Pierwszym etapem uprawy roli jest orka, do której na przestrzeni dziejów używano różnych narzędzi. Były to: socha, radło i pług. Sochę wykonywano w całości z drewna, jedynymi metalowymi jej elementami były żelazne radlice osadzone na rozgałęzieniach rylca. To stosunkowo tanie i proste do wykonania narzędzie chłopi wytwarzali własnoręcznie, własnoręcznie też je naprawiali, gdyż, jak pisze Gloger, socha „[ł]atwą jest do naprawy, lecz łatwo się i psuje.” Niewątpliwą zaletą sochy była jej niska waga oraz relatywnie niewielka siła, jakiej trzeba było użyć do zaorania nią gleby, dzięki czemu można było zaprząc do niej nawet parę „nędznych krów lub nawet cieląt”. O lekkości pracy sochą decydowała jej szczególna, odmienna od pługa budowa, którą Gloger opisuje następująco: „Lemiesz podwójny, formy widełkowatej, łatwo przebija i wchodzi w ziemię; zużywa się przytem mniej siły, niż przy pługach, o całkowitym w formie noża lemieszu, gdyż, jak wiadomo, widły łatwiej w grunt wchodzą, niż łopata. Złożona z dwóch polic odkładnica sochy przedstawia powierzchnię tarcia mniejszą, aniżeli takaż powierzchnia całkowitej odkładnicy pługa; podjętą skibę socha przewraca po linii spiralnej. Ponieważ socha nie ma płoza, przeto, napotkawszy w czasie działania przeszkodę (kamień, korzeń), oracz, unosząc sochę, mija, narogi zaś biorą następnie i odwracają ziemię tuż za przeszkodą; to też socha bardzo się nadaje do uprawy gruntów kamienistych, oraz nowin z korzeniami i karpami.”
Pługi mogły być wykonane w całości z metalu lub też z drzewa z metalowymi elementami – lemieszem i np. obręczami kół, pług bowiem, w przeciwieństwie do sochy, ważył sporo, stąd z początku umieszczano go na dołączanym doń dwukołowym wózku (tzw. koleśnicy) lub też z kołami zespalano – ta odmiana pługa nosiła nazwę koleśnego, dla odróżnienia od wersji kół pozbawionej tj. pługa bezkoleśnego. Prymitywne, drewniane pługi koleśne z żelaznym krojem i odkładnicą, które zamówić można było u miejscowego kowala, utrzymały się w użyciu aż do okresu międzywojennego, kiedy to powoli zaczęły być wypierane przez żelazne pługi bezkoleśne fabrycznej produkcji. W przypadku tak ciężkiego narzędzia powstawał problem przetransportowania pługa na pole: o ile sochę często – choć nie zawsze – dźwigano po prostu na plecach, o tyle pług przewożono wozem lub za pomocą niewielkich sanek.
Przeorawszy ziemię sochą lub pługiem stosowano radło, orząc glebę w poprzek skib. W ten sposób spulchniano ziemię i niszczono chwasty zanim wynaleziono kultywatory. W przeciwieństwie do wcześniej opisanych – sochy i pługa – radło, to najstarsze i najbardziej prymitywne narzędzie używane do orki i ostatecznie przez dwa pozostałe wyparte, „prując ziemię, rozrzuca skiby na dwie strony; nie odwraca ich i nie odkłada, jak to robi socha lub pług, lecz podnosi ziemię, ustawiając skiby na kant; słońce i wiatry suszą podniesione skiby, – chwasty martwieją, a po wyschnięciu ziemi, brona wydobywa je z perzem na wierzch.” Brona, o której wspomina Gloger, narzędzie w postaci kraty z osadzonymi nań zębami, mogło być wykonane w całości z drewna lub metalu, bądź też posiadać ramę drewnianą, a zęby – żelazne. Przy glebie ciężkiej i zbitej Sikorski zalecał użycie brony o żelaznych zębach, dodatkowo obciążonej, dla lepszego rezultatu. Podobnie jak radło, brona spulchniała glebę, dodatkowo ją rozdrabniając i wyrównując: użyta po orce przyczyniała się do zniszczenia chwastów, po zasiewie zaś przykrywała ziarno cienką warstwą gleby. W walce z perzem dobrze sprawdzały się różnego rodzaju kultywatory, które nie tylko tępiły zielsko, ale i spulchniały glebę, krojąc ją głębiej niż brona i efektywniej wybierając z niej rozłogi roślin, gdyż w przeciwieństwie do tej pierwszej miały zęby nie proste, lecz w formie lemieszków lub łukowato zagięte.
Oczywiście nie wystarczało jednokrotne użycie każdego z wyżej wymienionych narzędzi. Przykładowo, jak podaje Edward Traczyński, przygotowanie ziemi pod uprawę ozimin wymagało w pierwszej kolejności płytkiej orki, następnie dwukrotnego bronowania w poprzek zaoranego pola, dalej powtórnej orki dla wyrównania zagonów, wreszcie bronowania – przed i po siewie. Gdy na ubiegłorocznym kartoflisku chciano wysiać jarzyny, należało tej samej jesieni, wkrótce po zbiorze ziemniaków, dwukrotnie przebronować pole celem pozbycia się łętów (te palono lub zwożono do chat, gdzie używano ich jako podściółki dla zwierząt bądź do gacenia chałup), a następnie, jeszcze przed zimą, zaorać ziemię, wiosną zaś użyć brony i radła – przy czym jednego z tych narzędzi w poprzek pola. Ziarno jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym w gospodarstwach chłopskich siano ręcznie – siewnik był drogi w zakupie i pracy (wymagał użycia silnego konia, co podwyższało koszt robocizny), a nadto był trudny do zastosowania na wąskich poletkach, jakie, z wyjątkiem województw zachodnich, przeważały na polskich ziemiach. W wielkoobszarowych majątkach ziemiańskich siewniki były oczywistością, choćby z uwagi na oszczędność ziarna i większe plony, jakie zapewniał siew maszynowy.
Uważny czytelnik spostrzeże, że część z opisywanych tu narzędzi jak pług, brona czy kultywator, stosowanych jest w niewiele zmienionej formie we współczesnym rolnictwie. Nie inaczej jest z szeregiem pomniejszych narzędzi do prac ogrodowych czy polowych: prostokątnych i sercowatych motyk do spulchniania gleby, dwuzębnych grac, ręcznych opielaczy, szpadli, łopat, trójzębnych motyczek służących do wybierania ziemniaków, rozmaitych wideł: dwu- lub trójzębnych do siana, czterozębnych do przerzucania gnoju i ich solidniejszej wersji przeznaczonej do kopania, wreszcie gabli, czyli wideł do ziemniaków o płasko zakończonych zębach. Rzadziej używa się dziś ogławiaczy do buraków, czyli narzędzi o podkowiastym kształcie, za pomocą których odcina się górną część buraczanego korzenia wraz z liśćmi, esowato zakończonych siekaczy do rozdrabniania płodów rolnych czy drewnianych grabi do przerzucania suszonego siana, choć ciągle jeszcze można je dostać w specjalistycznych sklepach. Zmieniły się za to całkowicie metody uprawy roślin. Oto bowiem jeszcze w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku na ziemiach świętokrzyskich stosowano trójpolówkę, wykorzystując glebę głównie pod uprawę różnych gatunków zbóż: żyta, pszenicy, jęczmienia czy owsa. Po wprowadzeniu płodozmianu pola wykorzystane pod zboża obsiewano w następnym roku roślinami niezbożowymi i na odwrót. Tym samym obok zbóż zaczęto uprawiać, jak podaje Sikorski, m.in. bób, wykę, groch, kukurydzę, kapustę, buraki, „tytuń” oraz – przede wszystkim – „kartoflę”. Tę ostatnią wyorywano jesienią za pomocą sochy lub wykopywano bezzębnymi motykami, następnie zbierano, a po obeschnięciu zsypywano do piwnic lub zakopywano w jamach, nad którymi sypano kopce, dzięki czemu ziemniaki przechowywane były w cieple i z dala od myszy przez całą zimę. Innym sposobem było złożenie kartofli na ziemi, sypiąc je w duży kopiec „w kształcie mogiły”, który następnie okładano słomą i przysypywano ziemią – ta metoda miała nad poprzednią tę przewagę, że można było podbierać z kopca ziemniaki po trochu, a nie od razu dobywać wszystkie z dołu. Na wiosnę kartofle należało wykopać i przebrać, odrzucając zgniłe sztuki. W dwudziestoleciu międzywojennym upowszechniło się, zarówno w małych jak i dużych gospodarstwach, użycie obsypnika (znacznika), umożliwiającego formowanie równych redlin rozdzielonych bruzdami o jednakowych szerokościach. Jedynie w województwach południowych, przeludnionych i rolniczo rozdrobnionych, sadzenie kartofli odbywało się nadal ręcznie, przy pomocy motyk. Ziemniak, jeszcze na początku XIX w. hodowany rzadko, po uwłaszczeniu sadzony był nie tylko w wielkoobszarowych dobrach ziemiańskich (gdzie stopniowy wzrost areału przeznaczanego pod jego uprawę wiązał się przede wszystkim z rozwojem gorzelnictwa), ale także na gruntach chłopskich, co, jak zauważa Stefan Inglot, z jednej strony było świadectwem podniesienia kultury rolnej wsi, z drugiej jednak odzwierciedlało nędzę rozdrobnionych gospodarstw włościańskich, których właściciele upatrywali w uprawie kartofli ucieczki przed corocznym głodem na przednówku. Zacofanie i bieda polskiej wsi, widoczne choćby w braku maszyn rolniczych, korzystaniu z gorszego ziarna siewnego i użytkowaniu słabszej niż w przypadku bogatych gospodarek ziemiańskich, a nadto podzielonej na wąskie spłachetki ziemi, decydowały o tym, że II RP plasowała się na jednym z ostatnich miejsc w Europie pod względem wydajności plonów z hektara. Sytuacji nie zmieniały efektywniejsze dworskie folwarki (zależnie od rodzaju uprawy o 11 do 44%), które wprawdzie prezentowały wyższy poziom kultury i techniki rolnej, ale nadmiernie obciążone podatkami i kredytami oraz zmagające się ze zniszczeniami wojennymi i ekonomicznymi kryzysami nie mogły się równać z rozwiniętym rolnictwem państw zachodnich. Co więcej, trudne warunki gospodarcze zmuszały nieraz właścicieli ziemskich do szukania pieniędzy na spłatę pożyczek czy niezbędne inwestycje (jak odbudowa zrujnowanych podczas wojny zabudowań folwarcznych czy zakup odpowiedniej klasy materiału siewnego) w parcelacji ziemi lub wyrębie należących do dóbr lasów. Nie wszystkie z tych inwestycji przynosiły oczekiwany dochód i wiele z majątków, pozostających w rękach jednej rodziny od lat a czasem i wieków, na skutek nietrafionych przedsięwzięć oddano pod młotek licytatora. Niełatwa egzystencja polskiego ziemiaństwa w dobie dwudziestolecia międzywojennego nie zmieniała jednak faktu, że to właśnie z gruntów należących do obywateli ziemskich pochodziła większa część dostępnej na rynku żywności. Poświadczające ten stan rzeczy statystyki dowodzące, że dobra ziemiańskie są gwarantem bezpieczeństwa kraju, były orężem w rękach ziemian broniących się przed przymusową parcelacją ziemi, jaką kolejne polskie rządy próbowały bezskutecznie wprowadzić na większą skalę przez cały okres międzywojnia celem rozwiązania problemu głodu ziemi i nędzy polskiej wsi. Można zatem powiedzieć, że swój najsilniejszy argument ziemianie zawdzięczali ubóstwu chłopstwa, którego znaczna część biedowała na granicy przetrwania, bowiem jedynie gospodarstwa wielkorolne, tj. należące do – stosunkowo niewielkiej grupy – ziemian (majątki powyżej 50 ha, zajmujące 30,3% ogólnej powierzchni gruntów w 1921 r. i 24,2% w 1938 r.) oraz bogatych chłopów (tzw. gospodarstwa kmiece o powierzchni od 20 do 50 ha, stanowiące zaledwie 7% gospodarstw chłopskich) mogły prowadzić gospodarkę obliczoną nie tylko na potrzeby własne, ale – głównie – na sprzedaż. Stąd wynika choćby rozbieżność w wielkości areałów przeznaczanych w okresie międzywojennym pod uprawę buraka cukrowego – w gospodarstwach chłopskich to zaledwie 0,2%, a ziemiańskich – 4%.Do najbardziej rentownych należały rzecz jasna majątki o dobrych glebach, którym udało się rozwinąć nowoczesną produkcję rolną – jak choćby wspomniana uprawa buraka cukrowego czy nowych odmian roślin. Takich jednak w skali kraju było niewiele. Dominowała więc ciągle gospodarka ekstensywna, w niewielkim tylko stopniu wykorzystująca maszyny rolnicze czy nawozy mineralne. Jakkolwiek majątki ziemiańskie były pod oboma względami daleko bardziej nowoczesne niż ubogie i maleńkie gospodarstwa chłopskie, to i one pozostawały w tyle za rozwiniętym rolnictwem zachodniej Europy. Przypatrzmy się w pierwszej kolejności kwestii użyźniania roli. W XIX wieku glebę wzbogacano głównie łatwymi do pozyskania nawozami naturalnymi: były to przede wszystkim odchody zwierzęce (bydła rogatego, trzody chlewnej, drobiu, koni a także owiec), rzadziej ludzkie, w dalszej zaś kolejności nawozy pochodzenia roślinnego – liście, paprocie i torf, ale także sadza, popiół, kompost czy gips. Na przełomie XIX i XX w. do użytku wchodzą również nawozy sztuczne (głównie fosforowe, w mniejszym stopniu azotowe i wapno), stosowane początkowo jedynie w majątkach ziemskich, później także, choć na mniejszą skalę, na ziemiach chłopskich. Korzystano z nich jednak oszczędnie jeszcze w dobie dwudziestolecia międzywojennego, przede wszystkim z uwagi na niekorzystny stosunek kosztu zakupu (drogich podówczas) nawozów do niewysokiej (z wyjątkiem koniunktury z lat 1925-1928 oraz ożywienia gospodarczego w latach 1936-1937), a w dobie kryzysu (1928-1935) zatrważająco niskiej ceny płodów rolnych. W rezultacie pod względem ich użycia Polska plasowała się daleko w tyle za państwami Europy zachodniej: w 1935 r., jak podaje Majewski, na 1 ha użytków rolnych przypadało 2,8 kg nawozów azotowych, 2,8 kg fosforowych i 12 kg potasowych; dla porównania w Belgii było to 131 kg nawozów azotowych, 83 kg fosforowych i 149 kg potasowych.
Nie inaczej było jeśli chodzi o wykorzystanie drogich maszyn rolniczych – pługów parowych, kosiarek i żniwiarek używanych do sprzętu zbóż, lokomobili czy traktorów. Zastępowano je tanią pracą robotników rolnych i zwierząt pociągowych – u Pruskiego można znaleźć informację, że jeszcze w 1938 r. pod względem liczebności końskiego pogłowia Polska ustępowała w Europie jedynie Związkowi Radzieckiemu. Stopień mechanizacji kraju nie był przy tym równomierny: najnowocześniejsze gospodarstwa istniały na ziemiach zachodnich, należących niegdyś do zaboru pruskiego. Przemieszczając się na wschód można było zaobserwować malejącą ilość maszyn i odwrotnie proporcjonalnie do niej rosnącą liczbę zatrudnionej w majątku służby folwarcznej. Jeśli weźmiemy pod uwagę wyliczenia Markowskiego, według których racjonalne wykorzystanie traktora wymagało posiadania areału rzędu 200 ha gruntów użytkowych (i środków na jego zakup), stanie się jasne, dlaczego w międzywojniu podstawą gospodarki rolnej w Polsce – w odróżnieniu od państw zachodniej Europy – pozostawały konie robocze, w mniejszym zaś stopniu – woły. Te ostatnie dłużej utrzymały się zresztą w majątkach ziemiańskich i dużych gospodarstwach kmiecych, niż w chłopskich zagrodach. Używanie wołów jako siły pociągowej w robotach rolnych wynikało po części z tradycji wyznaczającej koniowi miejsce przy wozie, nie pługu, częściowo zaś z rachunku ekonomicznego: powolny wół był wprawdzie mniej efektywny od konia, ale za to dużo tańszy w utrzymaniu. Konie u bogatych włościan używane były początkowo jedynie jako środek komunikacji – zamożnemu chłopu, jak podaje Burszta, wręcz nie honorowo było jechać wozem ciągniętym przez woły. Chęć dorównania lepiej sytuowanym gospodarzom zadecydowała o tym, że od chwili zniesienia pańszczyzny także i w biedniejszych chłopskich zagrodach woły stopniowo zaczynają ustępować koniom, używanym tu nie tylko do transportu, ale i do uprawy roli. W dwudziestoleciu międzywojennym nawet w niewielkich gospodarstwach włościańskich trzyma się konie – są to wprawdzie przeważnie małe i słabowite koniki, ale bez nich chłopska gospodarka obyć się nie może. Statystyczna liczba koni przypadająca na gospodarstwo rośnie wraz z jego wielkością: przy 5–20 ha są to dwa konie, powyżej – od trzech do pięciu, a niekiedy i sześć. Ówcześni ekonomiści wyliczali, że – zwłaszcza w mniejszych gospodarstwach – trzymano więcej koni niż faktyczne potrzebowano. Problem był poważny – przykładowo gospodarujący na blisko 4 hektarach rolnik z powiatu jędrzejowskiego (województwo kieleckie) posiadał zwykle jednego konia, jedną lub dwie krowy, świnię i kilka kur, przy czym połowę zbiorów uzyskanych z tego niewielkiego kawałka ziemi zjadał mu koń, uszczuplając tym samym ilość paszy przeznaczonej dla pozostałego inwentarza i zapasy żywności samych właścicieli. Drogi w utrzymaniu koń zyskał więc nie bez przyczyny opinię darmozjada, którego chłop nie chciał się wyrzec głównie ze względów prestiżowych. Stąd, choć nawoływano, by w karłowatych gospodarstwach (do 2 ha) używać jako siły pociągowej krów, odzew był nikły. Mało który włościanin, choćby przymierał głodem na przednówku, skłonny był zrezygnować z konia, jakkolwiek taniej wychodziło wypożyczanie go do pracy na roli lub zastąpienie wołami, które można było dogodnie sprzedać na mięso po zakończeniu jesiennych prac polowych i nabyć nowe przed wiosennymi robotami (dzięki czemu zaoszczędzano na wyżywieniu zwierząt zimą).Siła mięśni zwierząt pociągowych była zatem powszechnie wykorzystywana przy wszelkich robotach polowych – od orki przez bronowanie aż po zwózkę plonów. W zamożniejszych gospodarstwach można było napotkać także żniwiarki czy kosiarki – proste maszyny rolnicze ciągnięte przez konie i używane podczas sprzętu zbóż. Wprzęgnięte do kieratu konie czy woły pozwalały na wprawienie w ruch młockarni, wialni czy międlic wałkowych, których praca była dalece wydajniejsza od prymitywnego młócenia cepami, wiania zboża przy użyciu łopaty czy kruszenia łodyg lnu za pomocą międlic i cierlic (jakkolwiek pod wzgledem efektywności kierat nie dorównywał parowej lokomobili). Racjonalne wykorzystanie zwierząt pociągowych wymagało w każdym wypadku użycia odpowiedniej dla anatomii gatunku i rodzaju pracy uprzęży. Do zaprzęgnięcia wołów używano jarzma, zakładanego na czoło kabłąku z zaczepem, mocowanego do rogów zwierzęcia, lub drewnianej ramy – pojedynczej bądź podwójnej, którą umieszczano na karkach wołów. Podstawowym elementem uprzęży końskiej było z kolei chomąto, wyściełana, drewniana obręcz dopasowana do szyi zwierzęcia, która, przez równomierne rozłożenie ciężaru, pozwalała na wykorzystanie siły konia, nie kalecząc go ani nie dusząc (w wersji dla krów używano chomąta otwieranego u dołu, tak, by można było założyć je bezpośrednio na szyję zwierzęcia, bez przekładania przez rogaty łeb). Alternatywną dla chomąta była uprząż parciana lub skórzana nosząca nazwę szorów. W najprostszej swej postaci zwana szlejami składała się jedynie z szerokiego pasa zakładanego na kark i pierś zwierzęcia. Z uwagi na swoją konstrukcję uprząż taką stosowano jedynie do lżejszych prac (jak bronowanie), ponieważ przy większym ciężarze powodowała ucisk na tchawicę i tętnice konia.
Bibliografia:
Brodowska, H. (1972) Historia społeczno-gospodarcza chłopów w zaborze rosyjskim. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 290-462
Burszta, J. (1972) Kultura wsi od końca XVIII do początków XX w. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 628-671
Burszta, J. (1980) Kultura wsi okresu międzywojennego. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 441-497
Gloger, Z. (1900-1903) Encyklopedja staropolska. Ilustrowana. Warszawa: P. Laskauer i W. Babicki
Fischer, A. (1926) Lud polski. Podręcznik etnografji Polski. Lwów, Warszawa, Kraków: Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Inglot, S. (1972) Historia społeczno-gospodarcza chłopów w zaborze austriackim. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 161-289
Majewski, J. (1980) Rozwój gospodarki chłopskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 25-120
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Mieszczankowski, M. (1980) Struktura agrarna i społeczna wsi polskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 121-188
Moszyński, K. (1929) Kultura ludowa Słowian. Część I: Kultura materialna. Z 21 mapkami oraz rycinami 1138 przedmiotów. Kraków: Polska Akademia Umiejętności
Pruski, W. (1980) Wyścigi i hodowla koni pełnej krwi oraz czystej krwi arabskiej w Polsce w latach 1918-1939. Wrocław – Warszawa – Kraków – Gdańsk: Ossolineum
Pudło, K. (1961) Tradycje używania bydła rogatego do prac pociągowych w gospodarstwach chłopskich w Polsce z końcem XIX w. i w II poł. XX w. W: Lud, t.47, ss. 415– 438
Schrimer, M.K. (2012) Dwory i dworki w II Rzeczpospolitej. Warszawa: Wyd. SBM
Sikorski, J. (1856) Ziemianin czyli łatwy sposób powiększenia dochodów za pomocą wiejskiego gospodarstwa: praktyczne podręczne dziełko, obejmujące treściwe wiadomości o rolnictwie, o hodowli wszelkiego rodzaju domowych zwierząt, ich chorobach, leczeniu; o pszczołach, etc. etc.; tudzież zbiór mało dotąd znanych, lub zupełnie nowych zaradczych w domowem gospodarstwie środków. Wilno: Nakł. autora. Druk. Józefa Zawadzkiego
Traczyński, E. (2001) Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku. Kielce: Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Kielcach
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: