Dwór nie mógł istnieć bez swego zaplecza – folwarku, w którego skład wchodziły obowiązkowo oficyny, obory, stajnie, spichlerze, wozownie, lamusy czy kuźnie, w bogatszych majątkach także browary, gorzelnie, tartaki, młyny i sernice... W samym Lasochowie, jak podają Akta Dyrekcji Ubezpieczeń z 1846 roku, folwarczne zabudowania obejmowały: oficynę, lamus, domy dla służących, dom dla kowala z kuźnią, dom dla officyalistów, karczmę ze stajnią, szopę na kierat, owczarnie, obory, stajnie, stodoły, chlew, kurniki i gorzelnię.
Nie zachowały się plany przedstawiające usytuowanie budynków gospodarczych w lasochowskich dobrach, istnieje za to mapa ukazująca rozmieszczenie folwarcznych budynków i gruntów w pobliskim majątku Mieronice (rys. z prawej).
Rozplanowanie zabudowy folwarcznej może wydawać się dziś chaotyczne i za takie też w rzeczy samej uchodziło w oczach ówczesnych, krytycznie nastawionych planistów i autorów poradników gospodarczych. W tym szaleństwie była jednak, jak utrzymuje Bogumiła Szurowa, metoda. Folwark, na pozór urządzony bez ładu i składu, miał swoją wewnętrzną logikę: zakładany z pewnym zamysłem, w miarę upływu czasu rozszerzał się i zmieniał stosowanie do potrzeb i stanu poszczególnych budynków, które przebudowywano, rozbudowywano lub zastępowano nowymi, co siłą rzeczy zaburzało pierwotny układ przestrzenny. Niezależnie od owego pozornego nieporządku zdaniem autorki w każdym folwarku można wyróżnić trzy strefy: mieszkalną, inwentarską i magazynową. Do pierwszej należał sam dwór, przylegające doń oficyny, czasem wolno stojąca kuchnia czy budynek dla służby. Tutaj także umieszczano zwykle lodownię oraz lamus. Dopełnieniem tego sektora był obszar rekreacyjno-użytkowy, czyli ogród spacerowy, sad i warzywnik. Ze strefą mieszkalną sąsiadowała inwentarzowa, do której zaliczyć można zarówno klasyczne budynki inwentarskie, w których trzymano zwierzęta (stajnie, owczarnie, obory, chlewy, kurniki itp.), jak i pomocnicze – szopy na paszę, wozownie, piwnice. W większym zwykle oddaleniu od dworu sytuowała się strefa magazynowa, gdzie stały stodoły, brogi i spichrze. W bogatszych majątkach do trzech opisanych stref dochodziła czwarta, przemysłowa, obejmująca tartak, browar, gorzelnię czy cegielnię. Budynki tego rodzaju, z uwagi na zagrożenie pożarem, sytuowano na granicach folwarku, nieopodal areałów rolniczych.
Pracownikami folwarku, prócz stałych robotników najemnych nieraz pochodzących z odległych stron kraju, była także (a do czasów uwłaszczenia głównie) okoliczna ludność. Stosunki między dworem a wsią wykraczały jednak poza prostą relację pracodawca-pracownik i w wielu wypadkach były nader skomplikowane. Z jednej strony powszechnym zjawiskiem była niechęć, a nawet wrogość chłopów do ziemian, sięgająca korzeniami czasów pańszczyzny, kiedy to egzystencja wiejskiej społeczności tak dalece uzależniona była od szlacheckiego widzimisię, że wielu historyków nie waha się porównywać jej do stanu niewolnictwa. Dopiero uwłaszczenie pozwoliło włościanom na zyskanie nieznanej wcześniej samodzielności społecznej i gospodarczej, która pociągnęła za sobą rozkwit tradycyjnej obrzędowości i sztuki ludowej we wszystkich jej postaciach – poczynając od rzeźbiarstwa przez meblarstwo i ciesielstwo a kończąc na bogactwie strojów. Z drugiej strony nawet po zniesieniu pańszczyzny dwór, przynajmniej we własnym odczuciu, pozostawał obok kościoła najważniejszym na wsi ośrodkiem pełniącym rolę dydaktyczną i umoralniającą, stąd dziedzic – jak pisze Józef Burszta – uważał się za uprawomocnionego do ingerowania w życie wsi i podporządkowywania go przyświecającym mu ideom. Z uwagi na swą pozycję społeczną właściciel pobliskiego majątku był zresztą chętnie widziany jako gość na weselu czy chrzestny ojciec dziecka, jemu też, jako formalnemu patronowi i opiekunowi lokalnej społeczności, wręczano dożynkowy wieniec. Nie tylko więc poprzez stosunki pracy, ale także w sferze obrzędowej pełnił dwór ważne miejsce w życiu wsi: szereg istotnych dla włościan zwyczajów i obrządków, jak dożynki właśnie, wielkanocne święcenie pokarmów czy kolędowanie, w mniejszym lub większym stopniu uwzględniał uczestnictwo dziedzica i jego rodziny. Nie zmieniało to jednak faktu, że życie dworu i wsi, choć ściśle ze sobą związane, biegło oddzielnymi torami. Były to, jak pisze Marcin Schirmer, dwa istniejące obok siebie światy, połączone ściśle formalnymi stosunkami: nie do pomyślenia było utrzymywanie kontaktów towarzyskich dziedzica z włościaninem, nawet pańskie dzieci starano się trzymać z daleka od ich chłopskich rówieśników i karcono za przestawanie ze służbą, w przekonaniu, że może się to odbić negatywnie na ich wychowaniu.
Utrzymująca się zależność dworu od wsi (stanowiącej dla ziemian rezerwuar taniej siły roboczej, szczególnie istotnej w dobie niskiej mechanizacji pracy na roli) i wsi od dworu (w którym chłopi upatrywali ratunku w trudnych sytuacjach np. choroby czy głodu na przednówku), sprawiała, że życie dworu splatało się ściśle z życiem wsi, którego to tok z kolei wyznaczały pory roku i powiązane z nimi obrzędy, na poły pogańskie, na poły chrześcijańskie. Cykliczne, nie linearne pojmowanie czasu osadzało bieg wydarzeń w ciągle powtarzającym się kontinuum zmian zachodzących w przyrodzie, które dyktowały kolejność wykonywanych w gospodarstwach prac, te zaś z kolei sprzęgały się ze świętami, wyznaczanymi nie tylko przez porządek roku liturgicznego, ale i obyczaj, który zmieniał znaczenie oficjalnych uroczystości, nadając im inny, często jeszcze przedchrześcijański sens: Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny to święto Matki Boskiej Zielnej, kiedy święcono pierwociny płodów rolnych – zwyczaj o prawdopodobnie antycznej proweniencji, zaś noc świętojańska, przypadająca na wigilię św. Jana, przepojona była atmosferą pogańskich obrzędów, które Kościół długo, lecz bezskutecznie zwalczał... Oto jak rok na polskiej wsi, w ziemiańskim majątku z przełomu XIX i XX wieku zataczał swe koło. WiosnaWiosnę witano w dawnym Kieleckiem, jak podaje Oskar Kolberg za Władysławem Siarkowskim, topieniem bałwana: w Środę Popielcową przystrojonego w pędy grochowin parobka gnano biczami, sporządzonymi także z grochowin, do pobliskiego stawu, gdzie zdzierano zeń zielsko, by wrzucić je do wody, po czym gawiedź ruszała pospołu do karczmy, aby należycie uczcić koniec zimy... Obyczaj topienia czy palenia Marzanny, personifikacji zimy, chorób, śmierci i wszelkiego nieszczęścia wiąże się zazwyczaj nie z Popielcem, a z czwartą niedzielą Wielkiego Postu, tzw. Laetare czy też Białą względnie Czarną Niedzielą. Niekiedy łączono go, jak pisze Ogrodowska, z obrzędem gaika (nowego latka), wiecznie zielonej, świerkowej bądź sosnowej, sowicie przybranej wstążkami i ozdóbkami gałązki, którą, unicestwiwszy Marzannę, w triumfalnym pochodzie wnoszono do wsi. Był więc gaik, podobnie jak związane z obchodami Wielkanocy pisanki, symbolem wszelkiego początku, i jak zając, uosabiający płodność i siły witalne, zapowiedzią zbliżającej się wiosny.
Wiosna zatem w kulturze ludowej to przede wszystkim czas budzącego się życia: orki i zasiewów, sadzenia i szczepienia drzew w sadach. Był to także okres gospodarskich porządków: wymiatania po zimie podwórza, oczyszczania studni, stawów, ścieżek, mostów i brzegów rowów, które obsadzano dla wzmocnienia drzewami – topolami i wierzbami. Gdzie mrozy i śniegi wyrządziły jakieś szkody, należało je czym prędzej usunąć – łatano więc dachy i uszczelniano mury, naprawiano naruszone groble i śluzy, póki jeszcze roboty w polu nie były jeszcze na tyle zaawansowane, by pochłaniały całą uwagę i czas tak gospodarza jak i zatrudnionych przezeń pracowników. Gospodynie, zwykle już w marcu, zaczynały bielić utkane przez zimę płótno, gdyż, jak pisał Thaer, „słońce marcowe (...) najlepsze jest do bielenia”. Był to też najlepszy czas na wyrabianie świec: wczesnowiosenna, umiarkowana temperatura była do tej pracy najbardziej odpowiednia, gdyż – cytując Thaera – „[ś]wiece robione w zimno, pękają się, a robione podczas zbytecznego ciepła mażą się i prędko palą”. W połowie kwietnia kończono siew zbóż jarych, a nieco później, bo pod koniec miesiąca, zaczynano sadzić ziemniaki.
Gdy pogoda była wystarczająco ciepła, wyganiano bydło i owce na pastwiska. Ponieważ pierwszy wypęd bydła miał charakter obrzędowy, dbano, by przypadł on 24 kwietnia, w dzień św. Wojciecha i Jerzego (patronów wiosennych prac polowych, rolników, pasterzy i ich stad) lub w inny, wyznaczony przez tradycję termin, np. w Zielone Świątki. Aby zabezpieczyć krowy od chorób, wilków i wszelkiego nieszczęścia uciekano się do rozmaitych praktyk magicznych: starannie wyczyszczone zwierzęta żegnano znakiem krzyża, kropiono święconą wodą, smagano wielkanocną palmą, zaś na drodze, którą szło stado, kładziono jakiś ostry przedmiot – kosę, sierp czy siekierę – co zapewniało ochronę przed czarownicami, mogącymi zabrać lub zepsuć krowom mleko. Wybór odpowiedniego momentu na rozpoczęcie wypasu był ważny szczególnie w przypadku owiec, których chów wymagał suchych, najlepiej górzystych terenów, „na których wody nie stojały”. Kwiecień to także pora „nasadzania” czyli zapładniania kur i indyczek oraz ostatni dzwonek na „nasadzenie” kaczek. W tym czasie lęgły się już gęsięta.
W maju wysiewano len, konopie, proso i tatarkę i ostatecznie kończono młócenie zboża. W tym też miesiącu zaprzestawała pracy gorzelnia, naprawiano więc, co naprawy wymagało, narzędzia zaś i naczynia odpowiednio zabezpieczano, by w dobrym stanie doczekały zimy i ponownego użycia. Na przełomie maja i czerwca, kiedy temperatura była już wystarczająco wysoka, by nie zaszkodzić zwierzętom, można było zaczynać strzyżkę owiec.
LatoPo świętym Janie (24.06) przystępowano do koszenia łąk, które w tym czasie miały dawać najlepsze siano. Od Matki Boskiej Jagodnej, tj. 2 lipca, kobiety mogły ruszać do lasu na jagody i inne owoce leśne, które dopiero teraz można było spożywać bez groźby uszczerbku dla zdrowia. W połowie miesiąca, zależnie od stopnia dojrzałości kłosów wcześniej lub później, zaczynały się żniwa, przy czym uważano, że do św. Jakuba, tj. 25 lipca, przynajmniej część zbiorów winna być już sprzątnięta. W tym samym czasie radził Thaer kosić łąki, które nadawały się do jednokrotnego tylko koszenia, przy czym lipiec był generalnie miesiącem w którym sianokosy miały się już ku końcowi. O tej porze roku przychodził także czas rwania, moczenia i suszenia lnu. Złożone w czasie żniw jaja Thaer radził przechowywać układając je w popiele, tak by jedno drugiego nie dotykało, lub wkładając do beczki zalewanej następnie wymieszanym z wodą wapnem, które wysychając pokrywało skorupki nieprzepuszczalną warstwą, pozwalającą przechowywać tak zakonserwowane jaja aż do wiosny. W sierpniu można było już zbierać wczesne gruszki, jabłka, śliwki czy brzoskwinie, dojrzewała też duża część roślin posadzonych w warzywniakach. Jesień
Dzień świętego Idziego (1.09.) w polskiej tradycji wyznaczał koniec żniw zgodnie z przysłowiem „Święty Idzi w polu nic nie widzi”, jakkolwiek zdarzało się, że jeszcze w wrześniu trwał sprzęt zbóż, grochu, wyki, soczewicy czy lnu. Pozostałe po żniwach ścierniska starannie grabiono – pracą tą zajmowały się zwykle dzieci. Los „zgrabków” był różny w zależności od zamożności domu: w bogatszych gospodarstwach znalezione kłosy przeznaczano dla kur, w średniozamożnych – młócono, w najbiedniejszych pieczołowicie zbierano i chowano do woreczków. W tym samym czasie większość gospodarzy starała się już rozpocząć siew zbóż ozimych i to dość wcześnie, bo w wigilię Matki Boskiej Siewnej, tj. 7.09.: pierwsze garście ziarna (do których dodawano pokruszony wieniec dożynkowy, palmy wielkanocne, czy też ziele poświęcone na Matkę Boską Zielną lub Boże Ciało) sypano na krzyż, a w pierwszą bruzdę obsiewanego pola kładziono pajdy chleba, a nawet całe jego bochenki, co miało zapewnić dobre plony i chronić przed głodem na przednówku. Młócono więc we wrześniu zboże pod zasiew, a pod koniec miesiąca zaczynano wykopki. Na wrzesień przypadało także drugie strzyżenie oraz „ryńtowanie” owiec: na 30 – 50 maciorek, zgodnie z radą Thaera, przypadać miał jeden, dobrze odkarmiony baran. Tuczono przed zimowym ubojem świnie, kapłony, indyki i gęsi, te ostatnie umieszczając pojedynczo w ciasnych klatkach, „żeby się nie mogły obracać”. Wrzesień, podobnie jak kwiecień, był także miesiącem dobywania miodu z barci i pasieki. W tym też czasie wymoczony i należycie wysuszony len i konopie zaczynano „tłuc kulkami, trzeć na cierlicach, trzepać, czesać na szczotkach, to jest całkiem przysposobiać do przędzenia”. Gospodynie krzątały się także wokół suszenia owoców – gruszek i śliwek – oraz smażenia powideł.
Już w październiku można było ruszać z produkcją wódki, uprzednio dokładnie obejrzawszy gorzelnię i jej wyposażenie, uszczelniwszy mury, oczyściwszy rynny i dokonawszy napraw wszystkich potrzebnych naczyń i urządzeń. W sadach zbierano w tym czasie późne owoce, które zabezpieczano je na zimę lub robiono zeń przetwory, z pól zwożono warzywa: buraki czerwone, marchew, kapustę, rzepę. Październik był także miesiącem, w którym gdzieniegdzie spuszczano już stawy i wyławiano ryby (przy czym za najlepszy czas do tych prac uchodził listopad). Za radą Thaera wyciągnięte ze stawu sztuki należało „wnet rozgatunkować i które na sprzedaż lub własny pożytek powsadzać do sadzów, a które na chów, pozasadzać na zimowe kwatery, stawy.” Przy tej okazji wybierano spośród złowionych karpi ikrzaki, które zostawiano na przyszłoroczne tarło. Wczesną jesienią dobrze było pomyśleć o zrobieniu zapasu świec łojowych na zimę, gdyż, podobnie jak wiosną, temperatura była po temu odpowiednia.
W listopadzie kończono siew zimowy, zbierano ostatnie warzywa, przygotowywano sady na nadejście mrozów owijając pnie drzew słomą. Listopad był też tradycyjnie miesiącem uboju bydła i gęsi. „Dzień świętego Marcina dużo gęsi zarzyna” mówiło ludowe przysłowie i faktycznie obchody 11. listopada wiązały się z szykowaniem zimowych zapasów, pieczeniem, wędzeniem i suszeniem mięsa, a także obżarstwem i opilstwem, na co święty, wyrozumiały opiekun żarłoków i pijaków, miał spoglądać pobłażliwym okiem. W ten dzień kończono ostatecznie prace w polu i po raz ostatni wypuszczano bydło na pastwisko: od tej pory tak krowy jak i owce trzymano wyłącznie w oborach i owczarniach. Także i ule przenoszono pod dach, choć niektórzy pszczelarze woleli zakopywać kószki w specjalnie na ten cel przygotowanych rowach.
ZimaChoć zima była okresem spokojnym, pozbawionym znoju prac rolnych, to przecież nie był to czas bezczynny. Prócz oporządzania gospodarskich zwierząt należało się przygotować na nadejście wiosny: sporządzano nowe narzędzia, naprawiano stare, pleciono sieci, kosze i maty, darto wydawane na wagę pierze, przygotowywano gonty na pokrycie dachów w folwarku czy dworze, rąbano drzewo, krajano sieczkę. Roboty te miały także walor wychowawczy: strzegły od lenistwa i niesubordynacji. Do najważniejszych prac gospodarskich w tym czasie należało młócenie zboża, które ciągnęło się przez całą zimę, a kończyło najpóźniej w maju. Do zajęć kobiecych należało przędzenie lnu i wełny, a także tkanie płótna, które stawało się jednocześnie pretekstem do towarzyskich zebrań i wymiany plotek. Bywało jednak i tak, że wiejskie kobiety zapraszano do dworu – zwyczaj ten w mniej zamożnych siedzibach ziemiańskich utrzymywał się jeszcze na początku XX wieku. Łuskaniu grochu czy darciu pierza po uboju gęsi towarzyszyły śpiewy i niesamowite opowieści – snutym przez chłopki baśniom i lokalnym legendom chętnie przysłuchiwały się „pańskie” dzieci. Długie jesienne i zimowe wieczory wielce sprzyjały takim bajaniom: zakończenie robót polowych zbiegało się bowiem w czasie z wyjątkowym dla ludowej obrzędowości okresem, gdy stare, pogańskie wierzenia wyraźniej niż kiedykolwiek mieszały się i stapiały z chrześcijańskimi tradycjami. Sam koniec, a zarazem początek roku kościelnego i kalendarzowego, przypadający odpowiednio na listopad i grudzień, był magicznym czasem przełomu, kiedy na ziemię zstępowały dusze zmarłych, a z lanego na wodę ołowiu czy wylosowanej karteczki można było odczytać zawód i imię przyszłego wybranka. Nic dziwnego przeto, że właśnie w listopadzie obchodzono Katarzynki (24.11.) i Andrzejki (29.11.), zaś w Zaduszki (2.11.) i Wigilię pilnowano się, by nie spluwać, chlustać pomyjami czy używać ostrych narzędzi jak nożyce czy igły, mogło to bowiem zranić czy znieważyć goszczącą w progach chłopskiej chaty duszę. Czas zimowego wytchnienia i dobrobytu osiągał swoje apogeum w Święta Bożego Narodzenia i zapusty, które ostatecznie kończyły się z nadejściem Środy Popielcowej...
W tym miejscu cykl się zapętla – a czytelnik może wrócić do początku tekstu.
Bibliografia:
Burszta, J. (1972) Kultura wsi od końca XVIII do początków XX w. W: S. Inglot (red.) Historia chłopów polskich. Tom II. Okres zaborów. Toruń: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, ss. 628-671
Kolberg, O. (1885) Lud. Jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania, przysłowia, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce. Serya XVIII. Kieleckie. Kraków: Uniwersytet Jagielloński
Łozińska, M. (2010) W ziemiańskim dworze. Codzienność, obyczaj, święta, zabawy. Warszawa: PWN
Ogrodowska, B. (2000) Święta polskie. Tradycja i obyczaj. Warszawa: Alfa
Ogrodowska, B. (2001) Zwyczaje, obrzędy i tradycje w Polsce. Mały słownik. Warszawa: Verbinum
Schrimer, M.K. (2012) Dwory i dworki w II Rzeczpospolitej. Warszawa: Wyd. SBM
Szurowa, B. (2000) Dwór – siedziba rodziny ziemiańskiej w świetle materiałów archiwalnych w połowie XIX wieku w miechowskiem. W: Dwór Polski. Zjawisko historyczne i kulturowe. Materiały V Seminarium. Warszawa: Stowarzyszenie Historyków Sztuki, ss. 193-206
Thaer, A. (1845) Poradnik gospodarski na każdy miesiąc w roku to jest wykaz najważniejszych zatrudnień w gospodarstwie rólniczem zachodzących, w porządku miesięcznym ułożonych czyli książka podręczna dla początkujących gospodarzy oraz tych, którzy chcą się dowiedzieć, co każdego czasu w gospodarstwie przedsięwziąć należy. Wrocław: nakładem Zygmunta Schlettera
Traczyński, E. (2001) Wieś świętokrzyska w XIX i XX wieku. Kielce: Regionalny Ośrodek Studiów i Ochrony Środowiska Kulturowego w Kielcach
Żenkiewicz, J. (2008) Dwór polski i jego otoczenie. Kresy Północno-Wschodnie. Toruń: wyd. Adam Marszałek
Wszystkie prawa zastrzeżone
adres: Lasochów 39 | kontakt mailowy: