Nie­odzow­nym ele­men­tem wy­po­sa­że­nia każ­de­go dwo­ru by­ła ap­tecz­ka – ogrom­na sza­fa, za­my­ka­na na klucz, w któ­rej prze­cho­wy­wa­no róż­no­ra­kie le­ki, zio­ła czy też in­ne in­gre­dien­cje ko­niecz­ne do spo­rzą­dze­nia sto­sow­ne­go do oko­licz­no­ści me­dy­ka­men­tu. Pie­czę nad klu­czem do ap­tecz­ki spra­wo­wa­ła pa­ni do­mu lub za­ufa­na pan­na ap­tecz­ko­wa – zwy­kle ubo­ga krew­na, prze­by­wa­ją­ca we dwo­rze ja­ko re­zy­dent­ka – dba­ją­ca o to, „aby nikt nic nie ru­szał, a przez to – jak pi­sze Na­kwa­ska – nie by­ło ja­kie­go przy­pad­ku.” Za­da­niem pan­ny ap­tecz­ko­wej by­ło tak­że przy­go­to­wy­wa­nie róż­nych lecz­ni­czych mik­stur. Re­cep­tu­ry, z któ­rych ko­rzy­sta­no przy ich spo­rzą­dza­niu jesz­cze na po­cząt­ku XIX stu­le­cia po­cho­dzi­ły z pro­wa­dzo­nych od lat za­pi­sków w księ­gach do­mo­wych (tzw. si­lva re­rum), a tak­że po­pu­lar­nych w owym cza­sie ziel­ni­ków, po­rad­ni­ków i ka­len­da­rzy, te zaś z ko­lei ba­zo­wa­ły głów­nie na wie­dzy me­dycz­nej o lu­do­wej i śre­dnio­wiecz­nej pro­we­nien­cji. Nic dziw­ne­go prze­to, że spe­cy­fi­ki te by­ły czę­sto­kroć zu­peł­nie nie­zna­ne le­ka­rzom czy far­ma­ceu­tom, a ten­den­cja do sto­so­wa­nia przy róż­nych oka­zjach środ­ków prze­czysz­cza­ją­cych i dzia­ła­ją­cych wy­miot­nie (zwłasz­cza tzw. eme­ty­ku w po­sta­ci „wiecz­nych kap­su­łek”, któ­re po połknię­ciu i zwy­mio­to­wa­niu moż­na by­ło użyć po­now­nie), upusz­cza­nia kr­wi czy sta­wia­nia ba­niek by­ła ostro kry­ty­ko­wa­na przez ów­cze­sne śro­do­wi­ska me­dycz­ne. Mi­mo to, jak po­da­je Iwo­na Ara­bas, w ro­ku 1888 uka­za­ła się pra­ca dr. So­chac­kie­go za­ty­tu­ło­wa­na „Ap­tecz­ka dla dwo­ru wiej­skie­go i osób na wsi za­miesz­ka­łych”, w któ­rej au­tor da­wał ra­dy do­ty­czą­ce wła­ści­we­go wy­po­sa­że­nia ap­tecz­ki oraz sto­so­wa­nia znaj­du­ją­cych się weń le­ków.

Silva rerumSilva rerum
Wycinek z silva rerum, czyli zbioru przepisów gospodarskich, kulinarnych, lekarskich rodziny Römerów z lat ok. 1750 – 1850. Z zasobów portalu polona.pl
Co skło­ni­ło dy­plo­mo­wa­ne­go le­ka­rza do na­pi­sa­nia dzieł­ka po­świę­co­ne­go tak po­gar­dza­nej przez świa­tłych esku­la­pów dwor­skiej ap­tecz­ce? Ko­niecz­ność. Po­nie­waż na XIX-wiecz­nej wsi w za­sa­dzie nie ist­nia­ła opie­ka me­dycz­na (we­dług przy­ta­cza­nych przez Ma­ję Ło­ziń­ską wy­li­czeń je­den dy­plo­mo­wa­ny le­karz przy­pa­dał na 15 tys. lu­dzi), cię­żar opie­ki nad cho­ry­mi spo­czy­wał na bar­kach fel­cze­rów, zie­la­rzy i – tak jest – na dwo­rach. Dzi­wić za­tem nie mo­że, że „Usta­wa dla far­ma­ceu­tów i ap­tek” z 1844 r. w roz­dzia­le VIII za­ty­tu­ło­wa­nym „O ap­tecz­kach do­mo­wych i środ­kach pod­ręcz­nych” wy­mie­nia me­dy­ka­men­ty, któ­re w ta­ko­wej ap­tecz­ce zna­leźć się po­win­ny, uza­sad­nia­jąc: „[a]by nie po­zba­wić spiesz­ne­go ra­tun­ku osób po­trze­bu­ją­cych ry­ch­łej po­mo­cy le­kar­skiej, w miej­scach, w któ­rych le­karz i ap­teka od ich za­miesz­ka­nia zbyt są od­da­lo­ne, do­zwa­la się utrzy­my­wa­nia tak zwa­nych ap­te­czek do­mo­wych, z tem za­strze­że­niem, aże­by o utrzy­my­wa­niu ich naj­bliż­szy le­karz rzą­do­wy był za­wia­do­mio­ny”. Co cie­ka­we, jak pi­sze Iwo­na Ara­bas, po­dob­ne roz­po­rzą­dze­nie uka­za­ło się 76 lat póź­niej, w 1920 r. Fakt ten do­wo­dzi, że w mię­dzy­wo­jen­nej Pol­sce ro­la dwo­ru w opie­ce me­dycz­nej na wsi mi­mo upły­wu cza­su nie zma­la­ła, co po­twier­dza­ją zresz­tą przy­ta­cza­ne przez Sła­wo­mi­ra Ko­pra sta­ty­sty­ki: w 1921 r. je­den le­karz przy­pa­dał na 5400 miesz­kań­ców (dla po­rów­na­nia w An­glii sto­su­nek ten wy­no­sił 1:1000), przy czym w rze­czy­wi­sto­ści sy­tu­acja na ob­sza­rach wiej­skich przed­sta­wia­ła się jesz­cze go­rzej, bo­wiem więk­szość dy­plo­mo­wa­nych me­dy­ków za­trud­nio­na by­ła w du­żych mia­stach. I tak, jak po­da­je Jan Ma­jew­ski, w 1937 r. w mie­ście na jed­ne­go le­ka­rza przy­pa­dały 932 oso­by, a na wsi – 14556. Po­dob­nie ka­ta­stro­fal­na by­ła do­stęp­ność opie­ki den­ty­stycz­nej (1 sto­ma­to­log na 70782 oso­by) oraz le­karstw (1 ap­teka na 38808 miesz­kań­ców). Nic dziw­ne­go, że chło­pi ucie­ka­li się w przy­pad­ku bó­lu zę­bów do sto­so­wa­nia esen­cji octo­wej, w cho­ro­bie, na­wet cięż­kiej, szu­ka­li po­mo­cy zna­cho­rów, a do le­ka­rza uda­wa­li się do­pie­ro w osta­tecz­no­ści, gdy cho­dzi­ło o ra­to­wa­nie ży­cia głów­ne­go ży­wi­cie­la ro­dzi­ny. Nie szczę­dzo­no w ta­kich wy­pad­kach pie­nię­dzy i wy­sił­ku, choć po­dob­na po­dróż ozna­cza­ła zwy­kle ko­niecz­ność po­ko­na­nia 30-40 km.

W tych oko­licz­no­ściach sza­fa na le­karstwa sta­wa­ła się na wsi, jak gór­no­lot­nie stwier­dza Na­kwa­ska, „ko­niecz­ną po­trze­bą i na­der uży­tecz­ną rze­czą w miej­scach, gdzie po­mo­cy le­kar­skiej zbyt da­le­ko szu­kać; oso­bli­wie w ra­zach gwał­tow­nych. Czę­sto spiesz­ny ra­tu­nek za­po­bie­ga naj­smut­niej­szym przy­pad­kom. Do­po­ma­gać ubó­stwu, ulgę da­wać bo­le­ściom, nie jest że to po­wo­ła­nie wła­ści­we ko­bie­ty! Z przy­ro­dze­nia ma ona już tkliw­sze ser­ce i jest przez Opatrz­ność jak­by stwo­rzo­na, do osło­dze­nia cier­pień ludz­ko­ści!” Zresz­tą, na­wet je­śli pa­ni do­mu, mi­mo tak gor­li­we­go ape­lu, po­zo­sta­wał­by nie­chęt­na służ­bie bliź­nim, to prze­cież, trzeź­wo stwier­dza au­tor­ka, „na wsi na­wet chcąc nie­chcąc, na le­kar­kę wyj­dziesz”, bo­wiem nie ma­jąc na do­brą spra­wę żad­nej al­ter­na­ty­wy, lud szyb­ko zo­rien­tu­je się, gdzie, bę­dąc w po­trze­bie, na­le­ży upa­try­wać ra­tun­ku. Stąd z wła­ści­wym so­bie prag­ma­ty­zmem ra­dzi Na­kwa­ska zie­mian­kom, aby wy­zna­czy­ły wło­ścia­nom go­dzi­nę, w któ­rej pa­ni „jest w ap­tecz­ce i go­tu­je róż­ne le­ki, że ją wte­dy każ­de­go dnia go­to­wą znaj­dą, że o tej przy­cho­dząc go­dzi­nie, nie stra­cą ani chwi­li na ocze­ki­wa­niu”. Ka­ro­li­na z Po­toc­kich na­kła­nia rów­nież do skła­da­nia wi­zyt do­mo­wych tam, gdzie cho­ry jest zbyt sła­by, by sa­me­mu przyjść do dwo­ru, prze­strze­ga­jąc przy tym, że ta­kie „od­wie­dzi­ny nie ma­ją trą­cić próż­no­ścią i ro­man­ty­cy­zmem”, lecz być wy­ra­zem po­kor­nej służ­by bliź­nie­mu.

Au­tor­ka nie po­prze­sta­je jed­nak na po­ru­sza­ją­cych czu­łe nie­wie­ście ser­ca we­zwa­niach i umo­ral­nia­ją­cych na­po­mnie­niach, lecz da­je ja­sne, kon­kret­ne wy­tycz­ne, jak ma być urzą­dzo­na sza­fa ap­tecz­na („po­win­na być we­wnątrz z kla­pą i po­dzie­lo­na, jak są zwy­kle do­mo­we ap­tecz­ki, tak aby w środ­ku by­ło miej­sce do sta­wia­nia bu­te­lek i więk­szych fla­szek. (...) Pod kla­pą trzy du­że szu­fla­dy na zio­ła, bie­li­znę do opa­try­wań i t.p. Wszyst­ko uło­żysz, jak bę­dziesz mo­gła naj­do­kład­niej, abyś nie tra­cąc cza­su na szu­ka­niu, ła­two do każ­dej tra­fi­ła rze­czy. Każ­da flasz­ka rów­nie jak sło­iczek po­win­ny na so­bie no­sić na­pis przedmio­tu, któ­ry w so­bie za­wie­ra­ją, rów­nież i szu­flad­ki.”) i ja­kie le­ki, zio­ła, in­gre­dien­cje win­na za­wie­rać (m.in. dłu­gą li­stę prosz­ków i pły­nów o ła­ciń­skich na­zwach; ka­mie­ni ko­bro­wych od wście­kli­zny kil­ka ka­wał­ków; ko­rze­nie ło­pia­nu, śla­zu, mal­wy, macz­ku po­lne­go, lu­kre­cyi, per­zu; po­zio­mek su­szo­nych wo­re­czek; li­ście mię­ty, szał­wii, pio­łu­nu, śla­zu; ber­be­ry­so­we­go so­ku bu­tel­kę; po­wi­deł bzo­wych sło­ik; mio­du to­pio­ne­go słój du­ży, wresz­cie „pi­ja­wek w bu­te­lecz­ce przy­naj­mniej z dzie­sięć, te się trzyma­ją w czy­stej wo­dzie w miej­scu nie zbyt zim­nem.
Przyrządy medykaPrzyrządy medyka
Torba lekarska, tygielek apteczny, buteleczki apteczne, siekacz do ziół, stetoskop i pałeczka
Wo­da się co dzień od­mie­nia.” Pi­jaw­ki, słu­żą­ce do po­pu­lar­ne­go w XIX wie­ku upusz­cza­nia kr­wi, ła­pa­no, jak po­da­je Ło­ziń­ska, w sta­wach póź­ną wio­sną lub wcze­sną je­sie­nią, naj­le­piej tuż po bu­rzy. „Zwy­czaj­ny spo­sób po­ło­wu pi­ja­wek tak się od­by­wa – pi­sze Si­kor­ski – czło­wiek zwy­kle po pas ob­na­żo­ny, wcho­dzi do wo­dy i zbie­ra pi­jaw­ki, przy­cze­pia­ją­ce się do je­go cia­ła.” Me­to­da ta, choć roz­po­wszech­nio­na, ucho­dzi jed­nak w opi­nii au­to­ra za szko­dli­wą – tak dla po­ła­wia­ją­ce­go jak i po­ła­wia­nych, to­też ja­ko al­ter­na­ty­wę pro­po­nu­je uży­cie uma­cza­nej w roz­ro­bio­nej wo­dą gli­nie i lek­ko już obe­schnię­tej wiąz­ki sło­my, któ­rą na­le­ża­ło za­nu­rzyć w sta­wie, uprzed­nio zmą­ciw­szy w nim wo­dę, by po pew­nym cza­sie wy­do­być du­żą ilość osia­dłych nań pi­ja­wek). Do le­karstw za­li­cza­no tak­że sze­ro­ki wy­bór al­ko­ho­li (tj. wód­ki lecz­ni­cze, wi­no, pi­wo, ocet), któ­rych uży­wa­no, w za­leż­no­ści od oko­licz­no­ści, do na­cie­ra­nia, spo­rzą­dza­nia okła­dów, bal­sa­mów, ma­ści czy dria­kwi, a tak­że sto­so­wa­no w po­sta­ci in­ha­la­cji i – tra­dy­cyj­nie – do­ust­nie. W sza­fie ap­tecz­nej nie mo­gło za­brak­nąć ze­sta­wu pod­sta­wo­wych na­rzę­dzi słu­żą­cych do przy­go­to­wy­wa­nia le­ków. W se­rii ar­ty­ku­łów pt. „Ap­tecz­ka do­mo­wa”, uka­zu­ją­cej się po­cząw­szy od 1863 r., za­le­ca­no po­sia­da­nie na sta­nie wa­gi ap­tecz­nej, szkla­nej miar­ki, ka­mien­ne­go i szkla­ne­go mo­ździe­rza, oraz szpry­cy do wy­ko­ny­wa­nia le­wa­ty­wy (któ­rą w ra­zie ko­niecz­no­ści za­stą­pić moż­na by­ło pę­che­rzem wo­ło­wym z do­cze­pio­ną rur­ką drew­nia­ną lub trzcin­ką). Wspo­mnia­ny cykl nie był je­dy­nym – na prze­strze­ni ca­łe­go XIX stu­le­cia pu­bli­ko­wa­no w pra­sie po­pu­lar­nej mniej lub bar­dziej wia­ry­god­ne re­cep­tu­ry i po­ra­dy od­no­szą­ce się do ca­łe­go spek­trum przy­pad­ków: od prosz­ków na ból zę­bów, przez wo­dę „nisz­czą­cą zmarszcz­ki”, ma­ści na na­gniot­ki i bro­daw­ki, ka­ta­plazm z mar­ch­wi, bu­lion „po­moc­ny od kasz­lu i dy­cha­wi­cy”, środ­ki na ra­ny „z upad­nię­cia lub utłu­cze­nia” oraz le­karstwa na chryp­kę, fe­brę bądź ko­klusz, po „spraw­dzo­ne” spe­cy­fi­ki w le­cze­niu wście­kli­zny i uką­szeń żmii.

By­wa­ły jed­nak przy­pad­ki, któ­rym na­wet najbar­dziej od­da­na służ­bie bliź­nim pa­ni we dwo­rze nie mo­gła za­ra­dzić – XIX wiek i po­czą­tek wie­ku XX to na­dal czas groź­nych dla ży­cia epi­de­mii – choć­by szkar­la­ty­ny i ty­fu­su. W ta­kich oko­licz­no­ściach ścią­ga­no do dwo­ru le­ka­rza i or­ga­ni­zo­wa­no opie­kę nad cho­ry­mi, a na­wet pro­wi­zo­rycz­ne szpi­ta­le (wśród lu­du pa­no­wa­ło prze­ko­na­nie, że wy­jazd do pu­blicz­ne­go szpi­ta­la w mie­ście ozna­cza wy­rok śmier­ci). W niektó­rych, za­moż­niej­szych dwo­rach za­trud­nia­no le­ka­rza lub fel­cze­ra, do cze­go za­chę­ca­ła Na­kwa­ska: „je­że­li ma­ją­tek znacz­niej­szy po­sia­da­cie, a zręcz­ność jest po te­mu, bę­dę ci za­le­cać trzy­ma­nie le­ka­rza lub opła­ca­nia te­go, któ­ry w naj­bliż­szem osiadł mia­stecz­ku, z obowiąz­kiem da­wa­nia po­mo­cy i ra­tun­ku wło­ścia­nom dóbr wa­szych.” W ta­kich przy­pad­kach wła­ści­ciel dwo­ru za­pew­niał me­dy­ko­wi miesz­ka­nie i wy­ży­wie­nie. Prak­ty­ku­jąc przez sze­reg lat w jed­nym i tym sa­mym ma­jąt­ku, le­karz ta­ki znał wie­lu ze swo­ich pa­cjen­tów od uro­dze­nia, a ze swy­mi pra­co­daw­ca­mi wcho­dził nie­raz w tak bli­ską za­ży­łość, że trak­to­wa­ny był na rów­ni z do­mow­ni­ka­mi.

KrynicaKrynica
Krynica ok. 1930 r. (zdjęcie z portalu polona.pl)

W oma­wia­nym okre­sie zie­mia­nie cho­ro­wa­li, jak pi­sze Żen­kie­wicz, w do­mu. Z rzad­ka tyl­ko dla podre­pe­ro­wa­nia zdro­wia uda­wa­no się „do wód” czy mod­nych, za­gra­nicz­nych ku­ror­tów w Niem­czech, Fran­cji, Wło­szech czy Szwaj­ca­rii – do­ty­czy­ło to zwłasz­cza osób cho­rych na gruź­li­cę, któ­ra w owym cza­sie zbie­ra­ła strasz­li­we żni­wo, nie oszczę­dza­jąc dzie­ci czy mło­dzie­ży. Wy­jaz­dy te, jak­kol­wiek kosz­tow­ne, cie­szy­ły się wśród za­moż­niej­szych ro­dzin du­żą po­pu­lar­no­ścią nie tyl­ko z uwa­gi na wy­so­ki stan­dard usług w szwaj­car­skich czy wie­deń­skich kli­ni­kach, ale rów­nież dla­te­go, że co­rocz­ny po­byt w za­gra­nicz­nym uzdro­wi­sku był mi­łym uroz­ma­ice­niem, to­też nie­rzad­ko cho­ry uda­wał się na ku­ra­cję w to­wa­rzy­stwie ca­łej swej ro­dziny. W cu­dzo­ziem­skich ośrod­kach pro­wa­dzo­no bo­ga­te ży­cie to­wa­rzy­skie, za­wie­ra­no ko­rzyst­ne zna­jo­mo­ści, a na­wet znaj­do­wa­no par­tię dla nie­za­męż­nych có­rek. W do­bie kry­zy­su lat mię­dzy­wo­jen­nych wy­jaz­dy za gra­ni­cę sta­ły się rzad­sze, a na fa­li pa­trio­tycz­ne­go unie­sie­nia, pro­mu­ją­ce­go wszyst­ko, co pol­skie, czę­ściej za­czę­to by­wać w ku­ror­tach kra­jo­wych. W tym okre­sie naj­waż­niej­szym uzdro­wi­skiem dla gruź­li­ków sta­ło się Za­ko­pa­ne. Ka­rie­ra tej miej­sco­wo­ści, za­po­cząt­ko­wa­na sta­ra­nia­mi Ty­tu­sa Cha­łu­biń­skie­go już w dru­giej po­ło­wie XIX w., po odzy­ska­niu przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści roz­wi­ja­ła się – no­men omen – la­wi­no­wo. Po­cząt­ko­wo przy­jeż­dża­li tu głów­nie cho­rzy na su­cho­ty i to na ich po­trze­by bu­do­wa­no sa­na­to­ria, pa­no­wa­ło bo­wiem prze­ko­na­nie, że gór­ski kli­mat Za­ko­pa­nego jest bar­dzo ko­rzyst­ny dla płuc. Do­pie­ro póź­niej, wraz z roz­wo­jem ośrod­ka i je­go in­fra­struk­tu­ry, do Za­ko­pa­nego za­czę­li ścią­gać ama­to­rzy nart, gór­skich wę­dró­wek i nie­po­zba­wio­ne­go pi­kan­te­rii ży­cia to­wa­rzy­skiego. Od po­cząt­ku XIX w. da­tu­je się z ko­lei po­pu­lar­ność Kry­ni­cy. Jak po­da­je Sła­wo­mir Ko­per pod ko­niec dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia ist­nia­ło tam już kil­ka­na­ście do­mów zdro­jo­wych, a na trzy la­ta przed wy­bu­chem I woj­ny świa­to­wej dopro­wa­dzo­no do uzdro­wi­ska li­nię ko­le­jo­wą. In­we­sty­cje w roz­wój Kry­ni­cy po­czy­nio­ne przez wła­dze pań­stwa w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym przy­czy­ni­ły się do dal­sze­go roz­wo­ju miej­sco­wo­ści: Kry­ni­cę ska­na­li­zo­wa­no i zmo­der­ni­zo­wa­no, rozbu­do­wa­no tak­że in­fra­struk­tu­rę spor­to­wą, dą­żąc do prze­kształ­ce­nia ku­ror­tu w kra­jo­we cen­trum spor­tów zi­mo­wych (powsta­ło na­on­czas lo­do­wi­sko, skocz­nia nar­ciar­ska i tor sa­necz­ko­wy, gdzie w 1935 r. od­by­ły się mi­strzo­stwa Eu­ro­py w sa­necz­kar­stwie). Mi­mo to, jak więk­szość ów­cze­snych ośrod­ków wy­po­czyn­ko­wych, Kry­ni­ca nie speł­nia­ła eu­ro­pej­skich stan­dardów. Z in­nych ku­ror­tów po­pu­lar­nych w mię­dzy­woj­niu wy­mie­nić na­le­ży Tru­ska­wiec z je­go lecz­ni­czą wo­dą Na­ftu­sią (o sma­ku mie­sza­ni­ny wo­dy z naf­tą), sły­ną­cy z ku­ra­cji od­chu­dza­ją­cych, kre­so­wy Ko­sów i uko­cha­ne przez Pił­sud­skie­go Dru­skien­ni­ki.

Bibliografia:

Ara­bas, I. (2001) The Ro­le of Gen­try Ma­nor in He­al­th­ca­re of the Po­lish Co­un­try­si­de in XIX cen­tu­ry. Re­fe­rat wy­gło­szo­ny na XXXV In­ter­na­tio­nal Kon­gress fur Ge­schich­te der Phar­ma­zie w Lu­cer­nie

Ara­bas, I. (2004) Po­tocz­na wie­dza o le­kach w cza­so­pi­smach dzie­więt­na­sto­wiecz­nych. Me­dy­cy­na No­wo­żyt­na 11/1, ss. 141-180

Ko­per, S. (2013) Za­ba­wa i od­po­czy­nek. Dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne, tom 7. War­sza­wa: Bel­lo­na i Edi­pres­se

Ko­per, S. (2013) Na służ­bie i w pra­cy. Dwu­dzie­sto­le­cie mię­dzy­wo­jen­ne, tom 20. War­sza­wa: Bel­lo­na i Edi­pres­se

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Ma­jew­ski, J. (1980) Ro­zwój go­spo­dar­ki chłop­skiej w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom III. Okres II Rzecz­po­spo­li­tej i oku­pa­cji hi­tle­row­skiej. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 25-120

Mar­kow­ski, M.B. (1993) Oby­wa­te­le ziem­scy w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim 1918-1939. Kiel­ce: Kie­lec­kie To­wa­rzy­stwo Nau­ko­we

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­czajów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

Si­kor­ski, J. (1856) Zie­mia­nin czy­li ła­twy spo­sób po­więk­sze­nia do­cho­dów za po­mo­cą wiej­skiego go­spo­dar­stwa: prak­tycz­ne pod­ręcz­ne dzieł­ko, obej­mu­ją­ce tre­ści­we wia­do­mo­ści o rol­nic­twie, o ho­dow­li wszel­kie­go ro­dza­ju do­mo­wych zwie­rząt, ich cho­ro­bach, le­cze­niu; o psz­czo­łach, etc. etc.; tu­dzież zbiór ma­ło do­tąd zna­nych, lub zu­peł­nie no­wych za­rad­czych w do­mo­wem go­spo­dar­stwie środ­ków. Wil­no: Nakł. au­to­ra. Druk. Jó­ze­fa Za­wadz­kie­go

Szot-Ra­dzi­szew­ska, E. (2000) Ap­tecz­ki lecz­ni­cze i „przy­jem­ne” w dwo­rach pol­skich. W: Dwór Pol­ski. Zja­wi­sko hi­sto­rycz­ne i kul­tu­ro­we. Ma­te­ria­ły V Se­mi­na­rium. War­sza­wa: Sto­wa­rzy­sze­nie Hi­sto­ry­ków Sztu­ki, ss. 99-112

Żen­kie­wicz, J. (2008) Dwór pol­ski i je­go oto­cze­nie. Kre­sy Pół­noc­no-Wschod­nie. To­ruń: wyd. Adam Mar­sza­łek

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: