W XIX w. udzielająca się towarzysko kobieta winna była posiadać co najmniej cztery rodzaje strojów wraz z towarzyszącymi im dodatkami tj.: negliż poranny (w którym zasiadała do śniadania), suknię dzienną (do wyjścia), negliż wieczorny (do noszenia po domu w godzinach popołudniowych) oraz suknię wieczorową (na uroczyste okazje i bale). Jak podkreśla Małgorzata Możdżyńska-Nawrotka istotna w kobiecym ubiorze była nie tylko doskonałość jego kroju czy użytych materiałów, ale także wyrobienie towarzyskie prezentującej go damy: nieumiejętność dopasowania sukni do okazji (np. włożenie sukni zbyt skromnej wieczorem lub zbyt eleganckiej rano) uznawana była za przejaw wulgarności, a niezręczność w noszeniu toalety groziła wręcz kompromitacją, gdyż nieuważny ruch groził rozdarciem materiału, pęknięciem fiszbin czy uniesieniem się krynoliny ponad akceptowalną wysokość.
Jeszcze w początkach XIX stulecia suknie kobiece cechują się prostym krojem i wysokim, kryjącym talię stanem, zaczynającym się tuż pod pełnym, zaokrąglonym podług ówczesnej mody biustem. W sukniach tych oddzielnie krojono stanik o krótkich, bufiastych rękawach, i spódnicę, luźno opadającą do ziemi. Fason ten czynił sylwetkę smukłą i cylindryczną na wzór greckiej kolumny. Po kongresie wiedeńskim stanik stopniowo się wydłuża, czemu towarzyszy sukcesywne obniżenie i zaakcentowanie talii. Około roku 1830 modna suknia zaczyna rozszerzać figurę ku dołowi i górze, przełamując ją w pasie na kształt klepsydry i nadając jej ciężki i mało naturalny kształt. Efekt optycznego skrócenia i poszerzenia sylwetki potęgowało dodatkowo obuwie o zupełnie płaskiej podeszwie.
Ówczesny ubiór charakteryzował się sutą, ciężką spódnicą nie sięgającą kostek, pod którą krył się szereg porządnie wykrochmalonych halek, talią (silnie zwężoną przy pomocy mocno zasznurowanego stanika i zaznaczoną klamrą szerokiego paska) oraz bufiastymi rękawami, najszerszymi w okolicach łokcia, które z uwagi na swój krój, nieraz podkreślany przez zastosowanie specjalnych rusztowań z fiszbinu, zyskały sobie wdzięczny przydomek „udźców baranich” (fr. gigot). Do sukien takich jako nakrycie głowy chętnie noszono budki, choć przy bardziej strojnych toaletach sięgano raczej po kapelusze o szerokich, lekko wygiętych rondach, zdobione kaskadami wstążek i strusich piór.
W drugiej połowie lat 30. suknie, pozbawione już kilku z dotychczasowej liczby warstw halek, wydłużyły się tak, że wystawać spod nich mógł co najwyżej czubek pantofelka, ich rękawy natomiast, zakończone mankiecikiem, zachowały bufiasty krój jedynie w dolnej swej partii, przywracając ramionom ich naturalne proporcje. Lata 30. to także czas najkunsztowniejszych w całym XIX stuleciu fryzur. Ułożenie ich wymagało nie lada wprawy: spiętrzone w loki po bokach włosy upinano na szczycie głowy w węzeł podtrzymywany kokardami lub szylkretowym grzebieniem. Dobór zdobiących fryzurę dodatków uzależniony był od tonacji toalety, wieku i stanu cywilnego kobiety (mężatki, zwłaszcza starsze, mogły pozwolić sobie na śmielsze i bogatsze przybrania), wreszcie od karnacji damy: blondynkom zalecano barwy jasne i subtelne, brunetkom wolno było sięgnąć po mocniejsze kolory.
W latach 40. rękawy wciąż długich do samej ziemi sukien stają się obcisłe, a same spódnice poszerzają się dzięki czy to ponownie zwiększonej liczbie halek, czy to fabrycznemu usztywnieniu tkanin końskim włosiem (tzw. włosianką). Na wydekoltowane ramiona strojnych sukien, których szerokie wcięcie podkreślało cienkość skrępowanej gorsetem talii, zarzucano kwadratowe, złożone w trójkąt chusty, których końce przekładano przez ręce na wysokości łokci. W tym okresie ronda kapeluszy ostatecznie maleją, przybierając fason wiązanych pod brodą budek. Pod tymi kapeluszami kryły się skromniejsze już fryzury – niskie, gładkie, rozdzielone pośrodku ciemienia i spływające kaskadą loczków ku policzkom, lub – zebrane w dwa, biegnące wzdłuż skroni warkocze – upięte w węzeł z tyłu głowy. Oczywiście, zamieszczone tu opisy to jedynie wskazanie pewnych ogólnych trendów, jakimi podlegała XIX-wieczna moda: detale strojów zmieniały się dużo szybciej, stąd w 1843 r. Nakwaska radziła, by „dawać córkom więcej bielizny, jak sukien, których krój się zmienia, tak że czasem po roku już [są] do niczego niezdatne”. Jeszcze przed nastaniem krynoliny czy turniury Karolina z Potockich nawoływała ziemianki do rezygnacji na co dzień z krępujących ruchy, wytwornych ubiorów na rzecz strojów prostych i praktycznych, ułatwiających krzątaninę po gospodarstwie: „Prosiłabym cię naprzód – pisała Nakwaska – abyś się nie zamykała w długie sznurówki, które nie dozwalają żadnego ruchu ciału i obracają kobiety jakby w duże lalki. (...) Niech ci nic nie zawadza do schylenia się, kiedy złe ziele wykorzenić zechcesz, lub wyciągnąć ramie do nagięcia gałęzi, na której miły owoc spoczywa, miejże więc gorset krótszy, tyle tylko ściśnięty, aby kibić utrzymywał.” Cnoty dobrej pani domu, które Nakwaska podkreśla przy lada okazji, a zatem: oszczędność, schludność i gospodarność, znajdują swe odzwierciedlenie w elementach stroju: białym czepku dla nobliwych mężatek („[c]zepek biały także ci radzę, jeżeli ci wiek nie dozwala noszenia własnych włosów, stroju głowy, który najbardziej zdobi, a najmniej czyli raczej, nic nie kosztuje”), praktycznych fartuszkach, kieszeniach przy sukniach („w kieszeni możesz nosić klucz od kluczów, torebki wiecznie się zapominają i gubią”), słomkowych kapeluszach („skromny, prosty słomianny, tylko wstążką opasany do ogrodu, takiż lepiej ubrany do odwiedzin i gości, oto wszystko, co potrzeba”), rękawiczkach, służących jednak nie ozdobie, lecz ochronie rąk podczas prac gospodarskich („[m]ając tyle do czynienia, i chcąc się trudnić rzeczami, które przykładania ręcznej pracy wymagają, ręce twe byłyby jak u dziewki folwarcznej, gdybyś ich nie ochraniała…”), wreszcie odpowiednim obuwiu, gwarancie tak wygody, jak i zdrowia, któremu Nakwaska poświęca długi ustęp: „Trzewiki radabym koniecznie, abyś nosiła do przechadzek skórkowe, do chędożenia jak męzkie na mocnej podeszwie. (…) Nie podobna chodzić po ogrodzie, dziedzińcu, folwarku, w lekkich prunetowych trzewikach z cieniutkiemi podeszwami. Sądzę, że te cienkie obuwia czynią zapewne Polki tak czułemi i bojaźliwemi na widok jakiego bądź owadu lub jestestwa obrzydliwego. Jest naturalną rzeczą, ze dotchnąć mysz, żabę, węża, kreta lub pająka, nogą prawie nie odzianą, jest nader przykrą rzeczą.” Ówczesne obuwie faktycznie stwarzało problemy, szczególnie zimą: do połowy wieku XIX noszono buty z cienkiej skóry lub tkaniny, o identycznym kształcie dla prawej i lewej nogi, które wprawdzie łatwo dopasowywały się do stopy, ale których lekka konstrukcja nie zabezpieczała dobrze przed wychłodzeniem organizmu. Chłód, panujący w okresie zimowym w nieogrzewanych w większości pokojach, zmuszał domowników do noszenia ciepłej odzieży głównie wełnianej, a od połowy XIX wieku także flanelowej. Większość kobiet godziła się na zniekształcające sylwetkę, ale za to ciepłe, watowane suknie, okrywając się dodatkowo pelerynkami i szalami, a na dłonie naciągając zapewniające swobodę ruchów mitenki. Niezastąpione zimową porą były również futra – głownie baranie i lisie, często bobrowe lub zajęcze, w owym czasie szyte tak, by były zwrócone sierścią ku użytkownikowi (dopiero od początku XX w. nosi się futra włosem na wierzch). W największe mrozy wkładano dachy, długie do kostek peleryny szyte z dwóch warstw futer.Krynolina, jak podaje Maria Gutkowska-Rychlewska, miała swą premierę na jesieni 1856 r. Lekki, stalowy stelaż krynoliny szybko zastąpił noszone dotychczas ciężkie konstrukcje z włosianki, krępujące ruchy i niemiłosiernie grzejące latem. Ową stalową klatkę zakładano na bieliznę, bezpośrednio na nią zaś sutą suknię wierzchnią. Dzięki krynolinie spódnice mogły przyjmować teraz monstrualne rozmiary (starczy powiedzieć, że obwód najszykowniejszych dochodził do 10 m), co narażało noszące je elegantki na różnorakie niedogodności i kłopotliwe sytuacje towarzyskie. Proste czynności, jak siadanie, przechodzenie przez drzwi czy wsiadanie do powozu wykonywane w krynolinie wymagały zręczności i uwagi, toteż dziewczęta od dzieciństwa opanowywały trudną sztukę poruszania się w szerokich spódnicach. W rezultacie najbogatsze, a zarazem najszersze suknie królowały na balach, na co dzień zaś zadowalano się krynoliną węższą, ukrytą pod fałdami spódnicy pozbawionej ciężkiej, naszywanej dekoracji charakterystycznej dla strojów uroczystych. Staniki pozostawały obcisłe (w sukniach codziennych wykończone kołnierzykiem, w balowych – głębokim dekoltem obrębionym szeroką plisą, tzw. bertą) zmienił się natomiast krój rękawów: spod rękawa wierzchniego, rozszerzającego się ku dołowi na kształt dzwonu, wystawał jaśniejszy, naszywany falbankami i ściągnięty w nadgarstku rękaw spodni. Szerokie spódnice, obszyte poziomym ornamentem optycznie skracały sylwetkę, toteż do łask wróciło obuwie na obcasie: wysokie, sznurowane lub zapinane na guziczki trzewiki. Krynolinom towarzyszyły małe, koronkowe parasolki ze składaną rękojeścią, noszone głównie dla ochrony przed słońcem (opalenizna świadczyła ciągle o przynależności do pracującego fizycznie w skwarze dnia plebsu), które dla wygody zastępowano pasterkami, słomkowymi kapeluszami o szerokich rondach, zdobionymi sztucznymi polnymi kwiatkami i wstążkami. Eleganckie kobiety nie mogły obyć się bez wachlarzy, naśladujących wzornictwem swe XVIII-wieczne odpowiedniki, oraz ażurowo haftowanych narzutek i chustek z koronki klockowej lub jej maszynowej imitacji. Suto zdobione suknie i okrycia wierzchnie, którymi przeładowana jest moda kobieca lat 60., to efekt żywo rozwijającego się przemysłu konfekcyjnego, wykorzystującego takie techniczne nowinki jak maszyny do szycia, haftu czy wyrobu koronek.
Omawiając ubiór kobiecy tej dekady nie sposób nie wspomnieć o żałobie narodowej z lat 1861-1863, kiedy to po wypadkach warszawskich poprzedzających wybuch Powstania Styczniowego, polskie patriotki zaczęły manifestować swoje oddanie ojczyźnie nosząc proste, czarne suknie wykończone maleńkim, białym kołnierzykiem i białymi mankietami. Stosowną do nich ozdobą była biżuteria patriotyczna z matowej lawy wulkanicznej lub czarno oksydowanej stali, w formie emblematów martyrologicznych i religijnych (krzyże, kajdany, korona cierniowa), która zastąpiła dotychczasowe klejnoty i precjoza przekazane na potrzeby Rządu Narodowego. Władze carskie bezskutecznie próbowały zmusić Polki do zrzucenia czerni, wydając coraz to nowe zakazy, wyraźnie definiujące dozwoloną kolorystykę ubiorów kobiecych. Po klęsce powstania czarne suknie symbolizowały już nie tylko patriotyzm, ale i żałobę po utraconych w walkach bliskich – zrezygnowano z nich dopiero po ogłoszeniu przez cara amnestii w 1866 r.
W połowie lat 60. rozmiary krynoliny zmniejszają się, a jej kształt ewoluuje przez półkrynolinę (fr. crinolette) opisaną już nie na okręgu lecz na wypchniętym ku tyłowi półkolu, po turniurę (fr. tournure) w postaci umocowanej na wysokości pośladków włosianej poduszki lub drucianej klatki, na której spoczywał karykaturalnie spiętrzony nadmiar materiału, spływającego kaskadami falban, marszczeń, plis, wstążek i koronek w długi, równie bogaty tren. Nic dziwnego, że turniura, jak pisze Szyller, szybko stała się obiektem prasowych kpin i niewybrednych żartów. W latach 70. suknie na turniurze występują w dwóch odmianach. Pierwszy to petite casaque, czyli stanik przechodzący w udrapowaną tunikę układaną na wierzch sukni z trenem. Drugi wariant przewidywał gładki, opięty i zapinany na guziki stanik skontrastowany z przeładowaną sutymi fałdami spódnicą upinaną na drugiej spódnicy, tworzącej tren. Nietrudno sobie wyobrazić, jak dalece krępowała ruchy taka suknia, toteż i moda na turniurę nie utrzymała się długo i po dziesięciu latach stroje z długimi trenami zniknęły z żurnali.
Uproszczenie kroju damskiego ubioru, jakie zaznacza się w modzie kobiecej począwszy od końca lat 70., ściśle wiązało się z przemianami obyczajowymi, którym towarzyszyło rozpowszechnienie się innej mody, a mianowicie na sport. Ciężkie, drapowane suknie utrudniały grę w coraz popularniejszego tenisa czy krokieta i właściwie uniemożliwiały jazdę na bicyklu, która wprawdzie uchodziła za kontrowersyjną, a nawet gorszącą, szybko jednak podbiła niewieście serca. Początkowo, jak pisze Szyller, projektanci strojów przedkładali w żurnalach mód rozwiązania pozorne, wprowadzając wprawdzie rozróżnienie na suknie „spacerowe”, „do podróży” czy „kostiumy do uprawiania łyżwiarstwa”, wszystkie jednak miały ten sam, wyposażony w turniurę fason, a różniły się między sobą np. deseniem (przykładowo kwiaty na materiale miały sygnalizować nastroje sielankowe i jako takie decydowały o tym, że dany model przeznaczony był na „wycieczki podmiejskie”). Sukniom towarzyszyły malutkie, przekrzywione fantazyjnie na bok kapelusiki, zdobne wstążkami i koronkami.
Tak więc pod koniec lat 70. turniura na pewien czas zanika (zastąpiona przez wysmuklającą sylwetkę suknię opiętą od stanika aż do połowy uda i przechodzącą w kaskadę poprzecznych fałd i falbanek), by wrócić na krótko do łask w połowie lat 80. i to w formie jeszcze bardziej niż dotąd przeładowanej. Szybko jednak wyparta zostaje przez wygodniejsze stroje o kształcie dzwonu. W ten sposób w modzie kobiecej zaznacza się wpływ secesji z jej upodobaniem do roślinnych motywów: ściśnięta w pasie i mocno rozkloszowana od wysokości kolan suknia kobieca przypomina odwrócony kielich kwiatu, a figura odzianej w nią damy zyskuje wijącą się na podobieństwo łodygi bluszczu linię: górą wygina się ku przodowi, dzięki podkreśleniu biustu luźnym, zbluzowanym stanikiem, zwęża się w talii, a następnie ponownie wykrzywia się od pośladków, tym razem jednak do tyłu. Opisywany efekt potęgowały kaskady żabotów, przewieszone przez szyje szale i boa, wysunięte ku przodowi kapelusze i wlokące się za elegantkami treny, przy czym te ostatnie znikają z żurnali już w latach 90. Na powrót modne stają się bufiaste rękawy, tak jak w latach 30. usztywniane za pomocą fiszbin. Naturalna wiotkość sylwetki spowitej w lekką, swobodnie opadającą suknię była, jak podkreśla Możdżyńska-Nawrotka, złudzeniem: krępujący od lat ciało gorset stał się teraz wyjątkowo niewygodny, nie tylko ścieśniając talię, ale i wyginając ją w pożądany kształt litery S, a stalowe usztywnienia kołnierzy, spiętrzone fryzury i ogromne kapelusze ograniczały dodatkowo swobodę ruchu głowy.Początek XX w. przynosi dalsze uproszczenie kobiecych strojów. Tendencja ta jest wypadkową rosnącej aktywności fizycznej pań, jak i krytyki środowisk lekarskich wymierzonej w zwyczaj noszenia gorsetu. Podjęta przez medyków krucjata przeciwko gorsetowi była w pełni uzasadniona: zwężając figurę w pasie do wymarzonej talii osy ów „nowożytny pancerz”, jak określali go higieniści, deformował żebra, zaginając trzy najniższe ku środkowi ciała, zmieniał położenie narządów wewnętrznych i, zmniejszając objętość klatki piersiowej, spłycał oddech, czego następstwem była skłonność ówczesnych dam do efektownych omdleń przy byle wzruszeniu. Na przełomie XIX i XX stulecia wprawdzie z gorsetu całkiem nie zrezygnowano, jednak zmienił on swoją formę, nie akcentując już tak talii, która teraz miała szerokość niemal równą miednicy, i sięgając aż po biodra i uda, które teraz miały być wąskie i szczupłe. Skrócony u góry, a wydłużony w dole korpusu gorset znacznie utrudniał siadanie, wymagał także noszenia osobnego biustonosza, nadawał jednak sylwetce pożądaną, prostą, wysmukłą formę, podkreśloną zwężonym dołem sukni i dopasowanymi rękawami. Kontrastowały z nią kapelusze o wielkich rondach, przybrane sztucznymi kwiatami, wstążkami i piórami, które przypinano do fryzur długimi (do 40 cm) szpilkami o ozdobnych główkach. Popularnym z uwagi na swoją wygodę strojem pozostaje od lat 80. zapożyczony z mody męskiej wełniany kostium krawiecki (nazwany tak, ponieważ był szyty wyłącznie przez krawców męskich), złożony z długiej do ziemi spódnicy i wydłużającego się ku tyłowi żakietu, a czasem także kamizelki.
Hasło wygodnego ubioru nabiera znaczenia w latach I wojny światowej. Miejsca mężczyzn, którzy udali się na front, tak w biurach czy sklepach, jak i przy fabrycznych taśmach zajmują kobiety, które teraz potrzebują nie tyle szykownych, co praktycznych i komfortowych w noszeniu ubrań. Coraz więcej pań rezygnuje z gorsetów, wąskie i długie spódnice zastępowane są rozkloszowanymi i krótszymi, sięgającymi połowy łydki (nie oznacza to jednak by noszące je damy eksponowały nogi – te były bezpiecznie ukryte w wysokich, sznurowanych trzewikach), a fantazyjne kapelusze o szerokich rondach ustępują na rzecz osadzonych głęboko na głowie skromnych kapelusików czy czapeczek, znacznie dogodniejszych w środkach masowego transportu. Popularność zyskują swetry, początkowo noszone jako odzież sportowa, oraz luźne, przepasane nieco powyżej talii płaszcze o dużych kieszeniach.
I chociaż tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny żurnale ponownie lansują suknie modelujące i usztywniające ciało, kobiety, zakosztowawszy wygody, nie zamierzają do nich wrócić. Początek lat 20. to stroje luźne, wręcz obwisłe, o prostej linii zacierającej kontury sylwetki. Ulubioną kreacją Polek są wpierw kloszowe baskinki, doszywane poniżej linii biustu, później suknie typu robe de chemise naśladujące krojem koszule o kimonowych rękawach. W latach 20. chętnie nosi się też garsonki (z luźną bluzą, tzw. kasakiem, oraz plisowaną spódnicą) oraz kostiumy (żakiet z wąskimi klapami lub blezer bez kołnierza i spódnica). Wielką popularnością cieszą się futra, srebrne lisy, a także chusty z frędzlami i jedwabne, batikowe szale.
W tym okresie mocniej niż w latach wcześniejszych zaczynają wybrzmiewać hasła emancypacji kobiet. Jednym z rezultatów tego trendu jest prawdziwa rewolucja w modzie damskiej, zapoczątkowana przez Coco Chanel pod wpływem powieści Margueritte’a „Chłopczyca”, a polegająca na rezygnacji z kobiecych kształtów na rzecz sylwetki typowo chłopięcej. Noszone wówczas stroje spłaszczają więc figurę, która traci teraz biust (panie o krąglejszych kształtach ciasno owijają piersi pasem tkaniny lub zakładają gumowy gorset), i maskują talię ukrywając ją pod luźną suknią z paskiem opuszczonym do linii bioder. Fryzury także stają się po męsku krótkie, co z kolei – jak podaje Iwona Kienzler – jest zasługą sławnego paryskiego fryzjera polskiego pochodzenia – Antoine’a czyli Antoniego Cierplikowskiego, który wylansował bob, strzygąc w ten sposób aktorkę Èvę Lavallière do teatralnej roli Joanny d’Arc. Chłopczyca ma zatem włosy krótkie, ścięte po męsku z podgolonym tyłem, przedziałkiem z boku i zawiniętymi pejsami, lub – w wersji mniej szokującej – sięgające połowy szyi z prostą grzywką. Najczęściej jest też brunetką (nieraz – z konieczności – farbowaną). Wkładając kapelusz (wciąż nie do pomyślenia jest by kobieta mogła pokazać się na ulicy bez nakrycia głowy) chłopczyca wybiera jeden z modnych obecnie kapelusików przypominających kask lub klosz, które zdobi jedynie niewielkie rondko, pojedyncze pióro, czasem sztuczny kwiat lub klamerka. Więcej – jest kobietą wyzwoloną: uprawia sport, sama chadza do kawiarni, śmiało sięga po szminkę, tusz do rzęs, lakier do paznokci, a nawet… papierosy, które – choć długo nie przestają budzić oburzenia moralistów – zyskują tymczasem elegancką oprawę w formie cygaretki. Nie na tym koniec. Oto w sezonie 1924–25 staje się rzecz niepojęta: kobieta po raz pierwszy odsłania łydkę, a w tańcu nawet kolano! Moda na tak skandalicznie krótkie spódniczki, zapoczątkowana przez tenisistkę Susan Lenglen, mającej zwyczaj występować na korcie w sukience do kolan, zyskała popularność dzięki niezaprzeczalnej wygodzie, jaką taki strój dawał w nowoczesnych, dynamicznych tańcach, które właśnie zaczęły podbijać Europę: fokstrotowi, charlestonowi czy quickstepowi.
W latach 30. do łask wraca kobieco zaokrąglona i wcięta w talii sylwetka, wciąż jednak wysmukła i wysoka. Panie nie spłaszczają już piersi, przeciwnie – uwydatniają je specjalnymi zaszewkami i odpowiednio wymodelowanymi miseczkami biustonoszy, a gorsety – w których XIX-wieczne fiszbiny i stalki zastąpione zostały wszytymi w materiał w strategicznych miejscach pasami gumy – wyszczuplają kibić. Ponętne blondynki z lokami utrefionymi w pukle i fale zajmują miejsce krótko- i prostowłosych brunetek, którym z kolei zakłady fryzjerskie oferują teraz możliwość farbowania i ondulowania włosów przy pomocy gorącej pary. Ku uciesze moralistów (i – co ciekawe – wielu mężczyzn, skarżących się na to, że moda na eksponowanie nóg czyni kobiece ciało zbyt dosłownym i banalnym, zostawiając mało pożywki dla wyobraźni) suknie wydłużają się teraz, kończąc się między kostką a połową łydki. Ubiory pozostają jednak wygodne: triumfy święci nieformalna „suknia na miasto” (zwana też sportową), o lekko poszerzanej spódnicy ściągniętej paskiem z ozdobną klamerką i rozpinanej do pasa górze, zwieńczonej małym kołnierzykiem. Powodzeniem, zwłaszcza w dobie kryzysu, cieszyły się także kombinacje bluzek i spódnic – oba elementy zestawu łatwo było „odzyskać” przerabiając schodzoną sukienkę. Wciąż modny kostium ma teraz jeden, obowiązujący powszechnie fason, nazywany kostiumem angielskim (bo też był masowo produkowany właśnie w Anglii): gładkiej, wąskiej spódnicy towarzyszy długi, jednorzędowy żakiet z wyłożonym kołnierzem i poszerzanymi ramionami. Wymaganym dodatkiem pozostaje kapelusz, wpierw jedynie odsłaniający czoło, a z czasem wycofujący się niemal na sam czubek głowy.
Podstawową różnicą między XIX-wieczną modą męską i damską była uniformizacja i mniejsza podatność na zmiany tej pierwszej. Bez względu na wykonywany zawód, status społeczny czy majątkowy mężczyźni nosili ubrania skrojone podług tych samych fasonów (których wszakże, przynajmniej w pierwszej połowie stulecia, było prawdziwe zatrzęsienie). O przynależności do elity decydowały drobiazgi – znakomity krój poszczególnych elementów garderoby, schludność ubioru (o pozycji mężczyzny świadczyły wypucowane na błysk buty i czysta koszula), wreszcie nieuchwytna elegancja znamionująca wyrobiony smak i doskonałe wychowanie. W dobrym tonie, jak stwierdza Małgorzata Możdżyńska-Nawrotka, było „podążanie za modą, ale bez przesady i ostentacji”. Odstępstwa od tej reguły narażały ludzi „wyelegantowanych” ponad stan na kpiny otoczenia.
Wymóg praktyczności i funkcjonalności męskiej garderoby decydował o tym, że jej metamorfozy na przestrzeni lat były wolniejsze i mniej spektakularne niż w przypadku damskich toalet. Nie znaczy to jednak, że męski ubiór nie ewoluował, jednak ewolucja ta – odmiennie niż w przypadku strojów kobiecych – wyznaczana była przez coraz silniej zaznaczające się dążenie do uczynienia odzieży wygodną w noszeniu. Stąd elementy garderoby wcześniej uznawane za komfortowe, lecz nieformalne, w miarę upływu czasu znajdowały zastosowanie w coraz to bardziej uroczystych okazjach. W pierwszej połowie XIX stulecia tory przeobrażeń w modzie męskiej i damskiej biegły jeszcze równolegle. I tak ubiór męski lat 30. XIX w. odznaczał się, jak pisze Szyller, analogicznymi do kobiecego cechami: spadzistymi ramionami, bufiastymi rękawami, wciętą talią (którą uzyskiwano nosząc… gorsety) oraz optycznie poszerzonymi i zaokrąglonymi przez odpowiednio skrojone spodnie czy poły surduta biodrami. Do fraka, który przeważnie miał odcień granatowo-szafirowy, wkładano obowiązkowo jaśniejsze od niego spodnie, długie, wąskie i obciągnięte skórzanym strzemiączkiem przechodzącym pod podeszwą buta. W końcówce dekady spodnie te, coraz częściej kraciaste, zaczęto kroić bez paska, przez co zegarek, noszony dotąd w ich kieszonce, trzeba było przenieść do kamizelki. Innym novum jest zastąpienie w latach 40. klapy w spodniach za pomocą krytego, zapinanego na guziki rozporka.
Twarz golono gładko, zostawiając co najwyżej mały wąsik, baki lub bokobrody. Na nich to opierał się modny już od lat 20. wysoki, sztywny kołnierzyk, znacznie ograniczający ruchy głowy: uwięziony w nim delikwent chcąc spojrzeć w bok zmuszony był obracać cały korpus. Co gorsza, noszono do niego kłopotliwe w wiązaniu i układaniu batystowe krawaty (pod tym terminem krył się w owym czasie rodzaj chustki) oraz jedwabne fulary, które panowie zmieniali nawet kilka razy dziennie. Mniej wyrobionym mężczyznom, którzy nie byli w stanie sprostać temu wyzwaniu, pospieszyli z pomocą obrotni producenci, oferując gotowe, uformowane już i zszyte na stałe dodatki, które wystarczyło zapiąć na szyi za pomocą klamerki. Mimo wszystkich tych niedogodności szanującym się dżentelmenom aż do końca lat 40. nie przychodziło do głowy rezygnować ani z krawatów ani ze sterczących, wykrochmalonych kołnierzyków, stanowiły one bowiem atrybut porządnych, szanujących się obywateli. Miękkie, wykładane kołnierze znamionowały liberalne przekonania, stąd nosili je wyłącznie romantyczni poeci, awangardowi artyści i rewolucyjna młodzież.
W modzie męskiej I połowy XIX wieku, jak podaje Gutkowska-Rychlewska, odcisnęły swoje piętno dwa wynalazki. Pierwszym były szelki sprężynowe, które, podobnie jak strzemiączka, gwarantowały nieskazitelną gładkość spodni. Efekt ten otrzymywano dzięki sprężynkom wszytym w zakończenia szelek i obciągniętym lekko zmarszczonym zamszem, jednak koszt elegancji były wysoki – nowinka nie należała do najwygodniejszych, bowiem uciskała barki i ciągnęła w dół ramiona. Drugi patent, szapoklak (fr. chapeau claque), czyli składany cylinder atłasowy, miał dłuższy od szelek sprężynowych żywot i jeszcze w latach 30. XX stulecia stanowił element stroju balowego. Długa moda na szapoklak dowodzi praktyczności tego prostego rozwiązania: wchodzący do salonu elegancki mężczyzna obowiązany był zdjąć nakrycie głowy, z którym później – zwłaszcza przy wysokim cylindrze – nie miał co począć. Spłaszczany w naleśnik szapoklak można było wygodnie trzymać w ręce lub wsunąć pod pachę. Należy tu jednak zaznaczyć, że na gruncie polskim cylinder nie miał dobrej prasy – symbol nieczułego na patriotyczne porywy światowca, pogardliwie nazywany rurą, narażał noszącego go eleganta na szykany i rozliczne przykrości (jak zerwanie kapelusza lub rozpłaszczenie go na głowie delikwenta), a w okresie żałoby narodowej, jak pisze Możdżyńska-Nawrotka, został wręcz zakazany przez Rząd Narodowy. Bo też trzeba zaznaczyć, że chociaż ogólne trendy w polskiej modzie były wyznaczane przez zagranicę – dla kobiet wyrocznią był Paryż, dla mężczyzn Londyn – to obcych wzorów nie przyjmowano powszechnie i całkowicie bezkrytycznie. Nowinki najchętniej podchwytywali bywali w świecie, młodzi kosmopolici, na których obyczaje utyskiwali starsi wiekiem tradycjonaliści. Zaznaczały się też w polskiej modzie tendencje rodzime, której najlepszym przykładem jest utrzymywanie się przez całe XIX stulecie i aż po wiek XX, szczególnie w środowiskach ziemiańskich, jako ubioru uroczystego, stanowiącego symbol tożsamości narodowej, swoistego kostiumu historycznego, na który składały się: kontusz, żupan przepasany jedwabnym pasem, konfederatka i wysokie buty.W połowie XIX wieku drogi mody męskiej i damskiej definitywnie się rozchodzą. Podczas gdy żurnale każą kobietom borykać się z krynolinami i turniurami, ubrania męskie stają się coraz wygodniejsze i praktyczniejsze: znikają watowane ramiona, wcięta talia, wąskie rękawy, strój staje się luźniejszy, a w latach 60. wręcz workowaty w kroju rękawów i nogawek. Na co dzień mężczyźni nosili czarne lub brązowe surduty, czyli długie, dwurzędowe, odcinane w talii marynarki, lub ich krótszą odmianę o zaokrąglonych połach – tużurki. Frak zakładano już tylko na bale i inne uroczystości, przy czym fantazyjne kolory, np. butelkowy czy szafirowy, zarezerwowane były do ślubu. Ciemny strój ożywiały barwne kamizelki, których szanujący się dżentelmen miał pokaźną liczbę – jak pisze Elżbieta Kowecka niezbędne minimum stanowiła kamizelka biała na niedzielę, błękitna na poniedziałek, ciemnozielona na wtorek, popielata na środę, pąsowa na czwartek, czarna na piątek, żółta na sobotę, a do tańca – czarna z pąsową wypustką. Trzeba jednak podkreślić, że dbający o prezencję mężczyzna nie mógł ograniczyć się tylko do szerokiego zestawu różnobarwnych kamizelek. Połowa XIX wieku to, jak pisze Lilianna Nalewajska, okres szybkich przemian w życiu gospodarczym i społecznym, które pociągają za sobą zmiany w stylu życia: doba pokawałkowana zostaje na ściśle określone wycinki czasu, które przeznacza się na konkretne zajęcia czy rozrywki. Zajęciom tym i porom dnia podporządkowany zostaje ubiór – mężczyzna winien zatem odmiennie odziewać się rano, popołudniu i wieczorem, mieć strój domowy, nieformalny i wizytowy, dalej: osobne ubranie do jazdy konnej, rannej przechadzki czy polowania itd. Krzyżowanie tych kategorii powodowało, że odmienne stroje obowiązywały jako ubiór domowy na wsi czy ranne ubranie do wód.
Lata 70. na nowo dodają męskiej sylwetce smukłości, zwężając rękawy i nogawki. Z mody wychodzą barwne kamizelki, tużurki szyje się teraz z wełny lub tweedu i nosi wraz ze spodniami i kamizelką z tej samej tkaniny. Nowością drugiej połowy XIX stulecia jest trzyczęściowy garnitur, którego każdy element szyty jest teraz – w przeciwieństwie do wcześniej obowiązujących trendów – z tego samego materiału i w tym samym kolorze. Stanowiąca składową garnituru marynarka szybko staje się nieodzowną częścią męskiej garderoby, stopniowo wypierając z niej tużurek, zaś filcowy melonik coraz częściej zastępuje cylinder, jakkolwiek ten ostatni nadal stanowi obowiązkowy element stroju formalnego wraz z żakietem, rękawiczkami i sztuczkowymi spodniami. Ozdobą stroju, świadczącą o dobrym smaku noszącego go mężczyzny, była dewizka zegarka, spinki do mankietów, chustka do nosa, laseczka, czasem fajka, niekiedy monokl lub binokle. W latach 90. leżące kołnierzyki i płaskie krawaty, charakterystyczne dla lat 80., zastąpione zostają przez krochmalone na sztywno kołnierze, sterczące na niebotyczną, bo dochodzącą nieraz do 10 cm, wysokość. Panom, których nie stać było na zmienianie koszuli co najmniej dwa razy w ciągu dnia, z odsieczą pospieszył przemysł, oferując wymienne kołnierzyki i mankiety wykonane z celuloidu, które w przypadku zabrudzenia wystarczało przetrzeć wilgotną szmatką.
Dopinane kołnierzyki z celuloidu utrzymały się aż do lat 20. XX w. (w końcówce których pojawiły się koszule szyte razem z kołnierzykami), bo też podobnie jak w poprzednich dekadach przedwojenna moda męska nie zmieniała się tak szybko i radykalnie jak kobieca. Surduty wprawdzie zdążyły całkiem wyjść z użycia, nadal jednak noszono fraki (na bardzo uroczyste okazje), żakiety ze sztuczkowymi spodniami (jako strój formalny) oraz trzyczęściowe garnitury (na co dzień). Nowością, początkowo niezbyt dobrze przyjmowaną w Polsce, był smoking, który zakładano na wieczorowe, nieoficjalne spotkania towarzyskie lub dansingi. Oczywiście zmienił się nieco krój poszczególnych elementów męskiej garderoby, np. spodnie zyskały mankiety i zaprasowane kanty, miejsce wysokich trzewików zajęły buty płytkie i sznurowane, odsłaniające skarpetki o dyskretnym wzorku, krótkie krawaty z początku lat 20. w miarę upływu czasu ulegały wydłużeniu itd., były to jednak przeobrażenia – w zestawieniu z przemianami fasonów kobiecych sukien – dyskretne. Moda, ewoluująca w stronę ubrań komfortowych w noszeniu, zezwoliła panom na rezygnację z kamizelki w upalne dni, co oznaczało konieczność przełożenia zegarka do wewnętrznej kieszeni marynarki lub do kieszonki na przodzie spodni. W pierwszym wypadku dewizka zakończona była guzikiem przypinanym do butonierki, w drugim – szlufką zaczepianą o pasek. Jednocześnie przychylność zyskiwały sobie praktyczne w noszeniu zegarki na rękę, które wynaleziono na potrzeby brytyjskich oficerów w czasie I wojny światowej. Rosnąca popularność aktywności fizycznej zrodziła specjalny ubiór sportowy, na który składała się tweedowa marynarka lub sweter, krótkie do kolan spodnie-pumpy i wełniane podkolanówki z deseniem w kratę lub w zachodzące na siebie romby. Na gładko zaczesane i nabłyszczone brylantyną włosy nakładano kapelusze o mniej formalnym niż dotąd fasonie: w chłodniejsze dni filcowe homburgi z niewielkim, podwiniętym rondem i charakterystycznie załamaną główką, zimą – ciągle modne meloniki lub czapki futrzane, latem – panamy z południowoamerykańskiej słomki, a do odzieży sportowej – kaszkiety.
W XIX-wiecznych średniozamożnych i ubogich dworach z rzadka tylko decydowano się na specjalnie ubranka dla dzieci szyte z delikatnej tkaniny, zdobione haftem czy koronkami. Ubrania takie przeznaczone były na wyjątkowe okazje, podobnie jak pięknie wyszywane czepki, które zdobiły główki niemowląt, a do których – jako do części garderoby najbardziej wyeksponowanej – przykładano szczególną wagę jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Na co dzień zadowalano się z reguły prostymi ubiorami wykonywanymi własnym sumptem – dzierganymi na drutach czy – najczęściej – wykrojonymi z wyprawnych, matczynych sukien. Zwyczaj szycia dziecięcej odzieży z wyprawnej bielizny matki brał się nie tylko z oszczędności, ale także z przekonania, że w takich sukienkach dziecko najlepiej się chowa. Aż po początek XX w. przeważały ubiory proste, które do czwartego, piątego roku życia, a czasami i dłużej, przybierały postać skromnych, luźnych sukienek, w które odziewano zarówno chłopców jak i dziewczynki: „Dziecinne sukienki prawie zawsze w domu robione czasem najniezgrabniej leżą, kiedy forma trudna do naśladowania; bluza paskiem przepięta, choć w domu zrobiona najlepiej ubiera (...). Bluzy krój łatwy, — wygodny i zgrabny; alebym nierada, aby z kosztownych materyi robione były. Aksamit i w ogólności jedwabne materye, któremi niektóre młode matki dzieci swe zdobią, nie są wcale przydatne dla nich. Co za męka dla młodej istoty gdy niemoże się ruszyć, ni biegać, ni walać się po ziemi, dla tej ślicznej, fantazyjnej sukienki!” pisała Nakwaska. Odświętne ubiory dziecięce naśladowały stroje rodziców – wojskowe czy narodowe (jak miniaturowe kontusze) w przypadku chłopców i niewieście suknie w wypadku dziewcząt. W I połowie XIX w. ubranie dorosłej kobiety różniło się od wyjściowego stroju dziewczynki właściwie tylko długością: sukienka dziewczęcia, które nie zostało jeszcze wprowadzone w towarzystwo, tj. do ok. 15 roku życia, sięgała nie ziemi lecz kolan, odsłaniając pantalony obszyte wąską koronką, gdy wkładano je do sukni codziennej, lub ukraszone falbankami, wstawkami, zakładeczkami przy sukienkach przeznaczonych na okazje bardziej uroczyste. Szyto ją z gazy, muślinu lub tiulu w jasnych kolorach, odpowiednich dla skromnej panienki. Chłopców z kolei, aż do lat 30., jak podaje Witold Molik, odziewano w krótkie do pasa kaftaniki jedwabne lub wełniane o zwężających się rękawach. Dbałość o wygodę i swobodę dziecięcego stroju, jaka pod wpływem mody angielskiej zaznaczyła się na przełomie XVIII i XIX stulecia, stopniowo odchodziła w niepamięć. Od lat 40. XIX w. odzież dziecięca na powrót staje się kopią ubrań osób dorosłych, wprawdzie nie tak dokładną jak w końcu wieku XVIII, ale jednak mało komfortową i krępującą ruchy. I chociaż, jak już wspomniano, zwyczaj odziewania 5–6-letnich malców bez względu na płeć w luźne sukienki utrzymywał się długo, konkurencję dlań w połowie XIX w. stanowił nowy trend, czyniący z małych, a tym bardziej starszych dzieci miniatury dorosłych. Chłopców ubierano zatem już nie tylko w krótkie spodnie i kaftaniki o rękawach trzy czwarte, sięgające teraz połowy bioder, ale także we fraki i surduty, dbając przy tym o stosowną fryzurę i uzupełnienie stroju o niezbędne akcesoria (rękawiczki, laseczkę, kapelusz), zaś kilkuletnim dziewczynkom w latach 60. zakładano kopiaste sukienki przywodzące swym kształtem na myśl krynoliny. Świadectwem tej długo utrzymującej się tendencji niech będzie zamieszczona w cytowanym przez Ewę Szyller numerze czasopisma „Bluszcz” z 1884 r. propozycja uproszczonego gorsetu „dla panienek od 7 do 9 lat”. Aż do I wojny światowej moda dziecięca szła krok w krok za modą damską i męską, stanowiąc mniej lub bardziej wierne ich odbicie. Tym samym dziecięce ubrania w znaczącym stopniu odzwierciedlały status majątkowy i aspiracje rodziców, choć nie zawsze było to regułą. Nieraz w bardzo majętnych rodzinach programowo ubierano dzieci i młodzież w stroje znoszone czy od dawna niemodne, w przekonaniu, że w ten sposób wyrabia się w dzieciach cnoty skromności, umiaru i oszczędności. Przytaczana przez Annę Pachocką autorka poradników Lucyna Mieroszowska tak komentowała tę wcale nierzadką XIX-wieczną strategię wychowawczą: „Pojmuję troskliwość wielu świętobliwych matek, obawiających się staranniejszego ubrania i powstającej z niego próżności dla dzieci, lecz śmiem się tu odezwać zdaniem (…), że upokarzanie i poniżanie dzieci, bronienie im stroju i zabawy więcej w nich miłości do rzeczy światowych i pychy podnieca, niż staranne a nawet zbytkowne ubranie”.W dwudziestoleciu międzywojennym ubrania dziecięce wreszcie zaczęto dostosowywać do potrzeb rozwijających się organizmów. Jak podaje Anna Sieradzka do szkoły chłopców odziewano w ciemną kurtkę lub marynarkę, pod którą zakładano białą koszulę z wykładanym kołnierzem, a w zimniejsze dni także wełnianą kamizelkę bądź sweter, oraz spodnie do kolan, które w zimie miały fason pump. Noszono do nich podkolanówki i wysokie trzewiki. O przynależności do szkoły informował fason i kolor czapki z daszkiem oraz przyszyta do rękawa tarcza. Ubiór wakacyjny niewiele różnił się od szkolnego – materiały były lżejsze i bardziej przewiewne, można też było zrzucić trzewiki i biegać boso lub w sandałkach. Uczęszczające do szkół dziewczęta obowiązywał mundurek, ściśle określony w regulaminie placówki, często nawiązujący krojem do mundurku marynarskiego. Ten ostatni pozostawał zresztą przez długi czas, bo od II poł. XIX w. aż po lata 30. XX w., popularnym strojem tak dla chłopców jak i dziewczynek; składały się na niego – odpowiednio – krótkie spodenki lub plisowana spódniczka oraz bluza z wykładanym kołnierzem, utrzymane obowiązkowo w barwach bieli i granatu, czasem zestawianych ze sobą kontrastowo. Poza szkołą dziewczęta nosiły proste sukienki – jasne latem i ciemne zimą – albo spódniczki, do których zakładano luźne bluzki i sweterki. Funkcję nakrycia głowy pełnił zazwyczaj filcowy beret lub dzianinowa czapka.
Bibliografia:
Gutkowska-Rychlewska, M. (1968) Historia ubiorów. Wrocław – Warszawa – Kraków: Zakład Narodowy Imienia Ossolińskich
Kienzler, I. (2014) Moda. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 27. Warszawa: Bellona i Edipresse
Kowecka, E. (2008) W salonie i w kuchni. Opowieść o kulturze materialnej pałaców i dworów polskich w XIX w. Poznań: Zysk i S-ka
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Molik, W. (1999) Życie codzienne ziemiaństwa w Wielkopolsce w XIX i na początku XX wieku. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie
Możdżyńska-Nawrotka, M. (2002) O modach i strojach. Wrocław: Wydawnictwo Dolnośląskie
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Nalewajska, L. (2010) Moda męska w XIX i na początku XX wieku. Warszawa: Wyd. Uniwersytetu Warszawskiego
Pachocka, A. (2009) Dzieciństwo we dworze szlacheckim w I połowie XIX wieku. Kraków: Avalon
Sieradzka, A. (2013) Moda w przedwojennej Polsce. Warszawa: PWN
Szyller, E. (1961) Historia ubiorów. Warszawa: Państwowe Wydawnictwa Szkolenia Zawodowego
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: