Nieodzownym elementem wyposażenia każdego dworu była apteczka – ogromna szafa, zamykana na klucz, w której przechowywano różnorakie leki, zioła czy też inne ingrediencje konieczne do sporządzenia stosownego do okoliczności medykamentu. Pieczę nad kluczem do apteczki sprawowała pani domu lub zaufana panna apteczkowa – zwykle uboga krewna, przebywająca we dworze jako rezydentka – dbająca o to, „aby nikt nic nie ruszał, a przez to – jak pisze Nakwaska – nie było jakiego przypadku.” Zadaniem panny apteczkowej było także przygotowywanie różnych leczniczych mikstur. Receptury, z których korzystano przy ich sporządzaniu jeszcze na początku XIX stulecia pochodziły z prowadzonych od lat zapisków w księgach domowych (tzw. silva rerum), a także popularnych w owym czasie zielników, poradników i kalendarzy, te zaś z kolei bazowały głównie na wiedzy medycznej o ludowej i średniowiecznej proweniencji. Nic dziwnego przeto, że specyfiki te były częstokroć zupełnie nieznane lekarzom czy farmaceutom, a tendencja do stosowania przy różnych okazjach środków przeczyszczających i działających wymiotnie (zwłaszcza tzw. emetyku w postaci „wiecznych kapsułek”, które po połknięciu i zwymiotowaniu można było użyć ponownie), upuszczania krwi czy stawiania baniek była ostro krytykowana przez ówczesne środowiska medyczne. Mimo to, jak podaje Iwona Arabas, w roku 1888 ukazała się praca dr. Sochackiego zatytułowana „Apteczka dla dworu wiejskiego i osób na wsi zamieszkałych”, w której autor dawał rady dotyczące właściwego wyposażenia apteczki oraz stosowania znajdujących się weń leków.
Co skłoniło dyplomowanego lekarza do napisania dziełka poświęconego tak pogardzanej przez światłych eskulapów dworskiej apteczce? Konieczność. Ponieważ na XIX-wiecznej wsi w zasadzie nie istniała opieka medyczna (według przytaczanych przez Maję Łozińską wyliczeń jeden dyplomowany lekarz przypadał na 15 tys. ludzi), ciężar opieki nad chorymi spoczywał na barkach felczerów, zielarzy i – tak jest – na dworach. Dziwić zatem nie może, że „Ustawa dla farmaceutów i aptek” z 1844 r. w rozdziale VIII zatytułowanym „O apteczkach domowych i środkach podręcznych” wymienia medykamenty, które w takowej apteczce znaleźć się powinny, uzasadniając: „[a]by nie pozbawić spiesznego ratunku osób potrzebujących rychłej pomocy lekarskiej, w miejscach, w których lekarz i apteka od ich zamieszkania zbyt są oddalone, dozwala się utrzymywania tak zwanych apteczek domowych, z tem zastrzeżeniem, ażeby o utrzymywaniu ich najbliższy lekarz rządowy był zawiadomiony”. Co ciekawe, jak pisze Iwona Arabas, podobne rozporządzenie ukazało się 76 lat później, w 1920 r. Fakt ten dowodzi, że w międzywojennej Polsce rola dworu w opiece medycznej na wsi mimo upływu czasu nie zmalała, co potwierdzają zresztą przytaczane przez Sławomira Kopra statystyki: w 1921 r. jeden lekarz przypadał na 5400 mieszkańców (dla porównania w Anglii stosunek ten wynosił 1:1000), przy czym w rzeczywistości sytuacja na obszarach wiejskich przedstawiała się jeszcze gorzej, bowiem większość dyplomowanych medyków zatrudniona była w dużych miastach. I tak, jak podaje Jan Majewski, w 1937 r. w mieście na jednego lekarza przypadały 932 osoby, a na wsi – 14556. Podobnie katastrofalna była dostępność opieki dentystycznej (1 stomatolog na 70782 osoby) oraz lekarstw (1 apteka na 38808 mieszkańców). Nic dziwnego, że chłopi uciekali się w przypadku bólu zębów do stosowania esencji octowej, w chorobie, nawet ciężkiej, szukali pomocy znachorów, a do lekarza udawali się dopiero w ostateczności, gdy chodziło o ratowanie życia głównego żywiciela rodziny. Nie szczędzono w takich wypadkach pieniędzy i wysiłku, choć podobna podróż oznaczała zwykle konieczność pokonania 30-40 km.
W tych okolicznościach szafa na lekarstwa stawała się na wsi, jak górnolotnie stwierdza Nakwaska, „konieczną potrzebą i nader użyteczną rzeczą w miejscach, gdzie pomocy lekarskiej zbyt daleko szukać; osobliwie w razach gwałtownych. Często spieszny ratunek zapobiega najsmutniejszym przypadkom. Dopomagać ubóstwu, ulgę dawać boleściom, nie jest że to powołanie właściwe kobiety! Z przyrodzenia ma ona już tkliwsze serce i jest przez Opatrzność jakby stworzona, do osłodzenia cierpień ludzkości!” Zresztą, nawet jeśli pani domu, mimo tak gorliwego apelu, pozostawałby niechętna służbie bliźnim, to przecież, trzeźwo stwierdza autorka, „na wsi nawet chcąc niechcąc, na lekarkę wyjdziesz”, bowiem nie mając na dobrą sprawę żadnej alternatywy, lud szybko zorientuje się, gdzie, będąc w potrzebie, należy upatrywać ratunku. Stąd z właściwym sobie pragmatyzmem radzi Nakwaska ziemiankom, aby wyznaczyły włościanom godzinę, w której pani „jest w apteczce i gotuje różne leki, że ją wtedy każdego dnia gotową znajdą, że o tej przychodząc godzinie, nie stracą ani chwili na oczekiwaniu”. Karolina z Potockich nakłania również do składania wizyt domowych tam, gdzie chory jest zbyt słaby, by samemu przyjść do dworu, przestrzegając przy tym, że takie „odwiedziny nie mają trącić próżnością i romantycyzmem”, lecz być wyrazem pokornej służby bliźniemu.
Autorka nie poprzestaje jednak na poruszających czułe niewieście serca wezwaniach i umoralniających napomnieniach, lecz daje jasne, konkretne wytyczne, jak ma być urządzona szafa apteczna („powinna być wewnątrz z klapą i podzielona, jak są zwykle domowe apteczki, tak aby w środku było miejsce do stawiania butelek i większych flaszek. (...) Pod klapą trzy duże szuflady na zioła, bieliznę do opatrywań i t.p. Wszystko ułożysz, jak będziesz mogła najdokładniej, abyś nie tracąc czasu na szukaniu, łatwo do każdej trafiła rzeczy. Każda flaszka równie jak słoiczek powinny na sobie nosić napis przedmiotu, który w sobie zawierają, również i szufladki.”) i jakie leki, zioła, ingrediencje winna zawierać (m.in. długą listę proszków i płynów o łacińskich nazwach; kamieni kobrowych od wścieklizny kilka kawałków; korzenie łopianu, ślazu, malwy, maczku polnego, lukrecyi, perzu; poziomek suszonych woreczek; liście mięty, szałwii, piołunu, ślazu; berberysowego soku butelkę; powideł bzowych słoik; miodu topionego słój duży, wreszcie „pijawek w buteleczce przynajmniej z dziesięć, te się trzymają w czystej wodzie w miejscu nie zbyt zimnem. Woda się co dzień odmienia.” Pijawki, służące do popularnego w XIX wieku upuszczania krwi, łapano, jak podaje Łozińska, w stawach późną wiosną lub wczesną jesienią, najlepiej tuż po burzy. „Zwyczajny sposób połowu pijawek tak się odbywa – pisze Sikorski – człowiek zwykle po pas obnażony, wchodzi do wody i zbiera pijawki, przyczepiające się do jego ciała.” Metoda ta, choć rozpowszechniona, uchodzi jednak w opinii autora za szkodliwą – tak dla poławiającego jak i poławianych, toteż jako alternatywę proponuje użycie umaczanej w rozrobionej wodą glinie i lekko już obeschniętej wiązki słomy, którą należało zanurzyć w stawie, uprzednio zmąciwszy w nim wodę, by po pewnym czasie wydobyć dużą ilość osiadłych nań pijawek). Do lekarstw zaliczano także szeroki wybór alkoholi (tj. wódki lecznicze, wino, piwo, ocet), których używano, w zależności od okoliczności, do nacierania, sporządzania okładów, balsamów, maści czy driakwi, a także stosowano w postaci inhalacji i – tradycyjnie – doustnie. W szafie aptecznej nie mogło zabraknąć zestawu podstawowych narzędzi służących do przygotowywania leków. W serii artykułów pt. „Apteczka domowa”, ukazującej się począwszy od 1863 r., zalecano posiadanie na stanie wagi aptecznej, szklanej miarki, kamiennego i szklanego moździerza, oraz szprycy do wykonywania lewatywy (którą w razie konieczności zastąpić można było pęcherzem wołowym z doczepioną rurką drewnianą lub trzcinką). Wspomniany cykl nie był jedynym – na przestrzeni całego XIX stulecia publikowano w prasie popularnej mniej lub bardziej wiarygodne receptury i porady odnoszące się do całego spektrum przypadków: od proszków na ból zębów, przez wodę „niszczącą zmarszczki”, maści na nagniotki i brodawki, kataplazm z marchwi, bulion „pomocny od kaszlu i dychawicy”, środki na rany „z upadnięcia lub utłuczenia” oraz lekarstwa na chrypkę, febrę bądź koklusz, po „sprawdzone” specyfiki w leczeniu wścieklizny i ukąszeń żmii.Bywały jednak przypadki, którym nawet najbardziej oddana służbie bliźnim pani we dworze nie mogła zaradzić – XIX wiek i początek wieku XX to nadal czas groźnych dla życia epidemii – choćby szkarlatyny i tyfusu. W takich okolicznościach ściągano do dworu lekarza i organizowano opiekę nad chorymi, a nawet prowizoryczne szpitale (wśród ludu panowało przekonanie, że wyjazd do publicznego szpitala w mieście oznacza wyrok śmierci). W niektórych, zamożniejszych dworach zatrudniano lekarza lub felczera, do czego zachęcała Nakwaska: „jeżeli majątek znaczniejszy posiadacie, a zręczność jest po temu, będę ci zalecać trzymanie lekarza lub opłacania tego, który w najbliższem osiadł miasteczku, z obowiązkiem dawania pomocy i ratunku włościanom dóbr waszych.” W takich przypadkach właściciel dworu zapewniał medykowi mieszkanie i wyżywienie. Praktykując przez szereg lat w jednym i tym samym majątku, lekarz taki znał wielu ze swoich pacjentów od urodzenia, a ze swymi pracodawcami wchodził nieraz w tak bliską zażyłość, że traktowany był na równi z domownikami.
W omawianym okresie ziemianie chorowali, jak pisze Żenkiewicz, w domu. Z rzadka tylko dla podreperowania zdrowia udawano się „do wód” czy modnych, zagranicznych kurortów w Niemczech, Francji, Włoszech czy Szwajcarii – dotyczyło to zwłaszcza osób chorych na gruźlicę, która w owym czasie zbierała straszliwe żniwo, nie oszczędzając dzieci czy młodzieży. Wyjazdy te, jakkolwiek kosztowne, cieszyły się wśród zamożniejszych rodzin dużą popularnością nie tylko z uwagi na wysoki standard usług w szwajcarskich czy wiedeńskich klinikach, ale również dlatego, że coroczny pobyt w zagranicznym uzdrowisku był miłym urozmaiceniem, toteż nierzadko chory udawał się na kurację w towarzystwie całej swej rodziny. W cudzoziemskich ośrodkach prowadzono bogate życie towarzyskie, zawierano korzystne znajomości, a nawet znajdowano partię dla niezamężnych córek. W dobie kryzysu lat międzywojennych wyjazdy za granicę stały się rzadsze, a na fali patriotycznego uniesienia, promującego wszystko, co polskie, częściej zaczęto bywać w kurortach krajowych. W tym okresie najważniejszym uzdrowiskiem dla gruźlików stało się Zakopane. Kariera tej miejscowości, zapoczątkowana staraniami Tytusa Chałubińskiego już w drugiej połowie XIX w., po odzyskaniu przez Polskę niepodległości rozwijała się – nomen omen – lawinowo. Początkowo przyjeżdżali tu głównie chorzy na suchoty i to na ich potrzeby budowano sanatoria, panowało bowiem przekonanie, że górski klimat Zakopanego jest bardzo korzystny dla płuc. Dopiero później, wraz z rozwojem ośrodka i jego infrastruktury, do Zakopanego zaczęli ściągać amatorzy nart, górskich wędrówek i niepozbawionego pikanterii życia towarzyskiego. Od początku XIX w. datuje się z kolei popularność Krynicy. Jak podaje Sławomir Koper pod koniec dziewiętnastego stulecia istniało tam już kilkanaście domów zdrojowych, a na trzy lata przed wybuchem I wojny światowej doprowadzono do uzdrowiska linię kolejową. Inwestycje w rozwój Krynicy poczynione przez władze państwa w okresie międzywojennym przyczyniły się do dalszego rozwoju miejscowości: Krynicę skanalizowano i zmodernizowano, rozbudowano także infrastrukturę sportową, dążąc do przekształcenia kurortu w krajowe centrum sportów zimowych (powstało naonczas lodowisko, skocznia narciarska i tor saneczkowy, gdzie w 1935 r. odbyły się mistrzostwa Europy w saneczkarstwie). Mimo to, jak większość ówczesnych ośrodków wypoczynkowych, Krynica nie spełniała europejskich standardów. Z innych kurortów popularnych w międzywojniu wymienić należy Truskawiec z jego leczniczą wodą Naftusią (o smaku mieszaniny wody z naftą), słynący z kuracji odchudzających, kresowy Kosów i ukochane przez Piłsudskiego Druskienniki.
Bibliografia:
Arabas, I. (2001) The Role of Gentry Manor in Healthcare of the Polish Countryside in XIX century. Referat wygłoszony na XXXV International Kongress fur Geschichte der Pharmazie w Lucernie
Arabas, I. (2004) Potoczna wiedza o lekach w czasopismach dziewiętnastowiecznych. Medycyna Nowożytna 11/1, ss. 141-180
Koper, S. (2013) Zabawa i odpoczynek. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 7. Warszawa: Bellona i Edipresse
Koper, S. (2013) Na służbie i w pracy. Dwudziestolecie międzywojenne, tom 20. Warszawa: Bellona i Edipresse
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Majewski, J. (1980) Rozwój gospodarki chłopskiej w okresie międzywojennym. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom III. Okres II Rzeczpospolitej i okupacji hitlerowskiej. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 25-120
Markowski, M.B. (1993) Obywatele ziemscy w województwie kieleckim 1918-1939. Kielce: Kieleckie Towarzystwo Naukowe
Nakwaska, K. (1843) Dwór wiejski. Dzieło poświęcone gospodyniom polskim, przydatne i osobom w mieście mieszkającym. Przerobione z francuzkiego pani Aglaë Adanson z wielu dodatkami i zupełnem zastosowaniem do naszych obyczajów i potrzeb, przez Karolinę z Potockich Nakwaską, w 3 Tomach. Poznań: Księgarnia Nowa
Sikorski, J. (1856) Ziemianin czyli łatwy sposób powiększenia dochodów za pomocą wiejskiego gospodarstwa: praktyczne podręczne dziełko, obejmujące treściwe wiadomości o rolnictwie, o hodowli wszelkiego rodzaju domowych zwierząt, ich chorobach, leczeniu; o pszczołach, etc. etc.; tudzież zbiór mało dotąd znanych, lub zupełnie nowych zaradczych w domowem gospodarstwie środków. Wilno: Nakł. autora. Druk. Józefa Zawadzkiego
Szot-Radziszewska, E. (2000) Apteczki lecznicze i „przyjemne” w dworach polskich. W: Dwór Polski. Zjawisko historyczne i kulturowe. Materiały V Seminarium. Warszawa: Stowarzyszenie Historyków Sztuki, ss. 99-112
Żenkiewicz, J. (2008) Dwór polski i jego otoczenie. Kresy Północno-Wschodnie. Toruń: wyd. Adam Marszałek
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: