Okazją do wymiany różnorakich nowinek i plotek z najbliższej okolicy była gra w karty, na którą schodzili się wieczorami domownicy – głównie mężczyźni, ale w niewinnej tej rozrywce znajdowały upodobanie także panie, zwłaszcza starsze – oraz sproszeni goście: ksiądz proboszcz, miejscowy lekarz, sąsiedzi czy przyjaciele. Gier karcianych w XIX w. było sporo, ale największą popularność zyskały sobie bezik i – przede wszystkim – wist, znajomość zasad którego zaliczała się w połowie stulecia do elementarnego, towarzyskiego obycia mężczyzny. Cytowany przez Dobrochnę Kałwę Józef Ignacy Kraszewski pisał w roku 1839: „Wist, jak niedawno cholera, jest u nas w powietrzu. Idź dokąd chcesz, w małym domku, czy pałacu, pierwsza rzecz, z którą gospodarz cię spotka, to te pięć kart, które ci tka pod nos z zapytaniem: – wszakże będziesz grał?”. W dwudziestoleciu międzywojennym zawrotną karierę zrobił bezpośredni następca wista – brydż. Grywali w niego, jak pisze Sławomir Koper, wszyscy (niezależnie od płci czy pozycji społecznej) i wszędzie: w mieszczańskich kamienicach i ziemiańskich dworach, na prywatnych salonach i oficjalnych bankietach, w kawiarniach i pociągach, a nawet na manewrach wojskowych (do niewoli brano jedynie dobrych brydżystów, kiepskich puszczano wolno). Znajomość gry w brydża przydawała się także w politycznych kuluarach, stanowiąc ważną umiejętność szanującego się dyplomaty. Z punktu widzenia pani domu zafrapowani grą brydżyści byli niewymagającymi gośćmi – wystarczyło zapewnić im stos lekkich kanapek i ciastek oraz dostęp do papierosów i stale opróżnianych popielniczek. O ile jednak taki domowy brydż był niczym innym jak niewinną rozrywką, co najwyższej życzliwie wyśmiewaną w satyrycznych pismach, to gry karciane poza domem, uprawiane w ekskluzywnych kasynach, modnych klubach, wreszcie podrzędnych spelunkach stanowiły prawdziwą plagę, nad którą załamywali ręce moralizatorzy. Nierzadko zdarzało się namiętnym hazardzistom przegrać w karty cały majątek, zgodnie bowiem z obowiązującym kodeksem honorowym można było grać o kwoty znacznie większe, niż te, którymi faktycznie się w danym momencie rozporządzało, a które – pod groźbą utraty twarzy – należało w ustalonym terminie bezwzględnie uregulować.
Ulubioną rozrywką pań i panienek, którym zbrzydło życie na głuchej prowincji, było czytanie książek. Lektura wszelkiego rodzaju romansów i romansideł, które cieszyły się u płci pięknej największą poczytnością, spotykała się z ostrą krytyką moralistów: księży, pedagogów, wychowawców, wreszcie – rodziców i mężów, którym nie w smak było, iż ich córki czy żony wolą egzaltowane powieści od przaśnej prozy życia. Wtórowała im Nakwaska, radząc: „Nie pozwalaj sobie czytania romansów, a zbędzie ci chwil dosyć do potrzebniejszych zatrudnień. W tym wieku osobliwie, ten rodzaj literatury szczególniej francuzkiej, jest tak zgubnym, że jej nieznajomość jest prawdziwą zaletą.” Dobrze natomiast widziana była lektura książek poważniejszych czy uchodzących za bardziej wartościowe, stąd w dworskich i pałacowych zbiorach znaleźć można było tak dzieła filozofów i ekonomistów, jak i utwory pisarzy francuskich, niemieckich, hiszpańskich, włoskich, rosyjskich, wreszcie polskich. Czytywano więc Prusa, Sienkiewicza, Korzeniowskiego, Kraszewskiego, ale także Rodziewiczównę, Verne’a czy de Amicisa. Prenumerowano również czasopisma – głównie specjalistyczne, naukowe i popularnonaukowe, chętnie jednak sięgano też po prasę kulturalno-społeczną np. „Tygodnik ilustrowany” czy „Wieś i dwór”. Nadmienić należy, że książki długo, bo aż do początków XX w., należały do przedmiotów zbytku, dóbr – można się tak wyrazić – luksusowych, a upodobanie do (poważnej) lektury stanowiło wyróżnik przynależności do wyższych klas społecznych, stąd w majętniejszych siedzibach ziemiańskich dbano o to, by móc pochwalić się pokaźnym księgozbiorem. Najzamożniejsze dwory mogły sobie pozwolić na zbiory bogate i unikalne, stanowiące nieraz dorobek kilku pokoleń: jak podaje Mieczysław Markowski najobszerniejszą biblioteką w województwie kieleckim w latach międzywojennych szczycił się pałac Wielopolskich w Chrobrzu – obejmowała ona około 8000 książek i kolejne 8500 dokumentów z różnych epok. Lecz powszechne wśród ziemiaństwa zamiłowanie do czytelnictwa sprawiało, że nie chciano się wyrzec książek nawet wtedy, kiedy z finansami było krucho. Przykładowo w trudniejszych gospodarczo czasach, na przełomie XIX i XX wieku, wśród ziemian Królestwa Polskiego zrodziła się idea bibliotek składkowych: dwory z najbliższego sąsiedztwa zrzucały się na zakup nowości wydawniczych. Dzielono je na paczki, po kilka tomów każda, i rozsyłano po jednej do każdego ze stowarzyszonych dworów, który zobowiązany był przesłać ją dalej po upływie miesiąca. Książki krążyły przez dziesięć miesięcy (w lecie robiono przerwę), po czym rozlosowywano je pomiędzy członków „czytelniczego klubu”.
Posiadany księgozbiór stawał się nieraz inspiracją dla miłośników teatru, którzy pragnęli w domowym zaciszu umilić sobie czas przygotowaniem i wystawieniem sztuki. Zabawa w teatr była szczególnie popularna w czasie wakacji, kiedy we dworze przebywali goście – młodzi, chętnie biorący udział w tego rodzaju przedsięwzięciach, i starsi, z przyjemnością wcielający się w rolę łaskawej publiczności. Prezentowane sztuki bywały bądź autorstwa samych uczestników bądź mniej lub bardziej luźnymi adaptacjami literatury. Wielkim wzięciem cieszyli się romantycy pospołu z Sienkiewiczem, najchętniej sięgano jednak po lekkie, łatwe i przyjemne komedyjki i romanse. Przygotowanie przedstawienia wymagało nie tylko wyuczenia się tekstu, ale także stworzenia spektaklowi odpowiedniej oprawy: sceny, kurtyny, kostiumów, całej baterii rekwizytów, stąd upływało nieraz i kilka tygodni, nim zespół teatralny decydował się na premierę. Pracochłonne, choć już nie do tego stopnia, było także stworzenie żywego obrazu. Ta z kolei zabawa, której szczyt popularności przypada na wiek XIX, polegała na uformowaniu nieruchomej scenki, będącej kopią znanego obrazu (zazwyczaj Matejki, Siemiradzkiego bądź Grottgera) lub inscenizacją fragmentu wiersza. I przy tej okazji szyto stroje, gromadzono rekwizyty, przygotowywano odpowiednie oświetlenie. Analogiczną, lecz możliwą do zorganizowania ad hoc grą towarzyską były popularne w owym czasie szarady: w tym wypadku zadaniem uczestników było odgadnięcie wyrazu lub zdania zaszyfrowanego w zainscenizowanej scence.
Chętnie przebierano się także przy okazji balów kostiumowych, bo też nie można zapomnieć, że bal pośród wszystkich ziemiańskich rozrywek zajmował miejsce szczególne z uwagi na przypisywaną mu rangę towarzyską. Jednak oprócz takich wystawnych przyjęć, na które spraszano wielu gości, organizowano także mniej liczne i wykwintne spotkania towarzyskie jak improwizowane wieczorki taneczne czy muzyczne. Do ich urządzenia wystarczał fortepian i muzykalnie uzdolnieni uczestnicy, o co zresztą nie było znowu tak trudno, jako że umiejętność gry na jakimś instrumencie czy śpiewu zaliczała się w ziemiańskich kręgach do podstaw dobrego wychowania. Tego rodzaju spotkania nie przestawały być modne i w pierwszej połowie XX w., kiedy lokalnych wirtuozów gry na fortepianie często zastępował z nie mniejszym powodzeniem nakręcany korbą patefon. Popularną w końcówce pierwszej ćwierci XIX w. formą życia towarzyskiego była opisywana przez Elżbietę Kowecką herbata – wydawany popołudniu lub wieczorem raut połączony ze skromnym poczęstunkiem i występem znanego śpiewaka czy muzyka. Czasem atrakcją takiego wieczoru stawała się jakaś znana osobistość, z którą zaproszeni pragnęli zawrzeć bliższą znajomość.
Jeśli brakowało gości, rozrywkę jak i najnowsze wieści ze świata przynosiły listy od krewnych czy znajomych, będące w owym czasie najłatwiejszym sposobem podtrzymywania rodzinnych więzi, a w dobie zaborów także spoiwem łączącym ludzi „ponad kordonami”. Sztuka korespondencji była naówczas niezwykle rozbudowana i jako taka zajmowała nie tylko ważną pozycję w życiu ziemiaństwa, ale także wymagała poświęcenia jej sporej ilości czasu. Listy otwierały okno na świat, donosząc o najnowszych wydarzeniach politycznych i kulturalnych, informując o zdrowiu i poczynaniach bliskich, wreszcie dostarczając plotek o lepiej i słabiej znanych figurach życia towarzyskiego. Niedoświadczone mężatki zdobywały tą drogą nieocenione rady w kwestii prowadzenia domu i rozwiązywania problemów małżeńskich, młode matki – wskazówki dotyczące wychowania i opieki nad potomstwem, dziadkowie – wieści o postępach wnucząt, które widywali rzadko albo wcale. Listy otrzymywane od krewnych, jak pisze Anna Bołdyrew, skrzętnie przechowywano i wracano do nich, także po wielu latach, a nawet w kolejnych pokoleniach, przez co stawały się cennym źródłem wiedzy na temat rodzinnej historii. Nic zatem dziwnego, że Nakwaska w swoim poradniku poświęca korespondencji pokaźny ustęp, zżymając się na niedostatek umiejętności współczesnych jej kobiet w tym względzie: „List może cię uradować nad wszystko! między śmiercią a oddaleniem jest różnica, że rozłączone osoby myślą kommunikować mogą. Bóg w miłosierdziu swjem podał ludziom sposobności ulżenia duszy, udzielając im tej władzy rozumu. Nie korzystać z niej, jest to: lenistwem ducha lub zimnem samolubstwem. (...) Listy twe nie napełniaj tylko, wyrazami tyczącemi się twych uczuć, bez żadnego skreślenia tego, co odbierający wiedzieć pragnie. (...) Inaczej, wierz mi, że często osoba, przyjmująca twe pismo pożałuje opłacenia nie raz drogiej poczty, jeżeli z twych listów niczego się nie dowie (...) Gdy odpisujesz, a odpisuj ile się da bez zwłocznie (...) [m]iej książeczkę na dwie części podzieloną: od początku do połowy, zapisuj rok, miesiąc na czele stronnicy, a datę obok — nazwiska do kogo i gdzie pisałaś. Gdy ci odpisano, podkreśl nazwisko, a jednym rzutem oka wiedzieć będziesz, czy ty komu, czy kto tobie winien odpisać. Na drugiej połowie książeczki za każdym odebranym listem, wpisuj także pod datą roku, miesiąca i dnia od kogoś wiadomość miała (...).”
Obok rozrywek intelektualnych ziemianie cenili sobie sport w najróżniejszej postaci. W dworach nieopodal których znajdowało się jezioro lub staw można było rozszerzyć repertuar zimowych zabaw o jazdę na łyżwach (początkowo dopinanych za pomocą skórzanych pasków, później dokręcanych do podeszew butów), która była jedną z nielicznych XIX-wiecznych aktywności fizycznych, jaką kobiety mogły podejmować bez narażania na szwank swej reputacji. Latem tenże staw czy jezioro pozwalały urozmaicać sobie czas kąpielami i pływaniem łódką (w dwudziestoleciu międzywojennym dużą popularność zyskały sobie także kajaki). Letnim igraszkom w wodzie sprzyjało na początku XX wieku z jednej strony rozluźnienie obyczajów, z drugiej zaś obecna w dyskursie publicznym od końca wieku XVIII, a w miarę upływu czasu nabierająca znaczenia, idea systematycznego rozwoju fizycznego organizmu, idąca w parze z troską o zdrowie i krzepki wygląd. Począwszy od ostatnich dekad XIX stulecia kostium kąpielowy staje się coraz śmielszy, odsłaniając stopniowo to, co wcześniej musiało pozostać zakryte. Męskie, długie do kolan, pasiaste trykoty i damskie stroje plażowe, okrywające ciało od szyi po kostki, pełne marszczeń i falbanek, z obowiązkowym kapeluszem lub czepkiem ewoluują powoli w stronę odsłaniających łydki i ramiona ubiorów wykonanych z przylegających do ciała tkanin, by w dwudziestoleciu międzywojennym przybrać budzącą zgrozę moralistów postać bliską krojem współczesnym jednoczęściowym kostiumom i kąpielówkom. Na początku lat 20. nastaje też – za sprawą Coco Chanel – moda na opaleniznę, której do tej pory unikano jak ognia, była bowiem oznaką przynależności do klas niższych – pracujących fizycznie w skwarze dnia, a nie paradujących spacerowym krokiem w cieniu koronkowej parasolki. Dzięki owym zmianom obyczajowym i postępującym w ślad za nimi przeobrażeniom mody, kobiety mogły nareszcie zażyć rozkoszy pływania, do tej pory zarezerwowanej wyłącznie dla mężczyzn – falbaniaste stroje praktycznie uniemożliwiały ruch w wodzie, toteż higieniści w trosce o zdrowie żeńskiej części populacji nawoływali do ich uproszczenia.
Czas spędzano nad wodą nie tylko we własnych włościach, ale także wyjeżdżając nad morze – w międzywojniu celem eskapad jest niewielki pas polskiego wybrzeża, na którym jak grzyby po deszczu powstają letniskowe miejscowości – oraz do kresowych uzdrowisk, jak choćby Zaleszczyk z ich dwoma malowniczo rozłożonymi nad Dniestrem plażami, przeznaczonymi głównie do zażywania zdrowotnych kąpieli słonecznych. Zimą udawano się w góry – prym wiodły tutaj Krynica i Zakopane (wakacyjne wyjazdy do polskich kurortów uznawano za wyraz patriotyzmu). Modna była zarówno tatrzańska turystyka górska, popularna już od XIX stulecia, jak i cieszące się coraz większym zainteresowaniem narciarstwo. I w tym wypadku zmiany w modzie przyszły w sukurs kobietom, które jeszcze przed wojną jeździły na nartach odziane w długie spódnice i szerokie kapelusze. Teraz – podobnie jak mężczyźni – zakładają spodnie typu pumpy i gruby sweter, względnie nieprzemakalną bluzę zwaną wiatrówką.
Zawrotną karierę w omawianym okresie zrobił tenis, gra jeszcze przed I wojną światową elitarna, ale w dwudziestoleciu międzywojennym już na tyle rozpowszechniona, że jej nieznajomość, jak pisze Maja Łozińska, prowadziła wśród młodzieży do towarzyskiej dyskredytacji. W ziemiańskich dworach chętnie grywano także w krykieta, z rzadka zaś tylko w golfa. Chętnie jeździ się na rowerze, który zdążył się spopularyzować, przy czym warto zaznaczyć, że jeszcze na przełomie wieków cyklistki wywoływały zgorszenie tradycjonalistów, w opinii których sport rowerowy był nie do pogodzenia z subtelnością kobiecej natury. W latach 30. turystyka kolarska jest już na porządku dziennym, organizowane są nawet ogólnopolskie rajdy tematyczne np. „Szlakiem pana Wołodyjowskiego”. Za sport – w dodatku ekskluzywny – uważano w owym czasie automobilizm, bo też samochód pozostaje w międzywojniu nabytkiem luksusowym (w całym województwie kieleckim, jak podaje Mieczysław Markowski, było zaledwie 1500 pojazdów mechanicznych i to razem z autobusami i autami służbowymi), a jego użytkowanie nastręcza trudności nie tylko w postaci braku odpowiednich dróg, ale i stacji benzynowych (na podróż należało zaopatrzyć się w składzie chemicznym lub aptece w kanister paliwa), nie wspominając już o wysokich kosztach eksploatacji, które sprawiały, że nawet szczęśliwi właściciele aut w dobie kryzysu musieli zaprzestać ich użytkowania. Posiadanie własnego samochodu, prowadzonego zwykle przez samego właściciela lub przekwalifikowanego stangreta, było oznaką zamożności, toteż ziemianie kupowali auta raczej dla podniesienia swego prestiżu niż w celach sportowych.
Tradycyjnie ziemiańską rozrywką pozostaje jeździectwo: częstym sposobem spędzania wakacji przez młodzież są długie, konne rajdy. Młodzi ludzie wybierali się w podróż jadąc od dworu do dworu tzw. rzemiennym dyszlem, tj. nie troszcząc się o nocleg czy strawę – tak dla siebie jak i dla wierzchowca – a licząc na to, że napotkana na zaplanowanej trasie wycieczki siedziba ziemiańska użyczy im gościny, stając się w pewnym sensie nieformalnym, darmowym hotelem. Lato to także czas różnorakich mniej lub bardziej spontanicznie organizowanych hippicznych konkursów, w których chętnie udział biorą przedstawiciele obu płci. Okazją do zaprezentowania swoich jeździeckich umiejętności były także biegi myśliwskie, co prowadzi nas ku bodaj najważniejszej w ziemiańskim dworze rozrywce, a zarazem największej ziemiańskiej namiętności: polowań, którym poświęcono osobny tekst.
Bibliografia:
Bołdyrew, A. (2011) Wzorce wychowania dzieci i młodzieży jako element integrujący kulturę życia rodzinnego polskiego ziemiaństwa w dobie zaborów. W: Wychowanie w Rodzinie 1(1), ss. 53–85
Kałwa, D. (2005) Polska doby rozbiorów i międzywojenna. W: A. Chwalba (red.) Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych. Warszawa: PWN, ss. 221-336
Kienzler, I. (2014) Moda. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 27. Warszawa: Bellona i Edipresse
Koper, S. (2013) Zabawa i odpoczynek. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 7. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kowecka, E. (2008) W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w. Poznań: Zysk i S-ka
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Pachocka, A. (2009) Dzieciństwo we dworze szlacheckim w I połowie XIX wieku. Kraków: Avalon
Schrimer, M.K. (2012) Dwory i dworki w II Rzeczpospolitej. Warszawa: Wyd. SBM
Vigarello, G. (1997) Historia zdrowia i choroby. Od średniowiecza do współczesności. Warszawa: Volumen
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: