze, stoż­ko­wa­te ko­sze z wlo­tem zwę­ża­ją­cym się ku koń­co­wi, któ­ry zwią­zy­wa­no lub za­ty­ka­no drew­nia­nym czo­pem. Wier­sze mo­gły po­sia­dać ser­ce, czy­li osa­dzo­ne we wnę­trzu sa­mo­łów­ki zwę­ża­ją­ce się gar­dło, za­po­bie­ga­ją­ce uciecz­ce ry­by. Czę­sto przy po­ło­wie wier­szą uży­wa­no ja­zu, tj. wy­pla­ta­ne­go z wi­kli­ny lub utwo­rzo­ne­go z wbi­tych w dno pa­li­ków czy de­sek, sta­wia­ne­go po obu stro­nach sa­mo­łów­ki pło­tu, któ­ry za­sta­wia­jąc ry­bom dro­gę, kie­ro­wał je do pu­łap­ki. Na po­dob­nej za­sa­dzie co wier­sze kon­stru­owa­no ża­ki (wię­cie­rze) – sie­ci roz­pię­te na kil­ku obrę­czach z jed­nym lub wie­lo­ma ser­ca­mi. Dry­ga­wi­ce (słę­py, dry­gu­bi­ce, gan­ty) by­ły sie­ciami zło­żo­nym z trzech warstw, przy czym oka dwóch warstw ze­wnętrz­nych by­ły wy­star­cza­ją­co du­że, by ry­ba mo­gła przez nie prze­pły­nąć, we­wnętrz­nej zaś – drob­ne. Ta­ka sieć trój­ścien­na osa­dzo­na by­ła na dwóch li­nach – gór­nej z pły­wa­ka­mi, dol­nej z ob­ciąż­ni­ka­mi, dzię­ki cze­mu utrzy­my­wa­ła się w pio­nie. Ry­ba, prze­pły­wa­jąc przez pierw­szą war­stwę o du­żych okach, za­plą­tu­je się na­stęp­nie w luź­no na­pię­tą war­stwę środ­ko­wą, a prze­szedł­szy przez oko trze­ciej, mo­ta się osta­tecz­nie w sieć o ma­łych oczkach, two­rząc z niej ro­dzaj wo­recz­ka czy kie­szon­ki zwa­ny pa­chą. Dry­ga­wi­ce za­sta­wia­no w szu­wa­rach, al­bo bro­dzo­no z ni­mi przy brze­gu, ewen­tu­al­nie cią­gnię­to za ło­dzią.

Sze­reg pry­mi­tyw­nych na­rzę­dzi do po­ło­wu ryb po­przez ich zgar­nia­nie do wnę­trza wle­czo­ne­go ko­sza czy sie­ci no­si na­zwę kło­ni. Kło­nią jest, uży­wa­na głów­nie przez ko­bie­ty, opał­ka, w po­sta­ci wy­pla­ta­ne­go z wi­kli­ny ko­szy­ka, któ­ry cią­gnię­to po dnie, za­gar­nia­jąc do środ­ka spło­szo­ne ry­by. Kło­nią jest tak­że drab­ka, sieć roz­pię­ta na pro­sto­kąt­nej ra­mie, któ­rą dwóch ry­baków cią­gnę­ło przez staw, tuż przy dnie. Sak, czy­li kło­nia czer­pa­ko­wa­ta, miał po­stać wor­ka z sie­ci roz­pię­te­go na drew­nia­nej ra­mie lub łę­ku z przy­mo­co­wa­nym doń trzon­kiem. Cią­gnię­to go za­zwy­czaj z ło­dzi, pod prąd: je­den ry­bak pil­no­wał, by sieć su­nę­ła bli­sko dna, dru­gi zaś za­ga­niał do niej ry­by.

Pry­mi­tyw­ny­mi na­rzę­dziami by­ły tak­że na­kryw­ki (na­staw­ki), wy­ra­bia­ne z wi­kli­ny ko­sze bez dna lub – we­dług te­go sa­me­go sche­ma­tu – sie­ci osa­dzo­ne na wi­kli­no­wym szkie­le­cie o kształ­cie stoż­ka. Na­kry­wa­no ni­mi upa­trzo­ną ry­bę z gó­ry, a na­stęp­nie do­by­wa­no ją przez gór­ny otwór. In­nym pro­stym na­rzę­dziem by­ła podryw­ka – płat siat­ki, wklę­śnię­ty w środ­ku, któ­re­go ro­gi przy­wią­zy­wa­no do koń­ców dwóch skrzy­żo­wa­nych prę­tów, umo­co­wa­nych z ko­lei na drąż­ku. Po­dryw­kę na­le­ża­ło ła­god­nie za­nu­rzyć w wo­dzie, opusz­cza­jąc ją na dno, a po ja­kimś cza­sie rów­no i szyb­ko podnieść do gó­ry. Uży­wa­no jej ło­wiąc ry­by z brze­gu lub z ło­dzi, cza­sem opie­ra­jąc drą­żek o umo­co­wa­ne do ło­dzi wi­deł­ki.

SiećSieć
Sieć do połowu ryb
Nie­wo­dy to z ko­lei ro­dzaj sie­ci zło­żo­nej z mat­ni, do któ­rej wpa­da­ły ry­by, i skrzy­deł. Cią­gnię­ty przez dwie ło­dzie, lub – w płyt­kich wo­dach – bro­dzą­cych ry­ba­ków, za­gar­niał ry­by skrzy­dła­mi, kie­ru­jąc je do mat­ni. Wła­śnie przy po­mo­cy nie­wo­du ło­wio­no ry­by zi­mą, nie tyl­ko na sprze­daż, ale też na wi­gi­lij­ną wie­cze­rzę. Ten skom­pli­ko­wa­ny po­łów nie mógł obyć się bez wy­traw­ne­go ry­ba­ka, kie­ru­jącego prze­bie­giem ca­łe­go przed­się­wzię­cia, któ­re­go zwa­no cech­mi­strzem, ce­cha­rzem, a na Wi­leńsz­czyź­nie za­pud­ni­kiem. Tyl­ko on po­tra­fił wła­ści­wie po­pro­wa­dzić pod lo­dem sieć, omi­ja­jąc zgrab­nie prze­szko­dy – gła­zy czy zwa­lo­ne drze­wa. On też wy­zna­czał, czy­li ce­cho­wał, np. za po­mo­cą krza­ków ja­łow­ca, miej­sca do wy­bi­cia dwóch naj­więk­szych prze­rę­bli po prze­ciw­le­głych krań­cach sta­wu: przez jed­ną z nich – tzw. za­kład­nię – wpro­wa­dza­no sieć, przez dru­gą – wy­chod­nię – wy­do­by­wa­no ją wraz z po­ło­wem. Wzdłuż tra­sy prze­cią­ga­nia nie­wo­du rów­no­le­gle z dwóch stron sta­wu wy­bi­ja­no za po­mo­cą że­la­znej pie­śni i sie­kier sze­reg po­mniej­szych otwo­rów, przez któ­re pro­wa­dzo­no sieć za­cze­pia­jąc wi­deł­ka­mi, ma­ją­cy­mi po­stać za­koń­czo­nych ha­czy­ko­wa­to drąż­ków, o cho­chle, czy­li, jak ob­ja­śniał Mo­szyń­ski, dłu­gie tycz­ki, „do któ­rych po­śred­nio jest uwią­za­na sieć i któ­re pro­wa­dzi się pod lo­dem od prze­rę­bla do prze­rę­bla”. Nie­wód po prze­cią­gnię­ciu przez ca­łe je­zio­ro wy­do­by­wa­no na brzeg ręcz­nie lub za po­mo­cą umo­co­wa­ne­go na sa­niach ko­ło­wro­tu (tzw. ba­by). Wy­cią­gnię­te ry­by sor­to­wa­no, a je­śli by­ło ich du­żo, nie­wód wraz z sa­nia­mi i osa­dzo­ną na nich ba­bą za­ta­pia­no, aby zwie­rzę­ta nie za­mar­z­ły. Cięż­ka pra­ca na zim­nie wy­ma­ga­ła od­po­wied­nie­go „wspo­ma­ga­nia” to­też ni­gdy nie bra­kło przy po­ło­wach al­ko­ho­lu. Sam po­łów był dla oko­licz­nej lud­no­ści nie­by­wa­łą atrak­cją, stąd, mi­mo trza­ska­ją­ce­go mro­zu, za­wsze gro­ma­dzi­ło się na brze­gach sta­wu wie­lu ga­piów.

ŁyżwyŁyżwy
Łyżwy metalowe na drewnianej podstawie
Ry­ba­cy w swej pra­cy wy­ko­rzy­sty­wa­li wie­le na­rzę­dzi po­moc­ni­czych: bo­sa­ków (słu­żą­cych m.in. do wy­cią­ga­nia lin nie­wo­du, a tak­że przy­cią­ga­nia i od­py­cha­nia ło­dzi), czer­pa­ków siet­nych (do pod­bie­ra­nia ryb) i drew­nia­nych (do wy­le­wa­nia wo­dy z ło­dzi lub wy­gar­nia­nia ryb z ło­dzi czy sa­dza), sa­dzy słu­żą­cych do prze­trzy­my­wa­nia zło­wio­nych sztuk, a ma­ją­cych po­stać za­my­ka­nych ko­szy lub skrzy­nek z na­wier­co­ny­mi otwor­ka­mi usta­wia­nych w miej­scu prze­pły­wu wo­dy, da­lej be­czek z otwo­rem w wierzch­niej klep­ce uży­wa­nych do prze­wo­że­nia ryb na nie­wiel­kie od­le­gło­ści (au­to­rzy „Pol­skie­go sta­wo­we­go go­spo­dar­stwa” za­le­ca­li wzo­rem fran­cu­skim umiesz­cza­nie ta­kich be­czek na dwu­kół­kach, by wo­da w becz­ce, zmie­nia­na przy każ­dej nada­rza­ją­cej się oka­zji, po­zo­sta­wa­ła w cią­głym ru­chu), wresz­cie róż­nych ko­szyków i ko­szy, w któ­rych ukła­da­no ry­by prze­zna­czo­ne do trans­por­tu („Kie­dy się chce żyw­cem po­słać ry­bę o sześć go­dzin od­le­gło­ści – ra­dzi­ła Na­kwa­ska – trze­ba jej za skrze­le prze­kła­dać tro­chę ośrod­ka chle­ba, aby się nie zle­pia­ły. Kła­dzie się je na świe­żej tra­wie lub ta­ta­ra­ku, w ko­szyku i tem­że przy­kry­wa, tak aby zu­peł­nie pro­sto le­ża­ły.”). Do prze­wo­że­nia na­rzę­dzi, sprzę­tów ry­bac­kich i wy­ło­wio­nych ryb słu­ży­ły zi­mą sa­nie, la­tem zaś róż­ne­go ro­dza­ju no­sze czy tacz­ki. Kie­dy po­wierzch­nia sta­wu sku­ta by­ła lo­dem przy­pi­na­no do obu­wia żab­ki – że­la­zne, ha­czy­ko­wa­te ostrza – lub za­kła­da­no łyż­wy, któ­rych pło­zy osa­dzo­ne na drew­nia­nej pod­sta­wie wy­ra­bia­no po­cząt­ko­wo z ko­ści nóg by­dlę­cych czy koń­skich, póź­niej zaś z że­la­za. Z ko­lei do wią­za­nia i na­pra­wia­nia ze­rwa­nych sie­ci uży­wa­no przy­rzą­dów zwa­nych kleszcz­ka­mi w po­sta­ci drew­nia­nych de­se­czek, na któ­re na­wi­ja­no nić, by na­stęp­nie wpleść ją w struk­tu­rę sie­ci.

Tak jak w przy­pad­ku in­nych za­jęć czy rze­miosł, przy ry­bo­łów­stwie – zwłasz­cza tam, gdzie po­łów ryb sta­no­wił je­dy­ne czy głów­ne źró­dło utrzy­ma­nia (np. nad mo­rzem czy je­zio­ra­mi) – pra­co­wa­ły ca­łe ro­dzi­ny. Ze­spo­ło­wej pra­cy wy­ma­ga­ło bo­wiem wią­za­nie i na­pra­wia­nie ze­rwa­nych sie­ci, ich roz­plą­ty­wa­nie i czysz­cze­nie po po­ło­wie, zbie­ra­nie owa­dów i ro­ba­ków na przy­nę­tę, wresz­cie: przeno­szenie na­rzę­dzi czy wy­ło­wio­nych ryb. Za­wód ry­ba­ka prze­cho­dził z oj­ca na sy­na, stąd, jak po­da­je Zna­mie­row­ska-Pruf­fe­ro­wa dzie­ci od naj­młod­szych lat to­wa­rzy­szy­ły oj­cu przy ro­bo­cie, da­wa­no im też sto­sow­ne do przy­szłe­go za­ję­cia za­baw­ki: czó­łen­ka i łód­ki z ko­ry so­sno­wej, a tak­że mi­nia­tu­ro­we czer­pa­ki czy ości do kłu­cia ryb.

Bibliografia:

Be­nec­ke, B. (1929) Go­spo­dar­stwo sta­wo­we. Prak­tycz­ny pod­ręcz­nik za­kła­da­nia i zu­żyt­ko­wa­nia sta­wów oraz ho­dow­li ryb i ra­ków. Lwów – War­sza­wa: Księ­gar­nia Pol­ska – Ber­nard Po­ło­niec­ki

Gaw­rec­ki, Z. i Kohn, A. (1860) Pol­skie sta­wo­we go­spo­dar­stwo oraz opi­sa­nie po­rząd­ku sta­wo­wego przez Sta­ni­sła­wa Stroj­now­skie­go. War­sza­wa: Na­kła­dem S.H. Merz­ba­cha Księ­ga­rza

Ja­nic­ki, S. (1929) Na­sza go­spo­dar­ka sta­wo­wa a im­port ryb do Pol­ski. War­sza­wa: Druk. Rol­ni­cza

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Mar­kow­ski, M.B. (1993) Oby­wa­te­le ziem­scy w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim 1918-1939. Kiel­ce: Kie­lec­kie To­wa­rzy­stwo Nau­ko­we

Mi­zer­ski, M. (1923) Go­spo­dar­stwo sta­wo­we i za­kła­da­nie sta­wów. War­sza­wa: Nakł. i dr. J. Bu­rian

Mo­szyń­ski, K. (1929) Kul­tu­ra lu­do­wa Sło­wian. Część I: Kul­tu­ra ma­te­rial­na. Z 21 map­ka­mi oraz ry­ci­na­mi 1138 przedmio­tów. Kra­ków: Pol­ska Aka­de­mia Umie­jęt­no­ści

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­czajów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

Pru­szak, T.A. (2011) O zie­miań­skim świę­to­wa­niu. Tra­dy­cje świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia i Wiel­kiej­no­cy. War­sza­wa: PWN

Szczy­giel­ski, W. (1967) Za­rys ry­bac­twa śród­lą­do­we­go w Pol­sce. War­sza­wa: Pań­stwo­we Wy­daw­nic­two Rol­ne i Le­śne

Tha­er, A. (1845) Po­rad­nik go­spo­dar­ski na każ­dy mie­siąc w ro­ku to jest wy­kaz naj­waż­niej­szych za­trud­nień w go­spo­dar­stwie ról­ni­czem za­cho­dzą­cych, w po­rząd­ku mie­sięcz­nym uło­żo­nych czy­li książ­ka pod­ręcz­na dla po­cząt­ku­ją­cych go­spo­da­rzy oraz tych, któ­rzy chcą się do­wie­dzieć, co każ­de­go cza­su w go­spo­dar­stwie przed­się­wziąć na­le­ży. Wro­cław: Na­kła­dem Zyg­mun­ta Schlet­te­ra

Zna­mie­row­ska-Pruf­fe­ro­wa, M. (1988) Tra­dy­cyj­ne ry­bo­łów­stwo lu­do­we w Pol­sce na tle zbio­rów i ba­dań te­re­no­wych Mu­zeum Et­no­gra­ficz­ne­go w To­ru­niu. To­ruń: Mu­zeum Et­no­gra­ficz­ne w To­ru­niu

 

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: