Dwór nie mógł ist­nieć bez swe­go za­ple­cza – fol­war­ku, w któ­re­go skład wcho­dzi­ły obo­wiąz­ko­wo ofi­cy­ny, obo­ry, staj­nie, spi­chle­rze, wo­zow­nie, la­mu­sy czy kuź­nie, w bo­gat­szych ma­jąt­kach tak­że bro­wa­ry, go­rzel­nie, tar­ta­ki, mły­ny i ser­ni­ce... W sa­mym La­so­cho­wie, jak po­da­ją Ak­ta Dy­rek­cji Ubez­pie­czeń z 1846 ro­ku, fol­warcz­ne za­bu­do­wa­nia obej­mo­wa­ły: ofi­cy­nę, la­mus, do­my dla słu­żą­cych, dom dla ko­wa­la z kuź­nią, dom dla of­fi­cy­ali­stów, karcz­mę ze staj­nią, szo­pę na kie­rat, owczar­nie, obo­ry, staj­nie, sto­do­ły, chlew, kur­ni­ki i go­rzel­nię.

Mieronice. Folwark.
Zabudowania folwarczne i grunty w Mieronicach (dzięki uprzejmości Andrzeja Rogóyskiego). Kliknij, aby otworzyć w sąsiedniej karcie
Nie za­cho­wa­ły się pla­ny przed­sta­wia­ją­ce usy­tu­owa­nie bu­dyn­ków go­spo­dar­czych w la­so­chow­skich do­brach, ist­nie­je za to ma­pa uka­zu­ją­ca roz­miesz­cze­nie fol­warcz­nych bu­dyn­ków i grun­tów w po­bli­skim ma­jąt­ku Mie­ro­ni­ce (rys. z pra­wej).

Roz­pla­no­wa­nie za­bu­do­wy fol­warcz­nej mo­że wy­da­wać się dziś cha­otycz­ne i za ta­kie też w rze­czy sa­mej ucho­dzi­ło w oczach ów­cze­snych, kry­tycz­nie na­sta­wio­nych pla­ni­stów i au­to­rów po­rad­ni­ków go­spo­dar­czych. W tym sza­leń­stwie by­ła jed­nak, jak utrzy­mu­je Bo­gu­mi­ła Szu­ro­wa, me­to­da. Fol­wark, na po­zór urzą­dzo­ny bez ła­du i skła­du, miał swo­ją we­wnętrz­ną lo­gi­kę: za­kła­da­ny z pew­nym za­my­słem, w mia­rę upły­wu cza­su roz­sze­rzał się i zmie­niał sto­so­wa­nie do po­trzeb i sta­nu po­szcze­gól­nych bu­dyn­ków, któ­re prze­bu­do­wy­wa­no, roz­bu­do­wy­wa­no lub za­stę­po­wa­no no­wy­mi, co si­łą rze­czy za­bu­rza­ło pier­wot­ny układ prze­strzen­ny. Nie­za­leż­nie od owe­go po­zor­ne­go nie­po­rząd­ku zda­niem au­tor­ki w każ­dym fol­war­ku moż­na wy­róż­nić trzy stre­fy: miesz­kal­ną, in­wen­tar­ską i ma­ga­zy­no­wą. Do pierw­szej na­le­żał sam dwór, przy­le­ga­ją­ce doń ofi­cy­ny, cza­sem wol­no sto­ją­ca kuch­nia czy bu­dy­nek dla służ­by. Tu­taj tak­że umiesz­cza­no zwy­kle lo­dow­nię oraz la­mus. Do­peł­nie­niem te­go sek­to­ra był ob­szar re­kre­acyj­no-użyt­ko­wy, czy­li ogród spa­ce­ro­wy, sad i wa­rzyw­nik. Ze stre­fą miesz­kal­ną są­sia­do­wa­ła in­wen­ta­rzo­wa, do któ­rej za­li­czyć moż­na za­rów­no kla­sycz­ne bu­dyn­ki in­wen­tar­skie, w któ­rych trzy­ma­no zwie­rzę­ta (staj­nie, owczar­nie, obo­ry, chle­wy, kur­ni­ki itp.), jak i po­moc­ni­cze – szo­py na pa­szę, wo­zow­nie, piw­ni­ce. W więk­szym zwy­kle od­da­le­niu od dwo­ru sy­tu­owa­ła się stre­fa ma­ga­zy­no­wa, gdzie sta­ły sto­do­ły, bro­gi i spi­ch­rze. W bo­gat­szych ma­jąt­kach do trzech opi­sa­nych stref do­cho­dzi­ła czwar­ta, prze­my­sło­wa, obej­mu­ją­ca tar­tak, bro­war, go­rzel­nię czy ce­giel­nię. Bu­dyn­ki te­go ro­dza­ju, z uwa­gi na za­gro­że­nie po­ża­rem, sy­tu­owa­no na gra­ni­cach fol­war­ku, nie­opo­dal are­ałów rol­ni­czych.

Pra­cow­ni­ka­mi fol­war­ku, prócz sta­łych ro­bot­ni­ków na­jem­nych nie­raz po­cho­dzą­cych z od­le­głych stron kra­ju, by­ła tak­że (a do cza­sów uwłasz­cze­nia głów­nie) oko­licz­na lud­ność. Sto­sun­ki mię­dzy dwo­rem a wsią wy­kra­cza­ły jed­nak po­za pro­stą re­la­cję pra­co­daw­ca-pra­cow­nik i w wie­lu wy­pad­kach by­ły na­der skom­pli­ko­wa­ne. Z jed­nej stro­ny po­wszech­nym zja­wi­skiem by­ła nie­chęć, a na­wet wro­gość chło­pów do zie­mian, się­ga­ją­ca ko­rze­nia­mi cza­sów pańsz­czy­zny, kie­dy to eg­zy­sten­cja wiej­skiej spo­łecz­no­ści tak da­le­ce uza­leż­nio­na by­ła od szla­chec­kie­go wi­dzi­mi­się, że wie­lu hi­sto­ry­ków nie wa­ha się po­rów­ny­wać jej do sta­nu nie­wol­nic­twa. Do­pie­ro uwłasz­cze­nie po­zwo­li­ło wło­ścia­nom na zy­ska­nie nie­zna­nej wcze­śniej sa­mo­dziel­no­ści spo­łecz­nej i go­spo­dar­czej, któ­ra po­cią­gnę­ła za so­bą roz­kwit tra­dy­cyj­nej ob­rzę­do­wo­ści i sztu­ki lu­do­wej we wszyst­kich jej po­sta­ciach – po­czy­na­jąc od rzeź­biar­stwa przez me­blar­stwo i cie­siel­stwo a koń­cząc na bo­gac­twie stro­jów. Z dru­giej stro­ny na­wet po znie­sie­niu pańsz­czy­zny dwór, przy­naj­mniej we wła­snym od­czu­ciu, po­zo­sta­wał obok ko­ścio­ła naj­waż­niej­szym na wsi ośrod­kiem peł­nią­cym ro­lę dy­dak­tycz­ną i umo­ral­nia­ją­cą, stąd dzie­dzic – jak pi­sze Jó­zef Bursz­ta – uwa­żał się za upra­wo­moc­nio­ne­go do in­ge­ro­wa­nia w ży­cie wsi i pod­po­rząd­ko­wy­wa­nia go przy­świe­ca­ją­cym mu ide­om. Z uwa­gi na swą po­zy­cję spo­łecz­ną wła­ści­ciel po­bli­skie­go ma­jąt­ku był zresz­tą chęt­nie wi­dzia­ny ja­ko gość na we­se­lu czy chrzest­ny oj­ciec dziec­ka, je­mu też, ja­ko for­mal­ne­mu pa­tro­no­wi i opie­ku­no­wi lo­kal­nej spo­łecz­no­ści, wrę­cza­no do­żyn­ko­wy wie­niec. Nie tyl­ko więc po­przez sto­sun­ki pra­cy, ale tak­że w sfe­rze ob­rzę­do­wej peł­nił dwór waż­ne miej­sce w ży­ciu wsi: sze­reg istot­nych dla wło­ścian zwy­cza­jów i ob­rząd­ków, jak do­żyn­ki wła­śnie, wiel­ka­noc­ne świę­ce­nie po­kar­mów czy ko­lę­do­wa­nie, w mniej­szym lub więk­szym stop­niu uwzględ­niał uczest­nic­two dzie­dzica i je­go ro­dzi­ny. Nie zmie­niało to jed­nak fak­tu, że ży­cie dwo­ru i wsi, choć ści­śle ze so­bą zwią­za­ne, bie­gło od­dziel­ny­mi to­ra­mi. By­ły to, jak pi­sze Mar­cin Schir­mer, dwa ist­nie­ją­ce obok sie­bie świa­ty, po­łą­czo­ne ści­śle for­mal­ny­mi sto­sun­ka­mi: nie do po­my­śle­nia by­ło utrzy­my­wa­nie kon­tak­tów to­wa­rzy­skich dzie­dzica z wło­ścianinem, na­wet pań­skie dzie­ci sta­ra­no się trzy­mać z da­le­ka od ich chłop­skich ró­wie­śni­ków i kar­co­no za prze­sta­wa­nie ze służ­bą, w prze­ko­na­niu, że mo­że się to od­bić ne­ga­tyw­nie na ich wy­cho­wa­niu.

Utrzy­mu­ją­ca się za­leż­ność dwo­ru od wsi (sta­no­wią­cej dla zie­mian re­zer­wu­ar ta­niej si­ły ro­bo­czej, szcze­gól­nie istot­nej w do­bie ni­skiej me­cha­ni­za­cji pra­cy na ro­li) i wsi od dwo­ru (w któ­rym chło­pi upa­try­wa­li ra­tun­ku w trud­nych sy­tu­acjach np. cho­ro­by czy gło­du na przed­nów­ku), spra­wia­ła, że ży­cie dwo­ru spla­ta­ło się ści­śle z ży­ciem wsi, któ­rego to tok z ko­lei wy­zna­cza­ły po­ry ro­ku i po­wią­za­ne z ni­mi ob­rzę­dy, na po­ły po­gań­skie, na po­ły chrze­ści­jań­skie. Cy­klicz­ne, nie li­ne­ar­ne poj­mo­wa­nie cza­su osa­dza­ło bieg wy­da­rzeń w cią­gle po­wta­rza­ją­cym się kon­ti­nu­um zmian za­cho­dzą­cych w przy­ro­dzie, któ­re dyk­to­wa­ły ko­lej­ność wy­ko­ny­wa­nych w go­spo­dar­stwach prac, te zaś z ko­lei sprzę­ga­ły się ze świę­ta­mi, wy­zna­cza­ny­mi nie tyl­ko przez po­rzą­dek ro­ku li­tur­gicz­ne­go, ale i oby­czaj, któ­ry zmie­niał zna­cze­nie ofi­cjal­nych uro­czy­sto­ści, na­da­jąc im in­ny, czę­sto jesz­cze przed­chrze­ści­jań­ski sens: Wnie­bow­zię­cie Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny to świę­to Mat­ki Bo­skiej Ziel­nej, kie­dy świę­co­no pier­wo­ci­ny pło­dów rol­nych – zwy­czaj o praw­do­po­dob­nie an­tycz­nej pro­we­nien­cji, zaś noc świę­tojańska, przy­pa­da­ją­ca na wi­gi­lię św. Ja­na, prze­po­jo­na by­ła at­mos­fe­rą po­gań­skich ob­rzę­dów, któ­re Ko­ściół dłu­go, lecz bez­sku­tecz­nie zwal­czał... Oto jak rok na pol­skiej wsi, w zie­miań­skim ma­jąt­ku z prze­ło­mu XIX i XX wie­ku za­ta­czał swe ko­ło.

Wiosna
WiosnaWiosna

Wio­snę wi­ta­no w daw­nym Kie­lec­kiem, jak po­da­je Oskar Kol­berg za Wła­dy­sła­wem Siar­kow­skim, to­pie­niem bał­wa­na: w Śro­dę Po­piel­co­wą przy­stro­jo­ne­go w pę­dy gro­cho­win pa­rob­ka gna­no bi­cza­mi, spo­rzą­dzo­ny­mi tak­że z gro­cho­win, do po­bli­skie­go sta­wu, gdzie zdzie­ra­no zeń ziel­sko, by wrzu­cić je do wo­dy, po czym ga­wiedź ru­sza­ła po­spo­łu do karcz­my, aby na­le­ży­cie uczcić ko­niec zi­my... Oby­czaj to­pie­nia czy pa­le­nia Ma­rzan­ny, per­so­ni­fi­ka­cji zi­my, cho­rób, śmier­ci i wszel­kie­go nie­szczę­ścia wią­że się za­zwy­czaj nie z Po­piel­cem, a z czwar­tą nie­dzie­lą Wiel­kie­go Po­stu, tzw. La­eta­re czy też Bia­łą względ­nie Czar­ną Nie­dzie­lą. Nie­kie­dy łą­czo­no go, jak pi­sze Ogro­dow­ska, z ob­rzę­dem ga­ika (no­we­go lat­ka), wiecz­nie zie­lo­nej, świer­ko­wej bądź so­sno­wej, so­wi­cie przy­bra­nej wstąż­ka­mi i ozdób­ka­mi ga­łąz­ki, któ­rą, uni­ce­stwiw­szy Ma­rzan­nę, w trium­fal­nym po­cho­dzie wno­szo­no do wsi. Był więc ga­ik, po­dob­nie jak zwią­za­ne z ob­cho­da­mi Wiel­ka­no­cy pi­san­ki, sym­bo­lem wszel­kie­go po­cząt­ku, i jak za­jąc, uosa­bia­ją­cy płod­ność i si­ły wi­tal­ne, za­po­wie­dzią zbli­ża­ją­cej się wio­sny.

Wio­sna za­tem w kul­tu­rze lu­do­wej to przede wszyst­kim czas bu­dzą­ce­go się ży­cia: or­ki i za­sie­wów, sa­dze­nia i szcze­pie­nia drzew w sa­dach. Był to tak­że okres go­spo­dar­skich po­rząd­ków: wy­mia­ta­nia po zi­mie po­dwó­rza, oczysz­cza­nia stud­ni, sta­wów, ście­żek, mo­stów i brze­gów ro­wów, któ­re ob­sa­dza­no dla wzmoc­nie­nia drze­wa­mi – to­po­la­mi i wierz­ba­mi. Gdzie mro­zy i śnie­gi wy­rzą­dzi­ły ja­kieś szko­dy, na­le­ża­ło je czym prę­dzej usu­nąć – ła­ta­no więc da­chy i uszczel­nia­no mu­ry, na­pra­wia­no na­ru­szo­ne gro­ble i ślu­zy, pó­ki jesz­cze ro­bo­ty w po­lu nie by­ły jesz­cze na ty­le za­awan­so­wa­ne, by po­chła­nia­ły ca­łą uwa­gę i czas tak go­spo­da­rza jak i za­trud­nio­nych prze­zeń pra­cow­ni­ków. Go­spo­dy­nie, zwy­kle już w mar­cu, za­czy­na­ły bie­lić utka­ne przez zi­mę płót­no, gdyż, jak pi­sał Tha­er, „słoń­ce mar­co­we (...) naj­lep­sze jest do bie­le­nia”. Był to też naj­lep­szy czas na wy­ra­bia­nie świec: wcze­sno­wio­sen­na, umiar­ko­wa­na tem­pe­ra­tu­ra by­ła do tej pra­cy naj­bar­dziej od­po­wied­nia, gdyż – cy­tu­jąc Tha­era – „[ś]wie­ce ro­bio­ne w zim­no, pę­ka­ją się, a ro­bio­ne pod­czas zby­tecz­ne­go cie­pła ma­żą się i pręd­ko pa­lą”. W po­ło­wie kwiet­nia koń­czo­no siew zbóż ja­rych, a nie­co póź­niej, bo pod ko­niec mie­sią­ca, za­czy­na­no sa­dzić ziem­nia­ki.

Gdy po­go­da by­ła wystarcza­jąco cie­pła, wy­ga­nia­no by­dło i owce na pa­stwi­ska. Po­nie­waż pierw­szy wy­pęd by­dła miał cha­rak­ter ob­rzę­do­wy, dba­no, by przy­padł on 24 kwiet­nia, w dzień św. Woj­cie­cha i Je­rze­go (pa­tro­nów wio­sen­nych prac po­lo­wych, rol­ni­ków, pa­ste­rzy i ich stad) lub w in­ny, wy­zna­czo­ny przez tra­dy­cję ter­min, np. w Zie­lo­ne Świąt­ki. Aby za­bez­pie­czyć kro­wy od cho­rób, wil­ków i wszel­kie­go nie­szczę­ścia ucie­ka­no się do roz­ma­itych prak­tyk ma­gicz­nych: sta­ran­nie wy­czysz­czo­ne zwie­rzę­ta żegna­no zna­kiem krzy­ża, kro­pio­no świę­co­ną wo­dą, sma­ga­no wiel­ka­noc­ną pal­mą, zaś na dro­dze, któ­rą szło sta­do, kła­dzio­no ja­kiś ostry przedmiot – ko­sę, sierp czy sie­kie­rę – co za­pew­nia­ło ochro­nę przed cza­row­ni­ca­mi, mo­gą­cy­mi za­brać lub ze­psuć kro­wom mle­ko. Wy­bór od­po­wied­nie­go mo­men­tu na roz­po­czę­cie wy­pa­su był waż­ny szcze­gól­nie w przy­pad­ku owiec, któ­rych chów wy­ma­gał su­chych, naj­le­piej gó­rzy­stych te­re­nów, „na któ­rych wo­dy nie sto­ja­ły”. Kwie­cień to tak­że po­ra „na­sa­dza­nia” czy­li za­pład­nia­nia kur i in­dy­czek oraz ostat­ni dzwo­nek na „na­sa­dze­nie” ka­czek. W tym cza­sie lę­gły się już gę­się­ta.

W ma­ju wy­sie­wa­no len, ko­no­pie, pro­so i ta­tar­kę i osta­tecz­nie koń­czo­no młó­ce­nie zbo­ża. W tym też mie­sią­cu za­prze­sta­wa­ła pra­cy go­rzel­nia, na­pra­wia­no więc, co na­pra­wy wy­ma­gało, na­rzę­dzia zaś i na­czy­nia od­po­wied­nio za­bez­pie­cza­no, by w do­brym sta­nie do­cze­ka­ły zi­my i po­now­ne­go uży­cia. Na prze­ło­mie ma­ja i czerw­ca, kie­dy tem­pe­ra­tu­ra by­ła już wystarcza­jąco wy­so­ka, by nie za­szko­dzić zwie­rzę­tom, moż­na by­ło za­czy­nać strzyż­kę owiec.

Lato
LatoLato
Po świę­tym Ja­nie (24.06) przy­stę­po­wa­no do ko­sze­nia łąk, któ­re w tym cza­sie mia­ły da­wać naj­lep­sze sia­no. Od Mat­ki Bo­skiej Ja­god­nej, tj. 2 lip­ca, ko­bie­ty mo­gły ru­szać do la­su na ja­go­dy i in­ne owo­ce le­śne, któ­re do­pie­ro te­raz moż­na by­ło spo­ży­wać bez groź­by uszczerb­ku dla zdro­wia. W po­ło­wie mie­sią­ca, za­leż­nie od stop­nia doj­rza­ło­ści kło­sów wcze­śniej lub póź­niej, za­czy­na­ły się żni­wa, przy czym uwa­ża­no, że do św. Ja­ku­ba, tj. 25 lip­ca, przy­naj­mniej część zbio­rów win­na być już sprząt­nię­ta. W tym sa­mym cza­sie ra­dził Tha­er ko­sić łą­ki, któ­re nada­wa­ły się do jed­no­krot­ne­go tyl­ko ko­sze­nia, przy czym li­piec był ge­ne­ral­nie mie­sią­cem w któ­rym sia­nokosy mia­ły się już ku koń­co­wi. O tej po­rze ro­ku przy­cho­dził tak­że czas rwa­nia, mo­cze­nia i su­sze­nia lnu. Zło­żo­ne w cza­sie żniw ja­ja Tha­er ra­dził prze­cho­wy­wać ukła­da­jąc je w po­pie­le, tak by jed­no dru­gie­go nie do­ty­ka­ło, lub wkła­da­jąc do becz­ki za­le­wa­nej na­stęp­nie wy­mie­sza­nym z wo­dą wap­nem, któ­re wy­sy­cha­jąc po­kry­wa­ło sko­rup­ki nie­prze­pusz­czal­ną war­stwą, po­zwa­la­ją­cą prze­cho­wy­wać tak za­kon­ser­wo­wa­ne ja­ja aż do wio­sny. W sierp­niu moż­na by­ło już zbie­rać wcze­sne grusz­ki, jabł­ka, śliw­ki czy brzo­skwi­nie, doj­rze­wa­ła też du­ża część ro­ślin po­sa­dzo­nych w wa­rzyw­nia­kach.

Jesień
JesieńJesień
Dzień świę­te­go Idzie­go (1.09.) w pol­skiej tra­dy­cji wy­zna­czał ko­niec żniw zgod­nie z przy­sło­wiem „Świę­ty Idzi w po­lu nic nie wi­dzi”, jak­kol­wiek zda­rza­ło się, że jesz­cze w wrze­śniu tr­wał sprzęt zbóż, gro­chu, wy­ki, so­cze­wi­cy czy lnu. Po­zo­sta­łe po żni­wach ścier­ni­ska sta­ran­nie gra­bio­no – pra­cą tą zaj­mo­wa­ły się zwy­kle dzie­ci. Los „zgrab­ków” był róż­ny w za­leż­no­ści od za­moż­no­ści do­mu: w bo­gat­szych go­spo­dar­stwach zna­le­zio­ne kło­sy prze­zna­cza­no dla kur, w śred­nio­za­moż­nych – młó­co­no, w naj­bied­niej­szych pie­czo­ło­wi­cie zbie­ra­no i cho­wa­no do wo­recz­ków. W tym sa­mym cza­sie więk­szość go­spo­da­rzy sta­ra­ła się już roz­po­cząć siew zbóż ozi­mych i to dość wcze­śnie, bo w wi­gi­lię Mat­ki Bo­skiej Siew­nej, tj. 7.09.: pierw­sze gar­ście ziar­na (do któ­rych do­da­wa­no po­kru­szo­ny wie­niec do­żyn­ko­wy, pal­my wiel­ka­noc­ne, czy też zie­le po­świę­co­ne na Mat­kę Bo­ską Ziel­ną lub Bo­że Cia­ło) sy­pa­no na krzyż, a w pierw­szą bruz­dę ob­sie­wa­ne­go po­la kła­dzio­no paj­dy chle­ba, a na­wet ca­łe je­go bo­chen­ki, co mia­ło za­pew­nić do­bre plo­ny i chro­nić przed gło­dem na przed­nów­ku. Młó­co­no więc we wrze­śniu zbo­że pod za­siew, a pod ko­niec mie­sią­ca za­czy­na­no wy­kop­ki. Na wrze­sień przy­pa­da­ło tak­że dru­gie strzy­że­nie oraz „ryń­to­wa­nie” owiec: na 30 – 50 ma­cio­rek, zgod­nie z ra­dą Tha­era, przy­pa­dać miał je­den, do­brze od­kar­mio­ny ba­ran. Tu­czo­no przed zi­mo­wym ubo­jem świ­nie, ka­pło­ny, in­dy­ki i gę­si, te ostat­nie umiesz­cza­jąc po­je­dyn­czo w cia­snych klat­kach, „że­by się nie mo­gły obra­cać”. Wrze­sień, po­dob­nie jak kwie­cień, był tak­że mie­sią­cem do­by­wa­nia mio­du z bar­ci i pa­sie­ki. W tym też cza­sie wy­mo­czo­ny i na­le­ży­cie wy­su­szo­ny len i ko­no­pie za­czy­na­no „tłuc kul­ka­mi, trzeć na cier­li­cach, trze­pać, cze­sać na szczot­kach, to jest cał­kiem przy­spo­so­biać do przę­dze­nia”. Go­spo­dy­nie krzą­ta­ły się tak­że wo­kół su­sze­nia owo­ców – gru­szek i śli­wek – oraz sma­że­nia po­wi­deł.

Już w pa­ździer­ni­ku moż­na by­ło ru­szać z pro­duk­cją wód­ki, uprzed­nio do­kład­nie obej­rzaw­szy go­rzel­nię i jej wy­po­sa­że­nie, uszczel­niw­szy mu­ry, oczy­ściw­szy ryn­ny i do­ko­naw­szy na­praw wszyst­kich po­trzeb­nych na­czyń i urzą­dzeń. W sa­dach zbie­ra­no w tym cza­sie póź­ne owo­ce, któ­re za­bez­pie­cza­no je na zi­mę lub ro­bio­no zeń prze­two­ry, z pól zwo­żo­no wa­rzy­wa: bu­ra­ki czer­wo­ne, mar­chew, ka­pu­stę, rze­pę. Pa­ździer­nik był tak­że mie­sią­cem, w któ­rym gdzie­nie­gdzie spusz­cza­no już sta­wy i wy­ła­wia­no ry­by (przy czym za naj­lep­szy czas do tych prac ucho­dził li­sto­pad). Za ra­dą Tha­era wy­cią­gnię­te ze sta­wu sztu­ki na­le­ża­ło „wnet roz­ga­tun­ko­wać i któ­re na sprze­daż lub wła­sny po­ży­tek po­wsa­dzać do sa­dzów, a któ­re na chów, po­za­sa­dzać na zi­mo­we kwa­te­ry, sta­wy.” Przy tej oka­zji wy­bie­ra­no spo­śród zło­wio­nych kar­pi ikrza­ki, któ­re zo­sta­wia­no na przy­szło­rocz­ne tar­ło. Wcze­sną je­sie­nią do­brze by­ło po­my­śleć o zro­bie­niu za­pa­su świec ło­jo­wych na zi­mę, gdyż, po­dob­nie jak wio­sną, tem­pe­ra­tu­ra by­ła po te­mu od­po­wied­nia.

W li­sto­padzie koń­czo­no siew zi­mo­wy, zbie­ra­no ostat­nie wa­rzy­wa, przy­go­to­wy­wa­no sa­dy na na­dej­ście mro­zów owi­ja­jąc pnie drzew sło­mą. Li­sto­pad był też tra­dy­cyj­nie mie­sią­cem ubo­ju by­dła i gę­si. „Dzień świę­te­go Mar­ci­na du­żo gę­si za­rzy­na” mó­wi­ło lu­do­we przy­sło­wie i fak­tycz­nie ob­cho­dy 11. li­sto­pada wią­za­ły się z szy­ko­wa­niem zi­mo­wych za­pa­sów, pie­cze­niem, wę­dze­niem i su­sze­niem mię­sa, a tak­że ob­żar­stwem i opil­stwem, na co świę­ty, wy­ro­zu­mia­ły opie­kun żar­ło­ków i pi­ja­ków, miał spo­glą­dać po­błaż­li­wym okiem. W ten dzień koń­czo­no osta­tecz­nie pra­ce w po­lu i po raz ostat­ni wy­pusz­cza­no by­dło na pa­stwi­sko: od tej po­ry tak kro­wy jak i owce trzy­ma­no wy­łącz­nie w obo­rach i owczar­niach. Tak­że i ule prze­no­szo­no pod dach, choć nie­któ­rzy psz­cze­la­rze wo­le­li za­ko­py­wać kósz­ki w spe­cjal­nie na ten cel przy­go­to­wa­nych ro­wach.

Zima
ZimaZima
Choć zi­ma by­ła okre­sem spo­koj­nym, po­zba­wio­nym zno­ju prac rol­nych, to prze­cież nie był to czas bez­czyn­ny. Prócz opo­rzą­dza­nia go­spo­dar­skich zwie­rząt na­le­ża­ło się przy­go­to­wać na na­dej­ście wio­sny: spo­rzą­dza­no no­we na­rzę­dzia, na­pra­wia­no sta­re, ple­cio­no sie­ci, ko­sze i ma­ty, dar­to wy­da­wa­ne na wa­gę pie­rze, przy­go­to­wy­wa­no gon­ty na po­kry­cie da­chów w fol­war­ku czy dwo­rze, rą­ba­no drze­wo, kra­ja­no siecz­kę. Ro­bo­ty te mia­ły tak­że wa­lor wy­cho­waw­czy: strze­gły od le­ni­stwa i nie­sub­or­dy­na­cji. Do naj­waż­niej­szych prac go­spo­dar­skich w tym cza­sie na­le­ża­ło młó­ce­nie zbo­ża, któ­re cią­gnę­ło się przez ca­łą zi­mę, a koń­czy­ło naj­póź­niej w ma­ju. Do za­jęć ko­bie­cych na­le­ża­ło przę­dze­nie lnu i weł­ny, a tak­że tka­nie płót­na, któ­re sta­wa­ło się jed­no­cze­śnie pre­tek­stem do to­wa­rzy­skich ze­brań i wy­mia­ny plo­tek. By­wa­ło jed­nak i tak, że wiej­skie ko­bie­ty za­pra­sza­no do dwo­ru – zwy­czaj ten w mniej za­moż­nych sie­dzi­bach zie­miań­skich utrzy­my­wał się jesz­cze na po­cząt­ku XX wie­ku. Łu­ska­niu gro­chu czy dar­ciu pie­rza po ubo­ju gę­si to­wa­rzy­szy­ły śpie­wy i nie­sa­mo­wi­te opo­wie­ści – snu­tym przez chłop­ki ba­śniom i lo­kal­nym le­gen­dom chęt­nie przy­słu­chi­wa­ły się „pań­skie” dzie­ci. Dłu­gie je­sien­ne i zi­mo­we wie­czo­ry wiel­ce sprzy­ja­ły ta­kim ba­ja­niom: za­koń­cze­nie ro­bót po­lo­wych zbie­ga­ło się bo­wiem w cza­sie z wy­jąt­ko­wym dla lu­do­wej ob­rzę­do­wo­ści okre­sem, gdy sta­re, po­gań­skie wie­rze­nia wy­raź­niej niż kie­dy­kol­wiek mie­sza­ły się i sta­pia­ły z chrze­ści­jań­ski­mi tra­dy­cja­mi. Sam ko­niec, a za­ra­zem po­czą­tek ro­ku ko­ściel­ne­go i ka­len­da­rzo­we­go, przy­pa­da­ją­cy od­po­wied­nio na li­sto­pad i gru­dzień, był ma­gicz­nym cza­sem prze­ło­mu, kie­dy na zie­mię zstę­po­wa­ły du­sze zmar­łych, a z la­ne­go na wo­dę oło­wiu czy wy­lo­so­wa­nej kar­tecz­ki moż­na by­ło od­czy­tać za­wód i imię przy­szłe­go wy­bran­ka. Nic dziw­ne­go prze­to, że wła­śnie w li­sto­padzie ob­cho­dzo­no Ka­ta­rzyn­ki (24.11.) i An­drzej­ki (29.11.), zaś w Za­dusz­ki (2.11.) i Wi­gi­lię pil­no­wa­no się, by nie splu­wać, chlu­stać po­my­ja­mi czy uży­wać ostrych na­rzę­dzi jak no­ży­ce czy igły, mo­gło to bo­wiem zra­nić czy znie­wa­żyć gosz­czą­cą w pro­gach chłop­skiej cha­ty du­szę. Czas zi­mo­wego wy­tchnie­nia i do­bro­by­tu osią­gał swo­je apo­geum w Świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia i za­pu­sty, któ­re osta­tecz­nie koń­czy­ły się z na­dej­ściem Śro­dy Po­piel­co­wej...

W tym miej­scu cykl się za­pę­tla – a czy­tel­nik mo­że wró­cić do po­cząt­ku tek­stu.

Bibliografia:

Bursz­ta, J. (1972) Kul­tu­ra wsi od koń­ca XVIII do po­cząt­ków XX w. W: S. In­glot (red.) Hi­sto­ria chło­pów pol­skich. Tom II. Okres za­bo­rów. To­ruń: Lu­do­wa Spół­dziel­nia Wy­daw­ni­cza, ss. 628-671

Kol­berg, O. (1885) Lud. Je­go zwy­cza­je, spo­sób ży­cia, mo­wa, po­da­nia, przy­sło­wia, ob­rzę­dy, gu­sła, za­ba­wy, pie­śni, mu­zy­ka i tań­ce. Se­rya XVIII. Kie­lec­kie. Kra­ków: Uni­wer­sy­tet Ja­giel­loń­ski

Ło­ziń­ska, M. (2010) W zie­miań­skim dwo­rze. Co­dzien­ność, oby­czaj, świę­ta, za­ba­wy. War­sza­wa: PWN

Ogro­dow­ska, B. (2000) Świę­ta pol­skie. Tra­dy­cja i oby­czaj. War­sza­wa: Al­fa

Ogro­dow­ska, B. (2001) Zwy­cza­je, ob­rzę­dy i tra­dy­cje w Pol­sce. Ma­ły słow­nik. War­sza­wa: Ver­bi­num

Schri­mer, M.K. (2012) Dwo­ry i dwor­ki w II Rzecz­po­spo­li­tej. War­sza­wa: Wyd. SBM

Szu­ro­wa, B. (2000) Dwór – sie­dzi­ba ro­dzi­ny zie­miań­skiej w świe­tle ma­te­ria­łów ar­chi­wal­nych w po­ło­wie XIX wie­ku w mie­chow­skiem. W: Dwór Pol­ski. Zja­wi­sko hi­sto­rycz­ne i kul­tu­ro­we. Ma­te­ria­ły V Se­mi­na­rium. War­sza­wa: Sto­wa­rzy­sze­nie Hi­sto­ry­ków Sztu­ki, ss. 193-206

Tha­er, A. (1845) Po­rad­nik go­spo­dar­ski na każ­dy mie­siąc w ro­ku to jest wy­kaz naj­waż­niej­szych za­trud­nień w go­spo­dar­stwie ról­ni­czem za­cho­dzą­cych, w po­rząd­ku mie­sięcz­nym uło­żo­nych czy­li książ­ka pod­ręcz­na dla po­cząt­ku­ją­cych go­spo­da­rzy oraz tych, któ­rzy chcą się do­wie­dzieć, co każ­de­go cza­su w go­spo­dar­stwie przed­się­wziąć na­le­ży. Wro­cław: na­kła­dem Zyg­mun­ta Schlet­te­ra

Tra­czyń­ski, E. (2001) Wieś świę­to­krzy­ska w XIX i XX wie­ku. Kiel­ce: Re­gio­nal­ny Ośro­dek Stu­diów i Och­ro­ny Śro­do­wi­ska Kul­tu­ro­we­go w Kiel­cach

Żen­kie­wicz, J. (2008) Dwór pol­ski i je­go oto­cze­nie. Kre­sy Pół­noc­no-Wschod­nie. To­ruń: wyd. Adam Mar­sza­łek

Projekt, wykonanie, teksty i zdjęcia © Anna Stypuła
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: