Pra­cow­ni­cy dwor­scy nie sta­no­wi­li jed­no­li­tej gru­py spo­łecz­nej, prze­ciw­nie, róż­ni­ce dzie­lą­ce ich z uwa­gi na po­cho­dze­nie (wie­lu spo­śród ofi­cja­li­stów, a na­wet i słu­żą­cych do­mo­wych wyż­sze­go szcze­bla wy­wo­dzi­ło się ze zu­bo­ża­łych ro­dzin zie­miań­skich) i peł­nio­ne funk­cje spra­wia­ły, że ów spo­ry za­stęp lu­dzi dzie­lił się na mniej­sze krę­gi, z któ­rych każ­dy za­cho­wy­wał swo­istą dla sie­bie hie­rar­chię po­zy­cji. We­dług Ta­de­usza Epsz­te­ina pod­sta­wo­wy po­dział prze­bie­gał mię­dzy per­so­ne­lem ad­mi­ni­stra­cyj­nym a po­zo­sta­łą służ­bą. Do ad­mi­ni­stra­cji, któ­rej li­czeb­ność sta­no­wi­ła po­chod­ną wiel­ko­ści ma­jąt­ku i pro­wa­dzo­nej prze­zeń go­spo­dar­ki, za­li­cza­li się m.in. ad­mi­ni­stra­to­rzy, rząd­cy, pi­sa­rze, ka­sje­rzy, eko­no­mo­wie, gu­mien­ni czy le­śni­czy, przy czym na­zwy od­no­szą­ce się do po­szcze­gól­nych sta­no­wisk róż­ni­ły się za­leż­nie od epo­ki i re­gio­nu. Przy­kła­do­wo głów­ny za­rząd­ca ma­jąt­ku mógł no­sić mia­no ad­mi­ni­stra­to­ra, ko­mi­sa­rza, ple­ni­po­ten­ta, rząd­cy lub eko­no­ma, przy czym w niektó­rych do­brach mia­nem eko­no­ma okre­śla­no nie oso­bę kie­ru­ją­cą ca­łym go­spo­dar­stwem, lecz ofi­cja­li­stę nad­zo­ru­ją­ce­go pra­ce po­lo­we. Te­go ostat­nie­go gdzie in­dziej na­zy­wa­no po­lo­wym bądź kar­bo­wym, jak­kol­wiek w pew­nych re­jo­nach kra­ju kar­bo­wy peł­nił ro­lę pra­cow­ni­ka ma­ją­ce­go pie­czę nad po­dwó­rzem go­spo­dar­skim (czy­li gum­nem, stąd sy­no­ni­mem kar­bo­we­go był gu­mien­ny) i wy­ko­ny­wa­ny­mi w je­go obrę­bie ro­bo­ta­mi.

Ab­stra­hu­jąc od za­gma­twa­nych kwe­stii na­zew­nic­twa, moż­na stwier­dzić, że struk­tu­ra za­rzą­dza­nia ma­jąt­kiem wszę­dzie by­ła z grub­sza jed­na­ko­wa. W du­żych do­brach na jej cze­le stał ad­mi­ni­stra­tor, od­po­wie­dzial­ny za ca­łość pro­duk­cji rol­nej i zwie­rzę­cej, wy­łą­cza­jąc spra­wy fi­nan­so­we, któ­ry­mi zaj­mo­wał się sam dzie­dzic. Sta­no­wisko ad­mi­ni­stra­to­ra by­ło w du­żej mie­rze sa­mo­dziel­ne – oczy­wi­ście mu­siał się on pod­po­rząd­ko­wać de­cy­zjom wła­ści­cie­la i co­dzien­nie zda­wał przed nim spra­woz­da­nie z po­stę­pu prac, kon­sul­tu­jąc jed­no­cze­śnie przy­szłe swe po­czy­na­nia, ale za­ra­zem dys­po­nu­jąc pro­fe­sjo­nal­ną wie­dzą i dłu­go­let­nim do­świad­cze­niem mógł ad­mi­ni­stra­tor być dla dzie­dzica nie­oce­nio­nym do­rad­cą. Z uwa­gi na za­kres obo­wiąz­ków i du­żą od­po­wie­dzial­ność, ja­ka łą­czy­ła się z tą po­sa­dą, na ad­mi­ni­stra­torów wy­bie­ra­no naj­chęt­niej ab­sol­wen­tów szkół rol­ni­czych z od­by­tą prak­ty­ką i sto­sow­ny­mi re­fe­ren­cja­mi. Wie­lu spo­śród kan­dy­da­tów na to sta­no­wisko mia­ło ro­do­wód zie­miań­ski, to­też czę­sto­kroć trak­to­wa­no ad­mi­ni­stra­torów jak do­mow­ni­ków, lo­ku­jąc ich w ofi­cy­nie lub dwo­rze i po­zwa­la­jąc na spo­ży­wa­nie po­sił­ków ra­zem z ro­dziną wła­ści­cie­la. W mniej­szych do­brach, gdzie sam dzie­dzic peł­nił funk­cję ad­mi­ni­stra­to­ra, za­do­wa­la­no się rząd­cą, nie za­wsze le­gi­ty­mu­ją­cym się wy­kształ­ce­niem uni­wer­sy­tec­kim, ale za to ko­niecz­nie po­sia­da­ją­cym udo­ku­men­to­wa­ną prak­ty­kę za­wo­do­wą. Przy bo­ku ad­mi­ni­stra­to­ra czy rząd­cy zdo­by­wał z ko­lei do­świad­cze­nie prak­ty­kant, czy­li świe­żo upie­czo­ny ab­sol­went szko­ły rol­ni­czej. Po rocz­nym sta­żu mógł on li­czyć na list po­le­ca­ją­cy, otwie­ra­ją­cy mu dro­gę do ad­mi­ni­stro­wa­nia in­nym ma­jąt­kiem. Rząd­cy pod­le­gał eko­nom (w więk­szych do­brach by­ło ich kil­ku), wy­wo­dzą­cy się naj­czę­ściej z chłop­stwa i z re­gu­ły nie­po­sia­da­ją­cy wy­kształ­ce­nia ofi­cja­li­sta nad­zo­ru­ją­cy prze­bieg prac po­lo­wych. Gdzie­nie­gdzie na­zy­wa­no go kar­bo­wym – od kar­bów wy­ci­na­nych na koł­ku przez nie­pi­śmien­ne­go urzęd­ni­ka dla za­zna­cze­nia licz­by zwie­zio­nych wo­zów czy stert sia­na. Je­go od­po­wied­ni­kiem na fol­war­ku był gu­mien­ny (zwa­ny też pi­sa­rzem), któ­ry dys­po­nu­jąc klu­cza­mi do fol­warcz­nych po­miesz­czeń czu­wał na zgro­ma­dzo­nym w spi­chler­zach zbo­żem, nad­zo­ro­wał wy­da­wa­nie na­sion siew­nych, pa­szy czy or­dy­na­riów, pil­no­wał wła­ści­we­go za­da­wa­nia kar­my zwie­rzę­tom i do­glą­dał wszel­kich prac pro­wa­dzo­nych na po­dwó­rzu go­spo­dar­skim. Tam, gdzie wła­ści­ciel dóbr pro­wa­dził dzia­łal­ność nie tyl­ko rol­ni­czą, ale i prze­my­sło­wą per­so­nel ad­mi­ni­stra­cyj­ny ule­gał po­sze­rze­niu o ka­drę nad­zo­ru­ją­cą wcho­dzą­ce w skład fol­war­ku za­kła­dy np. dy­rek­to­ra cu­krow­ni, kie­row­ni­ka go­rzel­ni czy ce­giel­ni, bu­chal­te­ra, in­ży­nie­ra, głów­ne­go tech­ni­ka itp.

Po­zo­sta­ła służ­ba dzie­liła się na słu­żą­cych do­mo­wych i pra­cow­ni­ków za­trud­nio­nych w go­spo­dar­stwie. Pierw­sza gru­pa, z uwa­gi na bli­ski zwią­zek z dwo­rem i je­go miesz­kań­ca­mi, cie­szy­ła się tu bar­dziej uprzy­wi­le­jo­wa­ną po­zy­cją. Obo­wią­zu­ją­ca tak­że i w ra­mach te­go gro­na hie­rar­chia by­ła szcze­gól­nie wi­docz­na w naj­za­moż­niej­szych dwo­rach i pa­ła­cach, gdzie służ­ba by­ła na­der licz­na, a po­szcze­gól­ne „ka­sty” trzy­ma­ły się od sie­bie na dy­stans, nie ucho­dzi­ło bo­wiem, by pan­na gar­de­ro­bia­na, pla­su­ją­ca się wy­żej w hie­rar­chii, prze­sta­wa­ła z pracz­ką, a lo­kaj za­da­wał się z sto­ją­cym ni­żej kuch­ci­kiem. Jak po­da­je Elż­bie­ta Ko­wec­ka naj­wyż­sze miej­sca w tej struk­tu­rze zaj­mo­wa­li:

mar­sza­łek dwo­ru – sta­no­wisko po­ja­wia­ją­ce się za­sad­ni­czo tyl­ko na du­żych dwo­rach i w po­ło­wie wie­ku XIX już za­ni­ka­ją­ce; je­go za­da­niem by­ło za­rzą­dza­nie dwo­rem, je­go wy­dat­ka­mi czy pla­no­wa­ny­mi za­ku­pa­mi

NianiaNiania
Maria Russek, niania Antoniego Grabowskiego jr. (fot. z albumu rodzinnego Tadeusza Kowańskiego)

och­mi­strzy­ni – od­po­wia­da­ła za ko­bie­ce go­spo­dar­stwo do­mo­we, czy to po­ma­ga­jąc pa­ni do­mu czy to – gdy pa­nią po­chła­nia­ły głów­nie obo­wiąz­ki to­wa­rzy­skie – sa­mo­dziel­nie spra­wu­jąc pie­czę nad za­pa­sa­mi, bie­li­zną czy kuch­nią

ka­mer­dy­ner – usłu­gi­wał pa­nu do­mu, to­wa­rzy­sząc mu w po­dró­żach, dba­jąc o je­go gar­de­ro­bę, po­ma­ga­jąc w ubie­ra­niu i roz­bie­ra­niu się (a nie­jed­no­krot­nie peł­niąc tak­że funk­cję go­la­rza i fry­zje­ra), wy­peł­nia­jąc drob­ne po­le­ce­nia, wresz­cie sta­wia­jąc się na każ­de we­zwa­nie: przy­no­sząc do po­ko­ju po­si­łek lub kie­li­szek trun­ku al­bo po­da­jąc faj­kę. Ka­mer­dy­ner mu­siał mieć do­brą pre­zen­cję, dba­no tak­że, by wy­róż­niał się stro­jem: gdy niż­sza służ­ba no­si­ła li­be­rię (mó­wi­my tu wciąż o bo­ga­tych dwo­rach i pa­ła­cach), ka­mer­dy­ner za­wsze po­ja­wiał się we fra­ku i lek­kich trze­wi­kach. To on wła­śnie po­dej­mo­wał go­ści, od­bie­ra­jąc od nich wierzch­nie na­kry­cia i pro­wa­dząc do sa­lo­nu, a by­wa­ło, że w za­stęp­stwie pa­na do­mu sa­dzał też przy­by­łych na prze­zna­czo­nych dlań miej­scach

pan­na słu­żą­ca, zwa­na też gar­de­ro­bia­ną – by­ła żeń­skim od­po­wied­ni­kiem ka­mer­dy­nera. Jej za­da­niem by­ło przede wszyst­kim dba­nie o gar­de­ro­bę pa­ni. Pan­na słu­żą­ca zaj­mo­wa­ła się nie tyl­ko pra­niem de­li­kat­nych tka­nin, pra­so­wa­niem i rur­ko­wa­niem czep­ków czy ża­bo­tów, ale tak­że do­ko­ny­wa­ła prze­ró­bek su­kien czy ka­pe­lu­szy, dzię­ki cze­mu jed­na i ta sa­ma część gar­de­ro­by mo­gła po­ja­wiać się wciąż w no­wych od­sło­nach – skró­co­na, upięk­szo­na fal­ban­ką czy od­mien­nie umarsz­czo­na. Pan­na słu­żą­ca po­ma­ga­ła tak­że da­mie w przy­odzie­wa­niu się, co w przy­pad­ku XIX-wiecz­nych to­a­let by­ło czyn­no­ścią na­der skom­pli­ko­wa­ną. Sa­mo za­sznu­ro­wa­nie gor­se­tu wy­ma­ga­ło po­mo­cy dru­giej oso­by, po­dob­nie i za­ło­że­nie suk­ni, któ­rą, zwłasz­cza gdy by­ła stroj­na, upi­na­no i dra­po­wa­no już na fi­gu­rze – przy tych pra­co­ch­łon­nych za­bie­gach udział gar­de­ro­bia­nej był nie­odzow­ny. Pan­na słu­żą­ca mu­siała tak­że umieć ukła­dać wy­myśl­ne fry­zu­ry, któ­ry­mi da­ma pra­gnę­ła się po­chwa­lić w to­wa­rzy­stwie, przy czym cze­sa­ła swo­ją pa­nią rów­nież na co dzień – o wa­dze jej umie­jęt­no­ści niech świad­czy fakt, że, jak pi­sze Elż­bie­ta Ko­wec­ka, więk­szość za­moż­nych ko­biet w XIX wie­ku nie umia­ła za­pleść so­bie choć­by naj­prost­sze­go war­ko­cza, nie mó­wiąc już o upię­ciu ko­ka. Na­kwa­ska do­wo­dząc w swo­im po­rad­ni­ku, że pan­na słu­żą­ca, ów „ro­dzaj je­ste­stwa nie­ja­kie­go, ni pa­ni ni słu­ga, w ogól­no­ści wy­myśl­na, wy­bred­na, am­bit­na, plot­ka, po­chleb­na, ary­sto­krat­ka po­ni­ża­ją­ca swych pod­wład­nych”, nad­to „[w] po­dró­ży nie­zno­śnie nie ule­gła, i niewyrozumia­ła, w do­mu wy­ma­ga­ją­ca, a nie­oszczęd­na, za gra­ni­cą [będąca] cię­ża­rem kosz­to­wa­nym i do ni­cze­go”, jest rów­nie dro­ga w utrzy­ma­niu i nie­po­trzeb­na co ka­mer­dy­ner, za­trzy­mu­je się przed tą ostat­nią, ale jak­że waż­ną ko­rzy­ścią „zgrab­ne­go tre­fie­nia wło­sów i ubra­nia. Ale choć­by wło­sy twe zło­te by­ły, czyż war­to dla nich ty­le zno­sić nie­do­god­no­ści i po­świę­cać pie­nię­dzy?” py­ta Na­kwa­ska re­to­rycz­nie i życz­li­wie do­da­je: „Ja bym ci ra­dzi­ła pró­bo­wać sa­mej się cze­sać. Nie uwie­rzysz, ja­ka to jest przy­jem­ność, być nie­pod­le­głą od gry­ma­su, tej naj­czę­ściej mru­czą­cej, za­sę­pio­nej isto­ty, któ­ra nie­raz po­cią­gnie moc­niej nad po­trze­bę wło­sy, aby dać uczuć pa­ni, że jest w jej rę­ku”

pan­na wy­praw­na – sta­no­wi­ła nie­ja­ko „do­da­tek do po­sa­gu”: po­wie­rza­no jej przy­go­to­wa­nie wy­pra­wy pan­ny mło­dej, gdy ta zaś wy­cho­dzi­ła za mąż, mia­ła jej słu­żyć ra­dą i po­mo­cą w ob­cym mło­dej dziew­czy­nie do­mu mę­ża. W ta­kich wy­pad­kach pan­na wy­praw­na sta­wa­ła się nie­ja­ko si­łą rze­czy pra­wą rę­ką mło­dziut­kiej go­spo­dy­ni, peł­niąc jed­no­cze­śnie obo­wiąz­ki och­mi­strzy­ni i pan­ny słu­żą­cej

ku­charz – zaj­mo­wał we dwo­rze miej­sce nie­zwy­kle waż­ne, to­też i był so­wi­cie opła­ca­ny. Do je­go obo­wiąz­ków na­le­ża­ło przy­go­to­wy­wa­nie po­sił­ków, pla­no­wa­nie ja­dło­spi­su, któ­ry za każ­dym ra­zem mu­siał zo­stać skon­sul­to­wa­ny z pa­nią do­mu, przy­go­to­wy­wa­nie wę­dlin i prze­two­rów na zi­mę, spra­wo­wa­nie do­zo­ru nad spi­żar­nią i pra­cą służ­by ku­chen­nej (w naj­bo­gat­szych do­mach ku­charz je­dy­nie zle­cał kuch­ci­kom czy słu­żą­cym wy­ko­na­nie okre­ślo­nych czyn­no­ści, sam zaś nie go­to­wał). Nie bez przy­czy­ny mo­wa jest tu o ku­charzu, nie ku­char­ce, bo­wiem, jak po­da­je Ko­wec­ka, jesz­cze do po­ło­wy XIX wie­ku uwa­ża­no, że je­dy­nie męż­czy­zna jest gwa­ran­tem praw­dzi­wie wy­kwint­nej kuch­ni, ku­char­ka-ko­bieta świad­czyła za­tem o niż­szej po­zy­cji dwo­ru i w praw­dzi­wie bo­ga­tych do­mach nie by­ła za­trud­nia­na. Zaw­sze prak­tycz­na Na­kwa­ska do­ra­dza­ła wpraw­dzie trzy­ma­nie w mniej­szych ma­jąt­kach nie ku­charzy, lecz ku­cha­rek wła­śnie, ja­ko że są one „nierów­niej skrzęt­niej­sze, pra­co­wit­sze, po­rząd­niej­sze, mniej na­ło­go­wi pi­jań­stwa pod­pa­da­ją­ce, nie ty­le kosz­tow­ne, – sło­wem naj­przy­dat­niej­sze do ro­dzaju usłu­gi, ja­kiej po­trze­bu­jesz”, nie­mniej na­wet je­śli w któ­rymś z zie­miań­skich do­mostw zde­cy­do­wa­no się – zwy­kle z ko­niecz­no­ści – na za­stą­pie­nie ku­charza ku­char­ką, fakt ten był za­zwy­czaj skrzęt­nie skry­wa­ny przed go­ść­mi i są­sia­da­mi. Ku­cha­rze o wy­so­kich kla­sy­fi­ka­cjach i pro­por­cjo­nal­nej do nich re­no­mie sta­no­wi­li wi­zy­tów­kę do­mu i po­tra­fi­li tę oko­licz­ność wy­ko­rzy­stać, dyk­tu­jąc swo­im pra­co­daw­com wa­run­ki pra­cy czy wy­na­gro­dze­nia

cu­kier­nik – jak pi­sze Ko­wec­ka „wbrew na­zwie trud­nił się nie tyl­ko wy­ro­bem wszel­kich słod­ko­ści ale tak­że pasz­te­tów, pie­roż­ków i tym po­dob­nych przy­sta­wek”, jed­nak głów­nym je­go za­da­niem po­zo­sta­wa­ło przy­go­to­wy­wa­nie we­tów. Oprócz umie­jęt­no­ści czy­sto ku­li­nar­nych cu­kier­nik mu­siał mieć tak­że zmysł es­te­tycz­ny, bo­wiem XIX-wiecz­ne cia­sta przy­bie­ra­ły bu­dzą­cą wśród go­ści za­chwyt po­stać mi­ster­nych bu­dow­li czy rzeźb

kre­den­cerz – opie­ko­wał się za­sta­wą sto­ło­wą, na­kry­ciami i sre­bra­mi, któ­re wy­ma­ga­ły nie­ustan­ne­go czysz­cze­nia i... li­cze­nia po każ­dym po­sił­ku. Za­da­niem kre­den­cerza by­ło tak­że przy­go­to­wy­wa­nie i po­da­wa­nie śnia­da­nia, bo­wiem ku­charz w za­moż­nych dwo­rach zaj­mo­wał się wy­łącz­nie przy­rzą­dza­niem obia­dów i ko­la­cji. Tam gdzie re­zy­gno­wa­no z za­trud­nia­nia kre­den­cerza obo­wią­zek czu­wa­nia nad kre­den­sem i za­trud­nio­ną w nim służ­bą przejmo­wał ka­mer­dy­ner

Odręb­ną gru­pę wśród za­trud­nia­nych przez dwór pra­cow­ni­ków sta­no­wi­ło gro­no pe­da­go­gicz­ne, ma­ją­ce pie­czę nad wy­cho­wa­niem i edu­ka­cją zie­miań­skich dzie­ci: mam­ki, nia­nie, bo­ny, gu­wer­nant­ki czy pry­wat­ni na­uczy­cie­le. W tym wy­pad­ku szcze­gól­nym po­wa­ża­niem cie­szy­li się cu­dzo­ziem­cy.

DzwonkiDzwonki
Dzwonki na służbę

Nie na­le­ży oczy­wi­ście za­po­mi­nać o niż­szej służ­bie – lo­ka­jach (o za­kre­sie obo­wiąz­ków zbli­żo­nym, lecz szer­szym od ka­mer­dy­ne­ra: do ich za­jęć, prócz usłu­gi­wa­nia do­mow­ni­kom, na­le­ża­ło tak­że po­da­wa­nie do sto­łu czy pa­le­nie w pie­cu), pracz­kach, dziew­kach słu­żeb­nych, po­my­wacz­kach, kuch­ci­kach i chłop­cach kre­den­so­wych, fro­te­rach (trud­nią­cych się wo­sko­wa­niem i fro­te­ro­wa­niem podło­gi) czy ko­za­kach, któ­rzy na Ukra­inie w XIX w. two­rzy­li barw­ną świ­tę to­wa­rzy­szą­cą pa­nu w po­dró­ży, peł­niąc jed­no­cze­śnie ro­lę po­słań­ców, a na po­cząt­ku wie­ku XX za­trud­nia­ni by­li w cha­rak­te­rze straż­ni­ków dwor­skich, chro­nią­cych ma­ją­tek przed ban­dyc­ki­mi na­pa­da­mi. Do po­ło­wy XIX stu­le­cia służ­ba by­ła w za­sa­dzie wszech­obec­na i – w pew­nym sen­sie – nie­wi­dzial­na; nikt nie krę­po­wał się obec­no­ścią słu­żą­cych, któ­rych byt­ność w po­ko­ju by­ła rów­nie na­tu­ral­na jak me­bli czy za­słon. Do­pie­ro póź­niej więk­szą wa­gę za­czę­to przy­kła­dać do pry­wat­no­ści, skut­kiem cze­go służ­ba prze­nio­sła się z po­koi do kre­den­su i kuch­ni. Sa­mo kla­śnię­cie w rę­ce, by przy­zwać lo­ka­ja, prze­sta­ło więc wy­star­czać, stąd w dwo­rach i pa­ła­cach po­ja­wi­ły się dzwon­ki na służ­bę. Upo­mi­na­ła Na­kwa­ska: „miej w do­mu ca­łym twym do­brze urzą­dzo­ne dzwon­ki i du­żo ich, nie­za­łuj na nie wy­dat­ku. Nie le­d­wie każ­dy po­kój wi­nien ich mieć je­den, a na­wet i wię­cej. Zy­skasz na tem, i w cza­sie, i w usłu­dze i w przy­jem­no­ści ży­cia. — Nie bę­dziesz ani sa­ma, ani in­ni; krzy­czeć i wo­łać na lu­dzi, co chwi­la wy­bie­gać z po­ko­ju, lub dzie­ci po słu­żą­cych wy­sy­łać; — co w na­szych dwo­rach tak nie­przy­jem­ny i nie­przy­zwo­ity ruch zwy­kle ro­bi, a cze­go nie wi­dać wca­le za gra­ni­cą w po­rząd­nych do­mach.”

Na sa­mym do­le dra­bi­ny spo­łecz­nej w zie­miań­skim ma­jąt­ku pla­so­wa­li się pra­cow­ni­cy za­li­cza­ni do trze­ciej gru­py, czy­li służ­ba za­ple­cza gospodarcze­go i fol­warcz­na, re­kru­tu­ją­ca się – po­dob­nie jak niż­sza służ­ba do­mo­wa – głów­nie spo­śród naj­uboż­szych miesz­kań­ców wsi, go­spo­da­ru­ją­cych na nie­wiel­kich spła­chet­kach zie­mi lub w ogó­le jej po­zba­wio­nych, a przez to zmu­szo­nych szu­kać pra­cy za­rob­ko­wej. I tu­taj ist­nia­ła hie­rar­chia, na szczy­cie któ­rej znaj­do­wa­li się słu­żą­cy cie­szą­cy się re­la­tyw­nie wy­so­ką w ma­jąt­ku po­zy­cją. Wy­mie­nić moż­na tu za Epsz­te­inem ogrod­ni­ka oraz stan­gre­ta, a tak­że (wcho­dzą­cych skąd­inąd w skład per­so­ne­lu ad­mi­ni­stra­cyj­ne­go) zwierzch­ni­ków służ­by go­spo­dar­skiej i po­lo­wej – gu­mien­nych i po­lo­wych. Szcze­bel ni­żej pla­so­wa­li się dwor­scy rze­mieśl­ni­cy: sto­la­rze, stel­ma­cho­wie, ko­wa­le, mły­na­rze czy maj­stro­wie za­trud­nie­ni w fol­warcz­nych za­kła­dach prze­my­sło­wych. Naj­niż­szy sto­pień zaj­mo­wa­li sze­re­go­wi fur­ma­ni, sta­jen­ni, stró­żo­wie, do­jar­ki, ga­jo­wi, pa­stu­si, świ­nio­pa­sy, rę­ba­cze, wo­zi­wo­dy, wresz­cie ro­bot­ni­cy po­lo­wi, któ­rzy z ko­lei dzie­li­li się na ro­bot­ni­ków sta­łych oraz se­zo­no­wych. Pra­cow­ni­cy za­trud­nie­ni do prac w po­lu na­zy­wa­ni by­li na Ukra­inie cze­la­dzią, a w Kró­le­stwie Pol­skim, gdzie ter­min cze­ladź za­re­zer­wo­wa­ny był na okre­śle­nie for­nal­skich po­moc­ni­ków, for­na­la­mi lub pa­rob­ka­mi. Dwór nie­chęt­nie naj­mo­wał for­na­li bez po­moc­ni­ków, po­nie­waż ci ostat­ni sta­no­wi­li do­dat­ko­wą, a za­ra­zem ta­nią si­łę ro­bo­czą, ich utrzy­ma­nie bo­wiem po czę­ści spa­da­ło na sa­mych for­na­li, któ­rzy za­pew­nia­li swej cze­la­dzi wy­ży­wie­nie i dach nad gło­wą. Po­moc­ni­ka­mi by­li najczę­ściej człon­ko­wie ich ro­dzin i dal­si krew­ni, ale tak­że dzie­ci bez­rol­nych czy ko­mor­ni­cy.

W dru­giej po­ło­wie XIX wie­ku licz­ba słu­żą­cych we dwo­rze ule­gła znacz­ne­mu uszczu­ple­niu – utrzy­ma­nie ta­kiej rze­szy lu­dzi by­ło nad wy­raz kosz­tow­ne, a po uwłasz­cze­niu chło­pów za­czę­ło ucho­dzić za nie­po­trzeb­ny i prze­kra­cza­ją­cy fi­nan­so­we moż­li­wo­ści do­mu luk­sus. Stop­nio­wa li­kwi­da­cja sys­te­mu feu­dal­ne­go przy­czy­ni­ła się do wpro­wa­dze­nia go­spo­dar­ki opar­tej w więk­szym stop­niu na pie­nią­dzach, co nie po­zo­sta­ło bez wpły­wu na sto­sun­ki mię­dzy dwo­rem a wsią. O ile przed znie­sie­niem pańsz­czy­zny zie­mianie ko­rzy­sta­li z dar­mo­wej pra­cy wło­ścian, po­zo­sta­łe zo­bo­wią­za­nia re­gu­lu­jąc w na­tu­rze (tj. tzw. or­dy­na­riach: pło­dach rol­nych, opa­le, ma­te­ria­le bu­do­wal­nym), o ty­le ko­niecz­ność wy­pła­ca­nia na­leż­no­ści w twar­dej wa­lu­cie ure­al­ni­ła – nie­istot­ne do­tąd – kosz­ty ro­bo­ci­zny. W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wojen­nym, jak po­da­je Mar­cin Schir­mer, w ra­mach wy­na­gro­dze­nia (okre­śla­ne­go za­wie­ra­ną na rok umo­wą) wła­ści­ciel ma­jąt­ku zo­bo­wią­za­ny był do za­pew­nie­nia pra­cow­ni­ko­wi rol­ne­mu miesz­ka­nia, ka­wał­ka zie­mi do upra­wy na wła­sne po­trze­by oraz moż­li­wo­ści trzy­ma­nia kro­wy, a tak­że do uisz­cze­nia za­pła­ty, re­gu­lo­wa­nej czę­ściowo w or­dy­na­riach, a czę­ściowo w go­tów­ce. I cho­ciaż pła­ce słu­żą­cych po­zo­sta­wa­ły jesz­cze przez dłu­gi czas nie­wy­so­kie, to – jak pi­sze Ta­de­usz Epsz­te­in – ko­niecz­ność ich sys­te­ma­tycz­ne­go wy­pła­ca­nia sta­no­wi­ła spo­ry kło­pot dla bo­ry­ka­ją­cych się z bra­kiem go­tów­ki, a czę­sto i moc­no za­dłu­żo­nych zie­mian (stąd nie­rzad­kim zja­wi­skiem by­ło za­le­ga­nie z wy­pła­ta­mi, prze­dłu­ża­nie cza­su pra­cy pod­wład­nych lub wy­da­wa­nie im w cha­rak­te­rze or­dy­na­riów nie­peł­no­war­to­ścio­wych pro­duk­tów). Do wzro­stu na­kła­dów zwią­za­nych z utrzy­ma­niem służ­by, a tym sa­mym do stop­nio­we­go ogra­ni­cza­nia przez dwór licz­by naj­mo­wa­nych pra­cow­ni­ków, przy­czy­ni­ły się w dal­szej ko­lej­no­ści mi­gra­cje za­rob­ko­we chło­pów, wzrost któ­rych na­stą­pił na zie­miach pol­skich w dru­giej po­ło­wie XIX stu­le­cia, ro­sną­ce ce­ny żyw­no­ści i płac oraz po­stę­pu­ją­ca me­cha­ni­za­cja.

FolwarkFolwark
Zabudowania folwarku w Sporyszu (fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

Li­czeb­ność za­trud­nio­nych w fol­war­ku ro­bot­ni­ków, a zwłasz­cza służ­by do­mo­wej w XIX i na po­cząt­ku XX stu­le­cia odzwier­cie­dla­ła sto­pień zmo­der­ni­zo­wa­nia zie­miań­skiej go­spo­dar­ki: na naj­bar­dziej roz­wi­nię­tych zie­miach za­bo­ru pru­skie­go licz­ba za­trud­nio­nych pra­cow­ni­ków ule­gła znacz­nej re­duk­cji, w Kró­le­stwie Pol­skim i Ga­li­cji po­zo­sta­wa­ła wy­so­ka, a na Kre­sach, w du­żej mie­rze w wy­ni­ku po­li­ty­ki władz car­skich blo­ku­ją­cych li­kwi­da­cję ser­wi­tu­tów, za­cho­wał się bez ma­ła ustrój feu­dal­ny. Im bli­żej XX w. tym rza­dziej spo­ty­ka­ni są w zie­miań­skich dwo­rach mar­szał­ko­wie dwo­ru, och­mi­strzy­nie, cu­kier­ni­cy, fro­te­rzy, fo­ry­sio­wie czy odźwier­ni. Funk­cję mar­szał­ka czy och­mi­strzy­ni przej­mu­je sa­ma pa­ni do­mu lub ktoś z re­zy­den­tów, fro­te­ro­wa­niem podłóg zaj­mu­ją się lo­ka­je, obo­wiąz­ki cu­kier­ni­ka przy­pa­da­ją w udzia­le ku­cha­rzo­wi, fo­ry­sia (czy­li po­moc­ni­ka stan­gre­ta ja­dą­ce­go na jed­nym z przed­nich ko­ni w wie­lo­kon­nych za­przę­gach) za­stę­pu­je po­moc­nik fur­ma­na, a ro­lę odźwier­ne­go peł­ni któ­ryś ze słu­żą­cych po­ko­jo­wych. Ro­le po­szcze­gól­nych pra­cow­ni­ków prze­sta­ją więc być ja­sno roz­gra­ni­czo­ne i zda­rza się, że za­trud­nio­ne w gar­de­ro­bie dziew­czę­ta po­sy­ła się do do­je­nia krów czy prac w ogro­dzie. W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym li­czeb­ność służ­by, jak pi­sze Mie­czy­sław Mar­kow­ski, wy­no­si­ła prze­cięt­nie już tyl­ko od 3 do 6 osób, acz­kol­wiek w mniej za­moż­nych ma­jąt­kach za­do­wa­la­no się i dwo­ma słu­żą­cy­mi. Miesz­ka­li oni za­zwy­czaj ra­zem ze swo­imi pra­co­daw­ca­mi we dwo­rze. Przy­dzie­la­no im skrom­nie ume­blo­wa­ne po­miesz­cze­nia na pod­da­szu czy przy kuch­ni, któ­rych stan­dar­do­wym wy­po­sa­że­niem by­ło łóż­ko, szaf­ka, ta­bo­ret, dzba­nek z wo­dą i mied­ni­ca (by­ły to wa­run­ki znacz­nie lep­sze od tych, w ja­kich ży­ła służ­ba jesz­cze na po­cząt­ku wie­ku XIX, kie­dy tyl­ko kuch­mistrz, ka­mer­dy­ner i och­mi­strzy­ni mie­li wła­sne, choć ulo­ko­wa­ne w ofi­cy­nie czy man­sar­dzie po­ko­je – resz­ta słu­żą­cych sy­pia­ła gdzie po­pa­dło, zwy­kle w miej­scu swej pra­cy – kre­den­sie czy kuch­ni – i do­pie­ro od po­ło­wy stu­le­cia li­czyć mo­gła na po­ko­ik w przy­bu­dów­ce czy na pod­da­szu). W więk­szych ma­jąt­kach dla służ­by dwor­skiej i fol­warcz­nej sta­wia­no osob­ne bu­dyn­ki, za­zwy­czaj drew­nia­ne i nie­pod­piw­ni­czo­ne, lo­ko­wa­ne w po­bli­żu tak dwo­ru jak i za­bu­do­wań go­spo­dar­czych. Naj­czę­ściej by­ły to czte­ro­miesz­ka­nio­we czwo­ra­ki, ale zda­rzały się też więk­sze sze­ścio­ra­ki. Stan­dard ży­cia w nich był róż­ny, prze­waż­nie jed­nak wyż­szy na zie­miach za­chod­nich i pół­noc­nych niż na Kre­sach, gdzie czę­stym zja­wi­skiem by­ło zaj­mo­wa­nie przez ca­łą ro­dzi­nę for­nal­ską jed­nej izby wraz z po­sia­da­nym przez nią in­wen­ta­rzem.

Sto­sun­ki mię­dzy chle­bo­daw­ca­mi a pod­wład­ny­mi ukła­da­ły się róż­nie, za­wsze jed­nak na­ce­cho­wa­ne by­ły dy­stan­sem moc­no ak­cen­tu­ją­cym obo­wią­zu­ją­cą hie­rar­chię spo­łecz­ną, znaj­du­ją­cą odzwier­cie­dle­nie w ca­łym re­per­tu­arze sy­gna­li­zu­ją­cych pod­po­rząd­ko­wa­nie ge­stów jak zdej­mo­wa­nie na­kry­cia gło­wy przed wła­ści­cie­lem, kła­nia­nie mu się czy ca­ło­wa­nie po rę­kach. Dla miesz­kań­ców dwo­ru ofi­cja­li­ści i służ­ba by­li wpraw­dzie czymś lep­szym niż oko­licz­ni chło­pi, z de­fi­ni­cji jed­nak przy­na­le­że­li do lu­dzi gor­szej ka­te­go­rii. Z wy­jąt­kiem pla­su­ją­ce­go się naj­wy­żej w hie­rar­chii ad­mi­ni­stra­to­ra, któ­ry zresz­tą sam nie­jed­no­krot­nie wy­wo­dził się ze śro­do­wi­ska zie­miań­skie­go, nie utrzy­my­wa­no z ni­mi sto­sun­ków to­wa­rzy­skich ani nie pusz­cza­no „na po­ko­je”. Stąd je­śli kan­ce­la­ria dzie­dzi­ca, gdzie za­ła­twia­no wszel­kie spra­wy do­ty­czą­ce funk­cjo­no­wa­nia ma­jąt­ku, znaj­do­wa­ła się nie w ofi­cy­nie, lecz we dwo­rze, to zwy­kle pro­wa­dzi­ło do niej osob­ne wej­ście, gwa­ran­tu­ją­ce roz­dział ży­cia oso­bi­ste­go od kwe­stii czy­sto służ­bo­wych. Po­sił­ki ro­dzi­na wła­ści­cie­la tak­że ja­da­ła od­dziel­nie, przy tzw. pierw­szym sto­le, na­to­miast pra­cow­ni­cy we­dług hie­rar­chii: ofi­cja­li­ści i urzęd­ni­cy przy dru­gim, a służ­ba przy trze­cim sto­le. I na­wet je­śli zda­rzało się, że po­tom­ko­wie zie­mian mo­gli ba­wić się z dzieć­mi pra­cow­ni­ków dwor­skich, to nie­chęt­nie wi­dzia­no, a jesz­cze czę­ściej za­bra­nia­no im za­cho­dze­nia do kuch­ni czy izby cze­lad­nej, w oba­wie, że prze­sta­wa­nie ze słu­żą­cy­mi ujem­nie wpły­nie na ich wy­cho­wa­nie. By­wa­ło i tak, że któ­ryś ze słu­żą­cych wie­lo­let­nią i od­da­ną pra­cą za­słu­żył so­bie na za­ufa­nie dzie­dzi­ca i zy­ski­wał wręcz sta­tus do­mow­ni­ka, ale i w ta­kich wy­pad­kach bli­skie sto­sun­ki nie zno­si­ły cał­ko­wi­cie ba­rie­ry, któ­ra dzie­li­ła obie stro­ny, wy­zna­cza­jąc na­leż­ne im miej­sca. Dla niektó­rych pra­cow­ni­ków, zwłasz­cza wy­kwa­li­fi­ko­wa­nych, służ­ba pod­ję­ta we dwo­rze oka­zy­wa­ła się do­ży­wot­nia. Ta­cy słu­żą­cy ja­ko mło­dzi lu­dzie za­czy­na­li pra­cę w ma­jąt­ku od wypeł­niania naj­prost­szych obo­wiąz­ków z cza­sem awan­su­jąc, za­leż­nie od po­sia­da­nych zdol­no­ści i umie­jęt­no­ści (szcze­gól­nie uta­len­to­wa­nych chłop­ców zie­mianie kształ­ci­li cza­sem na swój koszt), a na sta­re la­ta dwór za­pew­niał im utrzy­ma­nie i opie­kę aż do śmier­ci.

Ge­ne­ral­nie spo­sób, w ja­ki zie­mianie trak­to­wa­li swo­ich pod­wład­nych odzwier­cie­dlał po­ziom kul­tu­ry do­mu i był, si­łą rze­czy, zróż­ni­co­wa­ny. W jed­nych dwo­rach uczo­no dzie­ci sza­cun­ku i po­słu­szeń­stwa wo­bec słu­żą­cych, da­jąc do­bry przy­kład wła­snym po­stę­po­wa­niem, w in­nych słu­gi ła­ja­no, po­sztur­chi­wa­no, a na­wet bi­to (bi­cie pod­wład­nych by­ło na po­rząd­ku dzien­nym przed uwłasz­cze­niem chło­pów, ale i na po­cząt­ku XX w. wca­le nie na­le­ża­ło do rzad­ko­ści). Sto­sun­ko­wo czę­stym zja­wi­skiem by­ło sek­su­al­ne wy­ko­rzy­sty­wa­nie dziew­cząt i ko­biet za­trud­nio­nych we dwo­rze przez wła­ści­cie­li ma­jąt­ków czy ich sy­nów: po­stę­po­wa­nie ta­kie w wie­lu do­mach nie tyl­ko nie spo­ty­ka­ło się z na­ga­ną, ale wręcz trak­to­wa­ne by­ło ja­ko część wie­lo­po­ko­le­nio­wej tra­dy­cji. Słu­żą­ce, któ­re za­szły w wy­ni­ku pań­skich mi­ło­stek w cią­żę, w jed­nych wy­pad­kach wy­da­wa­no za mąż, wy­po­sa­ża­jąc na koszt dwo­ru i za­pew­nia­jąc ich dzie­ciom wy­cho­wa­nie i miej­sce w sze­re­gach służ­by, w in­nych jed­nak po pro­stu wy­pę­dza­no, zo­sta­wia­jąc z ni­czym.

Budynek dla służbyBudynek dla służby
Budynek dla służby folwarcznej w Morzycach (fot. z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

Do­daj­my do te­go złe wa­run­ki miesz­ka­nio­we, prze­cią­że­nie pra­cą bez od­po­czyn­ku, oszu­stwa pra­co­daw­ców w roz­li­cze­niach z pra­cow­ni­ka­mi oraz nie­ter­mi­no­we wy­pła­ca­nie na­leż­no­ści i or­dy­na­rii – wszyst­ko to spra­wia­ło, jak pi­sze He­le­na Bro­dow­ska, że bie­do­ta wiej­ska nie­chęt­nie za­trud­nia­ła się we dwo­rze, przed­kła­da­jąc nad nią służ­bę w go­spo­dar­stwach chłop­skich. Najt­rud­niej­sza by­ła sy­tu­acja naj­ni­żej pla­su­ją­cych się w fol­warcz­nej hie­rar­chii ro­bot­ni­ków rol­nych, naj­mu­ją­cych się do pra­cy na okre­ślo­ny umo­wą okres, za­zwy­czaj jed­ne­go ro­ku. Przed uwłasz­cze­niem pra­gną­ce­go opu­ścić fol­wark pa­rob­ka obo­wią­zy­wa­ło trzy­mie­sięcz­ne wy­mó­wie­nie – w przy­pad­ku sa­mo­wol­ne­go od­da­le­nia się był ści­ga­ny ja­ko zbieg, a po schwy­ta­niu od­sy­ła­ny do swe­go pa­na i sto­sow­nie przez nie­go ka­ra­ny (dzie­dzic miał pra­wo do na­ło­że­nia jed­no­dnio­we­go aresz­tu i wy­mie­rze­nia chło­sty). Po uwłasz­cze­niu po­ło­że­nie for­na­li nie ule­gło zna­czą­cej po­pra­wie: pła­ce po­zo­sta­wa­ły ni­skie, ogro­dy da­wa­ne w użyt­ko­wa­nie – ma­łe, miesz­ka­nia – prze­lud­nio­ne (do 12 osób w izbie), dzień pra­cy – dłu­gi (od 4 ra­no do 8 wie­czo­rem), wła­ści­wie bez pra­wa do wy­po­czyn­ku, bo obo­wią­zek sta­wia­nia się w pra­cy i na każ­de we­zwa­nie chle­bo­daw­cy do­ty­czył nie tyl­ko dnia powszednie­go, ale tak­że nie­dzie­li i świąt. Re­zul­ta­tem stop­nio­we­go wzro­stu nie­za­do­wo­le­nia wśród dwor­skiej służ­by, do któ­re­go przy­czy­niał się roz­wój oświa­ty na wsi i ro­sną­ca eman­cy­pa­cja spo­łecz­na i po­li­tycz­na chło­pów, by­ły straj­ki rol­ne, ja­kie wy­bu­cha­ły w Kró­le­stwie Pol­skim na fa­li re­wo­lu­cji w Ro­sji z lat 1905-1907, obej­mu­jąc swym za­się­giem ok. 1500 fol­warków. Do­ma­ga­no się m.in. podwyż­sze­nia płac i or­dy­na­rii, po­lep­sze­nia wa­run­ków miesz­ka­nio­wych, pra­wa do utrzy­ma­nia dwóch krów w obo­rze dwor­skiej, ochro­ny i opie­ki le­kar­skiej, wresz­cie skró­ce­nia dnia pra­cy do 8 i 9 go­dzin, za­miast wciąż po­wszech­nie obo­wią­zu­ją­cych 18-go­dzin­nych dnió­wek.

Słu­żą­cy mo­gli mieć za­tem swo­im chle­bo­daw­com nie­jed­no do za­rzu­ce­nia, ale i wła­ści­cie­lom ma­jąt­ków nie­ła­two by­ło zna­leźć lo­jal­nych i god­nych za­ufa­nia pra­cow­ni­ków. W re­zul­ta­cie ro­ta­cja służ­by by­ła w wie­lu wy­pad­kach wy­so­ka, a zie­mia­nie czę­sto uskar­ża­li się na licz­ne przy­wa­ry swo­ich pod­wład­nych: plot­kar­stwo, nie­uczci­wość, nie­mo­ral­ne pro­wa­dze­nie się czy nie­od­po­wie­dzial­ność. By­ły to pro­ble­my po­wszech­ne, cze­go świa­dec­twem są ką­śli­we opo­wiast­ki o dzia­ła­ją­cej na szko­dę zie­mia­ni­na służ­bie jak choć­by „Obraz­ki z oby­cza­jów do­mow­nic­twa wiej­skie­go” z 1857 r. (de­dy­ko­wa­ne przez au­to­ra, „wier­ne­go wspól­ni­ka tru­dów i kło­po­tów”, „w do­wód współ­czu­cia bra­ci mo­jej szlach­cie”) czy umo­ral­nia­ją­ce ksią­żecz­ki w ro­dza­ju bro­szur­ki „O słu­gach: przy­kła­dy god­ne na­śla­do­wa­nia” z 1894 r., ale też po­rad­ni­ki skie­ro­wa­ne tak do pań do­mu jak i do sa­mych słu­żą­cych, w któ­rych wa­dy i za­le­ty służ­by do­mo­wej są opi­sy­wa­ne sze­ro­ko i opa­trzo­ne sto­sow­ny­mi su­ge­stia­mi i po­ucze­nia­mi. I tak do­bra słu­żą­ca to słu­żą­ca uczci­wa, wier­na, su­mien­na i czy­sta, da­lej po­słusz­na, a za­tem wy­ko­nu­ją­ca po­le­ce­nia bez szem­ra­nia i ko­men­ta­rzy, punk­tu­al­na, uprzej­ma w oby­ciu i schlud­na w wy­glą­dzie (ale nie stroj­na! Ma­ria An­kie­wi­czo­wa w 1930 r. za­le­ca ja­ko strój słu­żą­cej pro­stą, ja­sną su­kien­kę per­ka­lo­wą z rę­ka­wa­mi do łok­ci, się­ga­ją­cą po­ło­wy łyd­ki i na ty­le sze­ro­ką, by moż­na w niej by­ło wy­god­nie wcho­dzić na dra­bin­kę czy ta­bo­ret, do te­go far­tu­chy – dwa do sprzą­ta­nia, je­den do kuch­ni, chu­s­tecz­kę na gło­wę i pan­to­fle na ela­stycz­nej, nie stu­ka­ją­cej po­de­szwie). Niektó­rych cnót na­le­ża­ło słu­żą­cą – czę­sto pro­stą, nie­pi­śmien­ną dziew­czy­nę – uczyć, np. oszczęd­ność wy­na­gra­dzać pre­mią, a mar­no­traw­stwo ka­rać pie­nięż­ną od­po­wie­dzial­no­ścią za po­nie­sio­ne szko­dy. Dbać o pra­wi­dło­we i grzecz­ne wy­sła­wia­nie się (Elż­bie­ta Be­der­ska ra­dzi swym czy­tel­nicz­kom: „Do­tych­cza­so­we »nie chcę, dej, co, ale tam, co mi ta­m« i wie­le in­nych su­row­szych wy­ra­żeń, któ­rych tu wy­li­czać nie chcę, za­stą­pić ko­niecz­nie trze­ba grzecz­niej­sze­mi zwro­ta­mi, jak: »pro­szę, dzię­ku­ję, słu­cham, za­raz idę« i t. p […] Da­lej mó­wi się: »pro­si­ła­bym pa­nią o pie­nią­dze na chle­b«, a ni­gdy »pro­szę, daj mi pa­ni pie­nią­dze na chle­b«.”). Na­de wszyst­ko zaś świe­cić przy­kła­dem. Bo też, jak za­uwa­ża Ma­ria An­kie­wi­czo­wa w swym po­rad­ni­ku, jak­kol­wiek po­wszech­nym pro­ble­mem jest zna­le­zie­nie chęt­nej do pra­cy i so­lid­nej słu­żą­cej, to część wi­ny za wa­dy służ­by po­no­szą sa­me pa­nie do­mu, któ­re nie an­ga­żu­jąc się w za­ję­cia do­mo­we, nie po­tra­fią pra­wi­dło­wo za­rzą­dzać dzia­ła­nia­mi pod­le­głej im si­ły fa­cho­wej, ani eg­ze­kwo­wać rze­tel­ne­go wy­ko­ny­wa­nia obo­wiąz­ków. Wy­ma­ga­nia wo­bec przyj­mo­wa­nej do pra­cy dziew­czy­ny (ale też przy­słu­gu­ją­ce jej pra­wa np. do wy­chod­ne­go czy uczest­nic­twa w nie­dziel­nej mszy) win­ny być, zda­niem au­tor­ki, sfor­mu­ło­wa­ne ści­śle i na sa­mym po­cząt­ku. Sa­ma słu­żą­ca, idąc za ra­da­mi Elż­bie­ty Be­der­skiej, tak­że po­win­na do­ma­gać się ich spre­cy­zo­wa­nia, a na­stęp­nie ści­śle je wy­peł­niać, do cze­go jed­nak ko­niecz­na by­ła pew­na wie­dza i sto­sow­ne do­świad­cze­nie. Tym­cza­sem wie­le tra­fia­ją­cych na służ­bę dziew­cząt po­cho­dzi­ło z pro­stych ro­dzin wiej­skich czy ro­bot­ni­czych, stąd cięż­ko im by­ło od­na­leźć się w wy­twor­nych do­mach miesz­czan czy zie­mian. Be­der­ska słu­ży im po­mo­cą, wy­ja­śnia­jąc wy­czer­pu­ją­co m.in. jak piec roz­pa­lać, jak kro­ić mię­so róż­nych ga­tun­ków zwie­rząt, jak na­kry­wać do obia­du, a jak do her­ba­ty, ja­kim spo­so­bem przy­stra­jać po­tra­wy, jak usłu­gi­wać przy sto­le, czym róż­ni się sprzą­ta­nie co­dzien­ne od ty­go­dnio­we­go, a to zno­wuż od co­rocz­ne­go „je­ne­ral­ne­go” sprzą­ta­nia, ja­kie są re­gu­ły wpusz­cza­nia go­ści, jak na­le­ży prać po­szcze­gól­ne czę­ści gar­de­ro­by, a jak po­stę­po­wać z dzieć­mi. Bio­rąc pod uwa­gę wy­so­ki wskaź­nik anal­fa­be­ty­zmu wśród ad­re­sa­tek po­rad­ni­ka Be­der­skiej, moż­na jed­nak za­sta­na­wiać się, ile dziew­cząt sko­rzy­sta­ło z jej po­rad.

Bibliografia:

An­kie­wi­czo­wa, M. (1930) Służ­ba do­mo­wa. War­sza­wa: Bluszcz

Be­der­ska, E. (1909) Do­bra słu­żą­ca, czy­li co po­win­nam wie­dzieć o służ­bie i na służ­bie: po­rad­nik dla słu­żą­cych. Po­znań: Księ­gar­nia i Dru­kar­nia św. Woj­cie­cha

Bro­dow­ska, H. (1972) Hi­sto­ria spo­łecz­no-go­spo­dar­cza chło­pów w za­bo­rze ro­syj­skim. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom II. Okres za­bo­rów. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 290-462

Epsz­te­in, T. (2006) Ofi­cja­li­ści i służ­ba w dwo­rze pol­skim w XIX i XX w wie­ku. W: Dwór Pol­ski. Zja­wi­sko hi­sto­rycz­ne i kul­tu­ro­we. Ma­te­ria­ły VIII Se­mi­na­rium. Kiel­ce: Sto­wa­rzy­sze­nie Hi­sto­ry­ków Sztu­ki, ss. 133-153

Kał­wa, D. (2005) Pol­ska do­by roz­bio­rów i mię­dzy­wo­jen­na. W: A. Chwal­ba (red.) Oby­cza­je w Pol­sce. Od śre­dnio­wie­cza do cza­sów współ­cze­snych. War­sza­wa: PWN, ss. 221-336

Ko­wec­ka, E. (2008) W sa­lo­nie i w kuch­ni. Opo­wieść o kul­tu­rze ma­te­rial­nej pa­ła­ców i dwo­rów pol­skich w XIX w. Po­znań: Zysk i S-ka

Mar­kow­ski, M.B. (1993) Oby­wa­te­le ziem­scy w wo­je­wódz­twie kie­lec­kim 1918-1939. Kiel­ce: Kie­lec­kie To­wa­rzy­stwo Nau­ko­we

Na­kwa­ska, K. (1843) Dwór wiej­ski. Dzie­ło po­świę­co­ne go­spo­dy­niom pol­skim, przy­dat­ne i oso­bom w mie­ście miesz­ka­ją­cym. Prze­ro­bio­ne z fran­cuz­kie­go pa­ni Aglaë Adan­son z wie­lu do­dat­ka­mi i zu­peł­nem za­sto­so­wa­niem do na­szych oby­cza­jów i po­trzeb, przez Ka­ro­li­nę z Po­toc­kich Na­kwa­ską, w 3 To­mach. Po­znań: Księ­gar­nia No­wa

NN (1894) O słu­gach: przy­kła­dy god­ne na­śla­do­wa­nia. War­sza­wa: Dru­kar­nia St. Nie­mi­ry

Schri­mer, M.K. (2012) Dwo­ry i dwor­ki w II Rzecz­po­spo­li­tej. War­sza­wa: Wyd. SBM

Wie­lo­głow­ski, W. (1857) Obraz­ki z oby­cza­jów do­mow­nic­twa wiej­skiego. Kra­ków: Nakł. Księ­gar­ni i Wy­daw. Dzieł Ka­to­lic­kich, Nau­ko­wych i Rol­ni­czych

Żen­kie­wicz, J. (2008) Dwór pol­ski i je­go oto­cze­nie. Kre­sy Pół­noc­no-Wschod­nie. To­ruń: wyd. Adam Mar­sza­łek

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: