Noc wi­gi­lij­na był dla miesz­kań­ców wsi cza­sem nie­zwy­kłym, gdy ca­ły świat, wszyst­kie ziem­skie i pozaziem­skie by­ty jed­no­czy­ły się w ocze­ki­wa­niu na­ro­dzin Pa­na. Wła­śnie w Wi­gi­lię, jak pi­sze Ogro­dow­ska, mia­ła otwie­rać się zie­mia, uka­zu­jąc ukry­te w niej skar­by, wte­dy też za­kwi­tał kwiat pa­pro­ci, a w rze­kach pły­nę­ło czy­ste sre­bro lub zło­to. Wszyst­kie po­grą­żo­ne w zi­mo­wym śnie zwie­rzę­ta bu­dzi­ły się, by ra­do­wać się przyj­ściem Zba­wi­cie­la, zy­sku­jąc na tę jed­ną, je­dy­ną szcze­gól­ną noc dar ludz­kiej mo­wy. Ma­ło kto jed­nak zdo­by­wał się na od­wa­gę, by zo­ba­czyć na wła­sne oczy te cu­da: na śmiał­ków cze­ka­ły bo­wiem cięż­kie pró­by, ci zaś, któ­rzy ze­chcie­li pod­słu­chać rozmo­wy go­spo­dar­skie­go by­dła, na­ra­ża­li się na nie mniej­sze nie­bez­pie­czeń­stwo, mo­gli bo­wiem usły­szeć prze­po­wied­nię wła­snej śmier­ci lub zgo­nu ko­goś bli­skie­go. W ten nie­zwy­kły czas scho­dzi­ły się tak­że do chłop­skich izb du­sze zmar­łych, któ­re po­dej­mo­wa­no go­ścin­nie stra­wą i na­pit­kiem, zo­sta­wia­jąc dlań do­dat­ko­we na­kry­cie przy wi­gi­lij­nym sto­le.

Nie tyl­ko noc by­ła szcze­gól­na, ale i ca­ły dzień po­prze­dza­ją­cy wie­cze­rzę. Wie­rzo­no, że ta­ki jak ów dzień bę­dzie i ca­ły nad­cho­dzą­cy rok, trze­ba by­ło za­tem wsta­wać wcze­śnie, krzą­tać się raź­no, strzec się swa­rów i w żad­nym wy­pad­ku nie kłaść się do łóż­ka, by nie zmo­gła czło­wie­ka cho­ro­ba ani nie po­ło­ży­ło się zbo­że. Pod­czas gdy zie­mianie wy­bie­ra­li się na po­lo­wa­nia, chło­pi szli ło­wić ry­by i kłu­so­wać w le­sie, po­wo­do­wa­ni tą sa­mą wia­rą, że przy­nie­sio­na do do­mu zdo­bycz za­pew­ni my­śli­we­mu czy ry­ba­ko­wi po­wo­dze­nie na ca­ły rok. Drob­na kra­dzież do­ko­na­na te­go dnia wiesz­czy­ła z ko­lei suk­ces w trans­ak­cjach han­dlo­wych.

Po­dob­nie jak w dwor­skich sa­lo­nach w czte­rech ką­tach chłop­skiej izby sta­wia­no snop­ki zbo­ża, a pod obrus kła­dzio­no sia­no, jed­nak za­miast cho­in­ki dłu­go, bo jesz­cze w dwudziesto­leciu mię­dzy­wo­jen­nym, kró­lo­wa­ła we wło­ściań­skich cha­tach podłaź­nicz­ka, zwa­na gdzie in­dziej jut­ką, wie­chą, sa­dem czy bo­żym drzew­kiem. Był to za­wie­szo­ny u pu­ła­pu, nad środ­kiem wi­gi­lij­ne­go sto­łu wierz­cho­łek świer­ku, so­sno­wa ga­łąź lub obręcz prze­ta­ka przy­bra­na jabł­ka­mi, orze­cha­mi, ozdo­ba­mi z pa­pie­ru i, przy­mo­co­wa­ną nie­co ni­żej, mi­ster­ną, ku­li­stą kon­struk­cją wy­ko­na­ną z wy­kra­wa­nych z opłat­ka i po­łą­czo­nych śli­ną ele­men­tów zwa­ną świa­tem. Z opłat­ka wy­twa­rza­no tak­że in­ne ozdo­by, któ­ry­mi przy­stra­ja­no izby, ale przede wszyst­kim, tak jak i dziś, opłat­kiem się dzie­lo­no – i to nie tyl­ko z ludź­mi, ale tak­że ze zwie­rzę­tami – przede wszyst­kim by­dłem, ale rów­nież dro­biem czy psa­mi, wie­rząc, że każ­de stwo­rze­nie win­no uczest­ni­czyć w świę­to­wa­niu na­ro­dzin Pa­na.

Wyjazd na pasterkęWyjazd na pasterkę
Wyjazd na pasterkę, rys. z książki „Rok polski” Z. Glogera

Wbrew utar­te­mu prze­ko­na­niu wi­gi­lij­na wie­cze­rza nie za­wsze i nie wszę­dzie skła­da­ła się z 12 po­traw. Ilość dań za­le­ża­ła przede wszyst­kim od za­moż­no­ści do­mu: w ro­dzi­nach chłop­skich by­ło to, jak po­da­je Ogro­dow­ska, 5-7 po­traw, w szla­chec­kich – 9, w ma­gnac­kich – 11. Są to da­ne przy­kła­do­we, sta­ra­no się bo­wiem, by roz­ma­itość dań by­ła jak naj­więk­sza, wie­rząc, że im wię­cej ro­dza­jów ja­dła znaj­dzie się na wi­gi­lij­nym sto­le, tym po­myśl­niej­szy bę­dzie nad­cho­dzą­cy rok. Tak we wło­ściań­skich jak i zie­miań­skich do­mach wie­rzo­no tak­że, że do sto­łu po­win­na za­siąść pa­rzy­sta licz­ba osób (w prze­ciw­nym ra­zie ktoś z obec­nych mógł umrzeć w prze­cią­gu ko­lej­nych dwu­na­stu mie­się­cy) i że każ­dej po­trawy na­le­ża­ło przy­naj­mniej spró­bo­wać (aby ustrzec się przed prze­ga­pie­niem przy­szło­rocz­nych przy­jem­no­ści i ra­do­snych wy­da­rzeń). Wi­gi­lij­ne­go sto­łu nie sprzą­ta­no z my­ślą o po­si­la­ją­cych się przy nim w no­cy du­szach zmar­łych.

Rzad­ko kie­dy na wsi ob­da­ro­wy­wa­no się pre­zen­ta­mi – zwy­czaj ten, prak­ty­ko­wa­ny przez zie­mian, wśród lu­du jesz­cze się nie roz­po­wszech­nił, chęt­nie na­to­miast wró­żo­no: Ogro­dow­ska wy­mie­nia sze­reg wróżb o mał­żeń­stwie, uro­dza­ju czy zdro­wiu, dzię­ki któ­rym w ten czas prze­ło­mu moż­na by­ło uchy­lić rąb­ka ta­jem­ni­cy i zaj­rzeć w od­sła­nia­ją­cą się tej no­cy przy­szłość. Wie­cze­rzę wi­gi­lij­ną wień­czył wy­jazd na pa­ster­kę: je­cha­no do ko­ścio­ła co koń wy­sko­czy, zgod­nie bo­wiem z roz­po­wszech­nio­nym prze­są­dem ten go­spo­darz, któ­ry pierw­szy prze­kro­czył pro­gi świą­ty­ni, miał cie­szyć się w nad­cho­dzą­cym ro­ku szcze­gól­nym po­wo­dze­niem we wszel­kich pra­cach go­spo­dar­skich.

Kolędnicy z gwiazdąKolędnicy z gwiazdą
Kolędnicy z gwiazdą. Rys. z książki Z. Glogera „Rok polski”
Sam dzień Bo­że­go Na­ro­dze­nia spę­dza­no spo­koj­nie w ro­dzin­nym gro­nie, wstrzy­mu­jąc się od wszel­kich prac, wy­jąw­szy ko­niecz­ność opo­rzą­dze­nia zwie­rząt i po­da­nia przy­go­to­wa­nych dzień wcze­śniej po­traw. Nie wol­no by­ło na­wet roz­pa­lać ognia, nie wspo­mi­na­jąc już o rą­ba­niu drew czy no­sze­niu wo­dy ze stud­ni. Od św. Szcze­pa­na (26.12) za­czy­nał się, tr­wa­ją­cy 12 dni, tj. do Trzech Kró­li, czas Go­dów czy też szczo­drych dni. Prze­zna­cza­no je na od­po­czy­nek, za­ba­wę i świę­to­wa­nie, zwłasz­cza, że zgod­nie z lu­do­wy­mi wie­rze­nia­mi, nie na­le­ża­ło wów­czas pra­co­wać. W tym okre­sie cho­dzi­ły po do­mach gru­py ko­lęd­ni­cze z gwiaz­dą, szop­ką, tu­ro­niem, bo­cia­nem lub ży­wy­mi zwie­rzę­ta­mi, za­leż­nie od re­gio­nu. W za­mian za ode­gra­nie przed­sta­wie­nia otrzy­my­wa­ły ja­dło lub drob­ne dat­ki, bę­dą­ce li­czą­cym się wspar­ciem dla naj­uboż­szych.

Świę­to Trzech Kró­li, wień­czą­ce Go­dy, by­ło oka­zją do wrę­cza­nia drob­nych upo­min­ków na pa­miąt­kę da­rów ofia­ro­wa­nych Dzie­ciąt­ku przez trzech mę­dr­ców – mir­ry, ka­dzi­dła i zło­ta. Po­świę­co­ną w tym dniu wo­dą na­peł­nia­no kro­piel­nicz­ki za­wie­szo­ne przy fra­mu­dze drzwi, a przy­nie­sio­ną z ko­ścio­ła kre­dą wy­pi­sy­wa­no na drzwiach do­mów ini­cja­ły imion trzech kró­li wraz z cy­fra­mi da­ne­go ro­ku (ja­ko cie­ka­wost­kę po­dać w tym miej­scu moż­na, że w ten do dziś prak­ty­ko­wa­ny oby­czaj wkra­dło się pew­ne prze­ina­cze­nie: li­te­ro­wy skrót po­cho­dzi bo­wiem nie od imion mę­dr­ców, lecz od ła­ciń­skie­go zwro­tu „Chri­stus Man­sio­nem Be­ne­di­cat”, czy­li „Niech Chry­stus bło­go­sła­wi te­mu do­mo­wi”, stąd pra­wi­dło­wy za­pis, ma­ją­cy chro­nić do­mo­stwo od wszel­kie­go nie­szczę­ścia, wi­nien mieć for­mę: C†M†B). Świę­co­no wte­dy rów­nież ja­ło­wiec, któ­rym oka­dza­no do­mo­stwo i obej­ście, a tak­że zło­te przedmio­ty: mo­ne­ty czy pier­ścion­ki, któ­re zgod­nie z oby­czajem wrzu­ca­no po­tem do wo­dy przy­go­to­wa­nej do pierw­szej ką­pie­li nie­mow­lę­cia po je­go przyj­ściu na świa­t– za­bieg ten miał w przy­szło­ści przy­nieść dziec­ku bo­gac­two.

Bibliografia:

Ogro­dow­ska, B. (2000) Świę­ta pol­skie. Tra­dy­cja i oby­czaj. War­sza­wa: Al­fa

Ogro­dow­ska, B. (2001) Zwy­cza­je, ob­rzę­dy i tra­dy­cje w Pol­sce. Ma­ły słow­nik. War­sza­wa: Ver­bi­num

Tra­czyń­ski, E. (2001) Wieś świę­to­krzy­ska w XIX i XX wie­ku. Kiel­ce: Re­gio­nal­ny Ośro­dek Stu­diów i Och­ro­ny Śro­do­wi­ska Kul­tu­ro­we­go w Kiel­cach

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: