W zi­mie za­czy­na­no młoc­kę zbo­ża, tr­wa­ją­cą nie­raz i do wio­sny. W XIX wie­ku po­słu­gi­wa­no się jesz­cze ce­pa­mi, młó­cąc ziar­no na bo­isku czy kle­pi­sku, czy­li wy­dzie­lo­nym w sto­do­le po­miesz­cze­niu z otwie­ra­ny­mi z obu koń­ców wro­ta­mi, w któ­rym po za­koń­cze­niu prac go­spo­dar­czych trzy­ma­no cza­sem na­rzę­dzia rol­ni­cze czy wóz.
Cepy i łopata Cepy i łopata
Cepy i łopata do zboża
Kle­pi­sko mu­sia­ło być od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ne, tj. – jak ra­dzi Na­kwa­ska – „moc­no ubi­te i jak naj­gła­dziej ukle­pa­ne. Na­le­ży więc wy­ko­pać zie­mię na sto­pę głę­bo­ko­ści i na­ło­żyć na miej­scu wy­rzu­co­nem, gli­ny mię­sza­nej z 1/10 czę­ścią wap­na ga­szo­ne­go, tę warsz­twę się bi­je moc­no i da­je jej prze­schnąć, po­tem no­wy po­kład się da­je. Wo­dy bar­dzo ma­ło do­bie­rać na­le­ży. Kle­pi­sko tak urzą­dzo­ne tr­wa lat 30.” Na po­cząt­ku te­goż stu­le­cia do­cie­ra na zie­mie pol­skie – mię­dzy in­ny­mi za spra­wą De­zy­de­re­go Chła­pow­skie­go – me­cha­nicz­na mło­car­nia, któ­rą za­czy­na pro­du­ko­wać po­znań­ska fa­bry­ka Ce­giel­skie­go. Po­cząt­ko­wo do na­pę­dza­nia ma­szy­ny słu­ży­ły za­przę­żo­ne do kie­ra­tu ko­nie, po­tem po­czę­to uży­wać lo­ko­mo­bi­li i sil­ni­ków elek­trycz­nych. Zbo­że nie tyl­ko na­le­ża­ło wy­młó­cić, ale tak­że od­dzie­lić ziar­na od plew. Zbo­że nie tyl­ko na­le­ża­ło wy­młó­cić, ale tak­że od­dzie­lić ziar­na od plew, na­sion chwa­stów, odłam­ków kło­sów czy gru­dek zie­mi. Nim po­ja­wi­ły się młyn­ki do oczysz­cza­nia zbo­ża, wial­nie i try­je­ry, do wia­nia zbo­ża uży­wa­no, jak poda­je Mo­szyń­ski, ło­pa­ty czy też szu­fli o dość krót­kiej rę­ko­je­ści, wy­ko­rzy­stu­jąc „si­łę wia­tru, przy­czem al­bo ziar­no zo­sta­je rzu­ca­ne pół­ko­lem od sie­bie, al­bo też podrzu­ca­ne do gó­ry i sy­pa­ne wdół na wie­trze, któ­ry po­ry­wa i od­no­si na bok ple­wy oraz po­ślad”. By­ła to me­to­da pry­mi­tyw­na i nie­sku­tecz­na, ale sto­so­wa­na przez naj­bied­niej­szych chło­pów jesz­cze w dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wojen­nym.

Młyn w NieznanowicachMłyn w Nieznanowicac
Młyn w Nieznanowicach
W prze­ci­wień­stwie do in­nych bu­dyn­ków go­spo­dar­czych mły­ny nie za­wsze sta­wia­no w obrę­bie fol­warcz­nej za­bu­do­wy – ich usy­tu­owa­nie, aż do mo­men­tu po­ja­wie­nia się na­pę­du pa­ro­we­go, a wkrót­ce po nim elek­trycz­ne­go, uza­leż­nio­ne po­zo­sta­wa­ło od cie­ków wod­nych, na­pę­dza­ją­cych młyń­skie ko­ło, bu­do­wa­no więc mły­ny nad stru­mie­nia­mi czy rze­ka­mi, nie­raz w znacz­nym od­da­le­niu od dwo­ru. By­wa­ło, jak pi­sze Żen­kie­wicz, że młyn był wy­dzier­ża­wia­ny i tym sa­mym pra­co­wał nie­za­leż­nie od fol­war­ku. W XIX wie­ku mły­ny by­ły ma­syw­ny­mi, kil­ku­pię­tro­wy­mi bu­dyn­ka­mi, któ­rych po­tęż­na kon­struk­cja, do­mi­nu­ją­ca nad wiej­skim kra­jo­bra­zem, wy­ni­ka­ła ze sto­so­wa­nej wów­czas tech­no­lo­gii pro­duk­cji mą­ki. Tam, gdzie bra­ko­wa­ło sil­ne­go prą­du wo­dy, czę­sta by­ła na­to­miast wietrz­na po­go­da, sta­wia­no wia­tra­ki. Jak po­da­je Zbi­gniew Sku­za do pusz­cze­nia w ruch skrzy­deł ma­szy­ne­rii wy­star­czał wiatr o pręd­ko­ści 4m/s. Aby in­we­sty­cja by­ła opła­cal­na mu­siał on wiać przy­naj­mniej 150 dni w ro­ku czy­li – we­dle sta­re­go po­rze­ka­dła – „ty­le, ile ku­ra zno­si jaj­ka”. Wy­bra­nie od­po­wied­nie­go miej­sca pod bu­do­wę wia­tra­ka wy­ma­ga­ło za­tem wiel­kie­go do­świad­cze­nia i zdol­no­ści ob­ser­wa­cyj­nych – klu­czo­wa by­ła tu choć­by umie­jęt­ność od­czy­ty­wa­nia naj­częst­sze­go kie­run­ku wia­tru z kształ­tu i stop­nia po­chy­le­nia ko­ron drzew. Tak­że i póź­niej, gdy wia­trak był już go­to­wy, mu­siał mły­narz wy­ka­zy­wać się czuj­no­ścią i wpra­wą, bo­wiem suk­ces je­go przed­się­wzię­cia (a w ślad za nim i los ro­dzi­ny) za­le­żał od zdol­no­ści wy­chwy­ce­nia choć­by naj­lżej­sze­go po­wie­wu, ja­ki moż­na by­ło wy­ko­rzy­stać do uru­cho­mie­nia pro­duk­cji.
Wiatrak w KrasocinieWiatrak w Krasocinie
Wiatrak w Krasocinie. Zdjęcie sprzed 1939 r. (polona.pl)
Te uni­kal­ne umie­jęt­no­ści spra­wia­ły, że mły­narz, po­dob­nie jak ko­wal, cie­szył się spo­rym po­wa­ża­niem: gó­ru­jąc na in­ny­mi miesz­kań­ca­mi wsi za­moż­no­ścią, oby­ciem i wie­dzą mu­siał choć­by bie­gle li­czyć czy znać się na bu­do­wa­niu i na­pra­wia­niu drew­nia­nych kon­struk­cji. Nie zna­czy to, by sto­su­nek wło­ścian do mły­narzy był jed­no­znacz­nie po­zy­tyw­ny: oskar­ża­no ich choć­by o chci­wość i czę­ste oszu­stwa przy od­mie­rza­niu mą­ki. Mły­na­rze, a przede wszyst­kim wia­tracz­ni­cy mie­li tak­że, we­dle lu­do­wych wie­rzeń, znać róż­ne ma­gicz­ne spo­so­by po­zy­ski­wa­nia wzglę­dów sił de­mo­nicz­nych za­pew­nia­ją­cych im do­bro­byt: kie­ru­ją­cych wia­tra­mi i obło­ka­mi pła­net­ni­ków, rza­dziej by­tu­ją­cych w wo­dzie utop­ców. Nie za­wsze wszak­że te spo­so­by oka­zy­wa­ły się sku­tecz­ne: gdy z ja­kichś po­wo­dów wiatr w wy­bra­nej lo­ka­li­za­cji prze­sta­wał wiać, je­dy­nym ra­tun­kiem by­ła pró­ba prze­su­nię­cia wia­tra­ka w in­ne miej­sce, w prze­ciw­nym bo­wiem wy­pad­ku mły­narzowi i je­go bli­skim gro­zi­ła nę­dza.

Na zie­miach pol­skich wy­stę­po­wa­ły trzy ty­py kon­struk­cji wia­tra­ków. Koź­lak spo­czy­wał na pod­sta­wie, zwa­nej ko­złem, pod­trzy­mu­ją­cej obra­ca­ją­cy się wo­kół wła­snej osi słup, na któ­rym nie­ja­ko za­wie­szo­na by­ła ca­ła kon­struk­cja bu­dyn­ku. Dzię­ki te­mu moż­na by­ło usta­wiać wia­trak sto­sow­nie do kie­run­ku w ja­kim da­ne­go dnia wiał wiatr. Udo­sko­na­lo­nym koź­la­kiem był pal­trak, któ­ry opie­rał się ca­łym swym ob­wo­dem na ło­ży­sku ko­ło­wym, co czy­ni­ło go sta­bil­niej­szym i nie tak po­dat­nym na znisz­cze­nie w przy­pad­ku sil­nej wi­chu­ry. Tak­że i tu obra­ca­no ca­ły kor­pus bu­dyn­ku. Od­mien­nie by­ło w przy­pad­ku wia­tra­ków ho­len­der­skich, gdzie po­ru­sza­ła się tyl­ko gór­na część kon­struk­cji, sa­ma cza­sza ze śmi­głem, kor­pus zaś po­zo­sta­wał nie­ru­cho­my, dzię­ki cze­mu mógł być wznie­sio­ny z tr­wal­sze­go ma­te­ria­łu ja­ko choć­by ka­mień. Przy­kła­dem ta­kie­go roz­wią­za­nia jest wia­trak w Kra­so­ci­nie.

ŻarnaŻarna
Kamienie w żarnach
Oczy­wi­ście na wsi ziar­no roz­drab­nia­no i mie­lo­no tak­że na wła­sny uży­tek, przy po­mo­cy pro­stych na­rzę­dzi ta­kich jak mo­ździe­rze (ina­czej zwa­nej stę­pa­mi ręcz­ny­mi), stę­py noż­ne czy żar­na. Naj­star­szym z wy­mie­nio­nych był mo­ździerz. Skła­dał się z ka­mien­nej lub drew­nia­nej, wy­drą­żo­nej z pnia drze­wa, cza­szy i tłucz­ka. Je­go wiel­kość zaś za­le­ża­ła od te­go, czy prze­zna­czo­ny był do pra­cy w po­zy­cji klęcz­nej (lub sie­dzą­cej) czy sto­ją­cej. W pierw­szym wy­pad­ku cza­sza by­ła niż­sza, prze­kra­cza­ła jed­nak wy­so­kość 15cm, w dru­gim – do­cho­dzi­ła do ok. 80 cm. Bar­dziej wy­daj­nym urzą­dze­niem by­ła stę­pa noż­na – jej kon­struk­cja wy­ko­rzy­stu­ją­ca dwu­ra­mien­ną dźwi­gnię, na za­sa­dzie ana­lo­gicz­nej do żu­ra­wia stu­dzien­ne­go, umoż­li­wia­ła bar­dziej efek­tyw­ną pra­cę uno­sząc cięż­szy niż w mo­ździerzu tłu­czek na więk­szą wy­so­kość, a tym sa­mym ude­rza­jąc w ziar­no ze znacz­nie, bo pię­cio- a na­wet dzie­się­cio­krot­nie, więk­szą niż do tej po­ry si­łą.

MozdzierzMozdzierz
Moździerz do zboża
O ile mo­ździe­rze i stę­py je­dy­nie roz­tłu­ki­wa­ły ziar­no (po­zy­ski­wa­no w ten spo­sób ka­sze), o ty­le żar­na za­ra­zem gnio­tły je i roz­cie­ra­ły. Pod­sta­wo­wym ele­men­tem ża­ren by­ły dwa, pła­skie ka­mie­nie: dol­ny, tzw. le­żak, po­zo­sta­wał nie­ru­cho­my, na­to­miast gór­ny, tzw. bie­gun wpra­wia­no w ruch obro­to­wy za po­mo­cą drew­nia­ne­go trzon­ka, czy też – w bar­dziej za­awan­so­wa­nej po­sta­ci – dłu­giej żer­dzi, któ­rej je­den ko­niec umiesz­czo­ny był we wgłę­bie­niu ka­mie­nia, dru­gi zaś w po­wa­le lub ra­mo­wej kon­struk­cji ża­ren. W środ­ku bie­guna znaj­do­wał się otwór, przez któ­ry wsy­py­wa­no ziar­no. Gdy na prze­ło­mie XIX i XX wie­ku za­czę­ło roz­wi­jać się mły­nar­stwo, wło­ścia­nie co­raz rza­dziej wy­ko­rzy­sty­wa­li do mie­le­nia mą­ki żar­na, chęt­niej wo­żąc zbo­że do mły­na. Nie dość, że użyt­ko­wa­nie do­mo­wych ża­ren by­ło pra­cą cięż­ką i ma­ło wy­daj­ną, to uzy­ska­na w ten spo­sób mą­ka cha­rak­te­ry­zo­wa­ła się gor­szą ja­ko­ścią. Pow­szech­nie na­to­miast uży­wa­no żar­na i stę­py w cza­sie woj­ny, gdy mły­ny prze­sta­wia­ły się na pro­duk­cję nie­mal wy­łącz­nie na wy­mo­gi woj­ska, nie za­spo­ka­ja­jąc po­trzeb miej­sco­wej lud­no­ści. Z te­go okre­su po­cho­dzą więk­sze i bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne kon­struk­cje, po­zwa­la­ją­ce na mie­le­nie zbo­ża na wła­sny uży­tek – młyn­ki do zbo­ża na kor­bę lub z ka­mie­niami mie­lą­cy­mi o po­tęż­nych ga­ba­ry­tach. W do­bie II woj­ny świa­to­wej zbo­że mie­lo­no w nich po kry­jo­mu, no­ca­mi, bo­wiem za po­sia­da­nie ża­ren gro­zi­ły ze stro­ny oku­pan­ta po­waż­ne kon­se­kwen­cje: śmierć, wy­sył­ka do obo­zu kon­cen­tra­cyj­ne­go czy ła­gru.

Przy­wie­zio­na z mły­na czy uzy­ska­na z pra­cy ża­ren mą­ka mu­sia­ła zo­stać wpierw prze­sia­na przez prze­tak, by mo­gła zo­stać uży­ta do wy­pie­ku chle­ba. Tak po­zba­wio­ną za­nie­czysz­czeń mą­kę dzie­lo­no na dwie czę­ści – jed­ną prze­zna­cza­no na roz­czyn, dru­gą zaś na do­mie­sza­nie do cia­sta. Je­śli chleb miał być pie­czo­ny – jak to najczę­ściej by­wa­ło – w so­bo­tę, roz­czyn na­le­ża­ło przy­go­to­wać już w piąt­ko­wy wie­czór. Pierw­szą część mą­ki mie­sza­no więc z let­nią wo­dą z do­dat­kiem za­kwa­su i po­zo­sta­wia­no na noc do fer­men­ta­cji. Ra­no do­sy­py­wa­no dru­gą jej część i za­gnia­ta­no na cia­sto w niec­ce, wy­drą­żo­nej z pnia drze­wa, lub od ra­zu w dzie­ży, w któ­rej wy­ro­bio­ne cia­sto, mniej wię­cej po go­dzi­nie pra­cy, gdy już nie kle­iło się do rę­ki, zo­sta­wia­no do wy­ro­śnię­cia, umiesz­cza­jąc na­czy­nie w cie­płym miej­scu i pod przy­kry­ciem – najczę­ściej z bia­łe­go płót­na, choć by­wa­ło, że dzie­ża mia­ła wła­sną, sło­mia­ną po­kry­wę.
DzieżaDzieża
Dzieża
Po­nie­waż na wsi chleb pie­czo­no wów­czas wy­łącz­nie na za­kwa­sie, dzie­ża, drew­nia­ne na­czy­nie z kle­pek naj­czę­ściej dę­bo­wych, rza­dziej li­po­wych bądź so­sno­wych, ni­gdy nie by­ła my­ta, a je­dy­nie wy­skro­by­wa­na: po­zo­sta­łe na jej ścian­kach reszt­ki przy­spie­sza­ły pro­ces ro­śnię­cia cia­sta. Sam wy­piek chle­ba był czyn­no­ścią ry­tu­al­ną, na po­ły ma­gicz­ną, stąd wią­za­ło się z nim wie­le prze­są­dów, z któ­rych część do­ty­czy­ła sa­mej dzie­ży: „Lud mó­wi – pi­sał Zyg­munt Glo­ger – że «dzie­ża boi się cu­dzych pro­gó­w», to się zna­czy iż jej przy­miot po­myśl­ne­go i ob­fi­te­go wy­da­rza­nia chle­ba mo­że być ła­two przez złość ludz­ką po­za pro­giem do­mo­wym ze­psu­ty, a więc dzie­ży nie na­le­ży po­ży­czać z do­mu za próg wła­sny. Utrzy­mu­ją iż dzie­ża «p­su­je się»: od go­rą­ca, od po­wą­cha­nia jej przez świ­nię, psa lub ko­ta i od wzro­ku ta­kie­go czło­wie­ka, któ­ry mi­mo­wol­nie mo­że mieć spoj­rze­nie szko­dli­we. Aby dzie­żę po­ży­czo­ną za próg do­mo­wy za­be­spie­czyć przed po­dob­nym uro­kiem, po­trze­ba ją od­nieść przy­kry­tą «o­bru­skie­m», z po­ło­żo­nym we­wnątrz ka­wał­kiem «wy­cho­pień­ka» (czy­li chle­ba z wy­skrob­ków) i zwra­ca­jąc po­wie­dzieć: «Pa­nie Bo­że, za­płać!»” Zep­su­ta dzie­ża, w któ­rej chleb nie chciał do­brze wy­ra­stać, mu­sia­ła być „na­pra­wio­na” – ist­niał na to sze­reg ma­gicz­nych spo­so­bów, jak choć­by wy­ka­dza­nie dzie­ży po­świę­co­ny­mi w nie­szpo­ry zio­ła­mi. O wa­dze dzie­ży w kul­tu­rze lu­do­wej niech świad­czy fakt, że to wła­śnie na tym, od­wró­co­nym dnem do gó­ry, na­czy­niu, sa­dza­no po­wszech­nie pan­nę mło­dą do roz­ple­cin, tj. te­go mo­men­tu ce­re­mo­nii za­ślu­bin, w któ­rym roz­pla­ta­no pa­nień­ski war­kocz, i ocze­pin, gdy na ob­cię­te lub od­mien­nie uło­żo­ne wło­sy za­kła­da­no cze­piec – sym­bol sta­nu mał­żeń­skie­go.

Od młocki do chlebaOd młocki do chleba
Część ekspozycji prezentująca narzędzia służące do zbioru i obróbki zboża oraz wypieku chleba

Na wsi re­gu­łą by­ło, że kuch­nia – czy to dwor­ska czy chłop­ska – wy­po­sa­żo­na by­ła w piec do wy­pie­ku chle­ba, któ­re­go użyt­ko­wa­nie wy­ma­ga­ło du­żej wpra­wy. Oto naj­pierw na­le­ża­ło w pie­cu na­pa­lić i po­rząd­nie roz­grzać je­go wnę­trze, na­stęp­nie ogień wy­ga­sić, a po­piół wy­mieść: wy­gar­nia­no go za po­mo­cą za­nu­rzo­ne­go uprzed­nio w wo­dzie (aby się nie za­pa­lił) po­cio­ska (ko­sio­ra), po czym omia­ta­no ścia­ny pie­ca, tak­że wil­got­nym, po­mio­tłem, czy­li osa­dzo­nym na ki­ju sło­mia­nym lub szma­cia­nym wiech­ciem. Piec za­czy­nał po­wo­li sty­gnąć i trze­ba by­ło umieć wy­chwy­cić mo­ment, w któ­rym był roz­grza­ny w sam raz, by wsta­wić doń chleb, cia­sto czy mię­si­wo. By spraw­dzić tem­pe­ra­tu­rę pie­ca wsu­wa­no do je­go wnę­trza ar­kusz pa­pie­ru – zbru­nat­nia­ły świad­czył o tym, że piec jest zbyt go­rą­cy, po­żół­kły i zwi­nię­ty wska­zy­wał na od­po­wied­nią cie­pło­tę. In­na me­to­da po­le­ga­ła na wsy­pa­niu do pie­ca gar­ści otrąb (gdy ule­ga­ły spa­le­niu na­le­ża­ło wstrzy­mać się z wkła­da­niem pro­duk­tów) lub mą­ki („je­śli ta, bia­ło­ści swej dłu­go nie tra­ci, al­bo też za­nad­to pręd­ko czer­wie­nie­je, to do­wo­dzi nad­to moc­ne­go lub nad­to sła­be­go ogrza­nia – pi­sa­ła Go­spo­dy­ni Li­tew­ska; – ale je­śli po nie­ja­kim cza­sie, mą­ka bru­nat­ny ko­lor przyj­mu­je, znak, że piec jest w mia­rę wy­pa­lo­ny”).

Pod­czas gdy piec osią­gał od­po­wied­nią tem­pe­ra­tu­rę, cia­sto wyj­mo­wa­no z dzie­ży, dzie­lo­no na czte­ry bądź pięć ka­wał­ków, z któ­rych for­mo­wa­no bo­chen­ki prze­kła­da­ne na­stęp­nie do sło­mia­nek, gdzie cze­ka­ły na prze­nie­sie­nie do pie­ca. Chleb do pie­ca wkła­da­no uży­wa­jąc po­sy­pa­nej mą­ką ło­pa­ty, któ­rej je­den ko­niec opie­ra­no o brzeg otwo­ru pie­ca, dru­gi zaś o sto­łek, tak, by po­ło­żo­ny nań bo­che­nek nie zsu­nął się. Wierzch chle­ba gła­dzo­no wil­got­ną dło­nią, co za­pew­nia­ło skór­ce po­łysk, czy­nio­no nad nim znak krzy­ża i, umiesz­czo­ny na kapuścia­nych czy dę­bo­wych li­ściach, wsu­wa­no do środ­ka, gdzie po­zo­sta­wał przez na­stęp­ne dwie, naj­wy­żej trzy go­dzi­ny. O tym, że chleb jest już do­brze upie­czo­ny świad­czył głu­chy dźwięk wy­da­wa­ny przez bo­che­nek, gdy pu­ka­ło się w je­go spód: mó­wio­no, że do­brze wy­pie­czo­ny chleb dud­ni.

Bibliografia:

Ciun­dzie­wic­ka, A. (1862) Go­spo­dy­ni li­tew­ska czy­li Nau­ka utrzy­my­wa­nia po­rząd­nie do­mu i za­opa­trze­nia go we wszyst­kie przy­pra­wy, za­pa­sy ku­chen­ne, ap­tecz­ko­we i go­spo­dar­skie, tu­dzież ho­do­wa­nia i utrzy­my­wa­nia by­dła, pta­stwa i in­nych ży­wio­łów, we­dług spo­so­bów wy­pró­bo­wa­nych i naj­do­świad­czeń­szych, a ra­zem naj­tań­szych i naj­prost­szych. Wil­no: dru­kiem Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go

Glo­ger, Z. (1909) Bu­dow­nic­two i wy­ro­by z drze­wa w daw­nej Pol­sce wy­da­ny z udzia­łem za­po­mo­gi Ka­sy po­mo­cy dla osób pra­cu­ją­cych na po­lu na­uko­wem, imie­nia, d-ra I. Mia­now­skie­go. War­sza­wa: Druk Wł. Ła­zar­skie­go, Mar­szał­kow­ska (re­print: War­sza­wa: Gra­f_i­ka, 2006)

Gład­kow­ski, A. (2008) Hi­sto­ria tech­ni­ki mły­nar­stwa pol­skie­go. W: Z. Mru­gal­ski (red.) In­ży­nie­ro­wie pol­scy w XIX i XX wie­ku tom XI. War­sza­wa: Wy­daw­nic­two Re­tro-Art.

Ko­wec­ka, E. (2008) W sa­lo­nie i w kuch­ni. Opo­wieść o kul­tu­rze ma­te­rial­nej pa­ła­ców i dwo­rów pol­skich w XIX w. Po­znań: Zysk i S-ka

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Ma­jew­ski, J. (1980) Ro­zwój go­spo­dar­ki chłop­skiej w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom III. Okres II Rzecz­po­spo­li­tej i oku­pa­cji hi­tle­row­skiej. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 25-120

Mo­szyń­ski, K. (1929) Kul­tu­ra lu­do­wa Sło­wian. Część I: Kul­tu­ra ma­te­rial­na. Z 21 map­ka­mi oraz ry­ci­na­mi 1138 przedmio­tów. Kra­ków: Pol­ska Aka­de­mia Umie­jęt­no­ści

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­czajów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

Sku­za, Z. (2012) Gi­ną­ce za­wo­dy w Pol­sce. War­sza­wa: Sport i Tu­ry­sty­ka – MUZA SA

Żen­kie­wicz, J. (2008) Dwór pol­ski i je­go oto­cze­nie. Kre­sy Pół­noc­no-Wschod­nie. To­ruń: wyd. Adam Mar­sza­łek

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: